IX

7 0 0
                                    

   Kan wyszedł z budynku z nastawioną już ręką. Medyk był mocno zdziwiony, często mówił, że Kan kłamie.  Mówił też, że to nie możliwe, żeby ręka została zmiażdżona parę dni wcześniej, a wyśmiał go, gdy powiedział, że została tylko prowizorycznie opatrzona. Sam stwierdził, że ręka musiała zostać pół roku wcześniej opatrzona przez wybitnego medyka. Poprawił opatrunek i wypuścił go, mówiąc tylko, że ręka będzie zdrowa za około dwa tygodnie.  Zobaczył siedzącego Mexuresa, opartego o podnóżek pomnika. Obok stał Zidemir, kawałek dalej, przy pierwszym straganie targu, Mały włączył właśnie do swojego terytorium drewnianą nogę jakiegoś, nieprzyjaźnie wyglądającego, człowieka. Ten nic jednak nie zauważył, będąc zajęty awanturą ze sprzedawcą. Gdy jednak Kan stanął przy pomniku, bernardyn już tam był.
   -I jak z tą twoją ręką?- zapytał Zidemir.
   -Chyba dobrze. Powiedział, że za dwa tygodnie będzie sprawna. Nie chciał mi wierzyć, że zrobiłem to parę dni temu! Mówił, że ręka została zmiażdżona wiele miesięcy temu.
   Zidemir spojrzał na jego rękę. Uniósł jedną brew i powiedział:
   -To pewnie znowu moce Źródła. Od czasu ich ujawnienia się, pokazują się wyjątkowo często.
   Za swoimi plecami usłyszał donośny wrzask dochodzący z nieopodal. Odwrócił się i zobaczył skaczącego że złości kalekę. Najwyraźniej zauważył ślad po Małym. Kan zachichotał. Zid spojrzał na niego i powiedział:
   -Uważaj!  To twój przyszły nauczyciel.
   -On? Czego on może...
   -Będzie cię uczył teorii walki. I taktyki. To naprawdę wspaniały wojownik, ale porywczy i nieprzyjemny, więc lepiej uważaj, co mówisz. Chociaż, kim by nie był, to nie powinieneś wyśmiewać kalectwa.
   -Chwilę... to ja jednak będę uczył się walki? Myślałem...
   -Źle myślałeś. I nadal źle myślisz. Zaczniesz ćwiczyć walkę, gdy ręka będzie w pełni sprawna. Teraz będziesz uczył się dowodzenia. Tylko się zaraz nie zadław z dumy! Każdy przechodzi takie lekcje. Jeśli ktoś jest zdolny, to uczy się go więcej. Nie martw się. Walczysz dobrze, lepiej od większości twoich rówieśników. Nie będziesz miał zaległości.
   -No dobrze... to co teraz? 
   -Co "co teraz"?- Zid odpowiedział pytaniem na pytanie.
   -Co teraz robimy?
   -Jak już mówiłem, od jutra zaczynasz trening. Do wieczora muszę odprowadzić cię do "dzieciarni". Hahaha, nie patrz tak na mnie! To koszary młodych rekrutów. Musisz tam odnieść rzeczy do dwudziestej. Ale jeszcze nie ma dwudziestej, a ty w sumie nie masz rzeczy, więc musimy iść na targ i trochę poprawić twój wygląd. Nie pozwolę ci pokazać się w tym worku, który masz na sobie!-poinformował Zidemir. Jego ubranie faktycznie było poszarpane po długiej podróży.
   -No dobrze, ale ja nie mam pieniędzy!
   -O to się akurat nie martw. 

                                                   .........

   Targowisko kipiało życiem. O ile reszta twierdzy była ponura, to tutaj można było poczuć... swobodę. Kupcy przyjeżdżali spoza zamku, czasem nawet spoza Królestwa. Niektóre towary były iście egzotyczne. Obok zwykłych prostych mieczy, zbroi, czy kolczug, można było dojrzeć broń białą różnej budowy, kształtu, czy nawet koloru. Jego uwagę przykuł pewien miecz. Zwykły, nie zdobiony miecz jednoręczny. Nie chodziło jednak o sam wygląd, a sposób,w jaki miecz musiał zostać wykuty. Było to w nim widać. Stal błyskała się w nietypowy sposób, charakterystyczny dla mieczy ze wschodu, których z resztą widział kilka sztuk na targowisku. Były one kute w specjalny sposób, zapewniający zwiększenie twardości broni. Polegał on na odpowiednim przekładaniu kawałków stali w czasie kucia. Kan podejrzewał, że i ten oręż musiał zostać wykuty w ten sposób. 
   Podszedł do sprzedawcy i powiedział:
   -Przepraszam, ten miecz...
   -Siedemdziesiąt pięć denarów!- przerwał mu sprzedawca. Podał mu broń, do zobaczenia.
   Najwyraźniej nie był świadomy wartości broni. Choć normalnie wydanie tyle na miecz, było zwykłą rozrzutnością, to w wypadku tego miecza to była okazja, ale i tak nie miał wystarczająco pieniędzy. Zidemir dał mu dziewięćdziesiąt denarów, z czego wydał już dwadzieścia pięć na ćwiekowaną kurtkę z ciemnej skóry i noże do rzucania. Dlatego powiedział:
   -Dam pięćdziesiąt!
   Handlarz spojrzał na niego z pogardą, po czym rzekł do właściciela sąsiedniego straganu:
   -Słyszałeś go Farnner? Chce mi dać za niego pięćdziesiąt! Ha! Niedoczekanie twoje! Odejdź stąd, a mnie nie denerwuj.
   -To może mały zakład? Dam  siedemdziesiąt, jeżeli pokonasz mnie tym mieczem! Jeśli nie, miecz kupię za pięćdziesiąt! Stoi?
   To wywołało salwy śmiechu wokół straganu. Handlarz był pokaźnej postury, Kan- chociaż umięśniony- niski. Jeśli dodać do tego jego młody wiek i opatrzoną rękę- wyglądało tu tak, jakby ratlerek rzucał się na boksera.
    -Jeśli mnie pokonasz, miecz będzie twój za darmo! I tak to się nie stanie, więc chętnie spiorę ci dupsko, smarkaczu! Oczywiście za przyzwoleniem straży- dodał to, ponieważ zauważył dwóch strażników. Jeden z nich skinął głową, ale drugi powiedział:
   -Czy to nie będzie nierówna walka? Przecież on ma związaną rękę!-wskazał na Kana.
   -Jest związana właśnie dlatego, żeby te szanse wyrównać.

                                                    .........

   Ustawili się naprzeciw siebie, otoczeni tłumem gapiów. Widział, jak niektórzy z nich przyjmowali zakłady. Większość zakładających się wypowiadała imię Buhendor, należące zapewne do sprzedawcy. Tylko czasem stawiano na "tego młodego" licząc zapewne na łut szczęścia. 
   Kan denerwował się, lecz nie czuł strachu. Pamiętał słowa Zidemira- "Jeśli się boisz walki, to już ją przegrałeś". Poprawił jeszcze opatrunek na lewej ręce. Robiąc to, usłyszał przeciwnika:
   -Jużeś się posrał? Czy dopiero to zrobisz?
   Kan tylko uśmiechnął się drwiąco. 
   -Poczekaj no! Zmażę ci z gęby ten uśmieszek!
   Jeden ze strażników stanął między nimi i przemówił donośnie:
   -Walczycie do czasu, gdy przerwę walkę lub do poddania się jednej ze stron! Gotowi?-spojrzał najpierw na Kana, potem na Buhendora. Obaj skinęli, więc krzyknął- Zaczynamy!
   Kan pobiegł w jego stronę, zanim dobiegł zmylił go ruchem ciała. Buhendor ciął ze swojej prawej, Kan zaś pobiegł w jego lewą. Teraz sam chciał zadać cięcie, jednak przeciwnik odskoczył i uderzył w jego lewą rękę. Kan wrzasnął z bólu, jednak zaraz krzyknął:
   -Walka trwa!
   Buhendor doskoczył do niego, chciał kopnąć go w tył, by runął na ziemię. Kan jednak sam zrobił przewrót w bok. Czuł w lewej ręce przyjemne mrowienie, przeczące otrzymanej przed chwilą ranie. 
   Wstali i zaczęli się okrążać. Buhendor wyglądał na równie wściekłego, co otaczający go tłum. A jak wiadomo gniew to zły doradca.
   Wykonał niezgrabne pchnięcie, które Kan sparował. Po tym starciu to jednak broń Kana ucierpiała, została bowiem uszczerbiona. Na broni Buhendora nie została nawet ryska.
   Bandaż powiewał luźno na lewej ręce, przecięty przez rywala. Kan myślał gorączkowo. Co zrobić? I po chwili już wiedział. Wiedział też, ile ryzykuje.
  Zamarkował cios prawą ręką przerzucając broń do lewej. Gdy poczuł ją mocno zaciśniętą, poczuł też ulgę. Obawiał się, czy jego przypuszczenia się sprawdzą i ręka będzie już zdrowa, dzięki mocy Źródła. Już wcześniej zdał sobie sprawę, że skoro rana wyglądająca na parumiesięczną ma kilka dni, to powinien być zdrowy za parę godzin. Teraz jednak o tym nie myślał. Teraz zadał pchnięcie.
   Zatrzymał rękę, gdy czubek jego miecza dotknął piersi przeciwnika. Czuł ogromną chęć, by dokończyć dzieła. Pragnął mordu. Cały się gotował. Czuł ogień.
   Buhendor upuścił miecz i podniósł ręce nad głowę, w geście kapitulacji, a strażnik krzyknął:
   -Poddał się! Koniec!
   Kan stał dalej z mieczem przy jego piersi, jednak po chwili się opanował. Opuścił miecz, tłum zaczął się rozchodzić, pojękując z niezadowolenia, tylko niektórzy mało nie skakali z radości. Wtedy Buhendor powiedział:
   -Niezła walka młody!- podniósł miecz i podał mu rękojeść.-Trzymaj przyjacielu! Zasłużyłeś!
   Chwycił miecz i obejrzał go dokładnie.
   -Piękna broń.-wyjąkał Kan.
   -Wiem przyjacielu.
   -Nie jesteś zły, że...
   -Coś ty! Dawno się tak dobrze nie bawiłem! Może jeszcze kiedyś powalczymy? Tak dla rozrywki?
   Wtedy na plac wszedł Zidemir. Rozejrzał się, podszedł do nich i spytał:
   -Co tu się stało?
   -Ten młody właśnie mnie rozłożył! Wyobrażasz sobie, Zidemirze? Będą z niego ludzie!
   Zid uniósł jedną brew i powiedział:
   - To zweryfikuje czas.

Ogień Naszych DuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz