Oto przed wami najdłuższy rozdział w historii tej opowieści....
Dziś, kiedy wreszcie miałem szansę się wyspać mój mózg wreszcie zaczął pracować na wyższych obrotach. Wpadłem na genialny pomysł. Skoro mnie tak bardzo przeraził Spring Trap to może przerazi też miliony innych ludzi.... Postanowiłem stworzyć grę. Grę okrutną... przerażającą... straszną.... trudną.... , ale fajną. No i opartą na faktach. Nie mogłem uwierzyć w to, że mój, jak to mówiła moja mama "pusty łeb" wymyślił coś tak niesamowitego. "Jestem geniuszem!-pomyślałem. Nie mogłem się już doczekać więc od razu uruchomiłem komputer i włączyłem program służący do tworzenia gier. Do jej wykonania wykorzystałem nagrania z kamer w pizzerii. Chciałem żeby ta gra była tak realistyczna, że ludzie poczują to co ja gdy spotkałem Spring Trapa. No prawie. Żeby czuć to samo co ja wtedy trzeba by znaleźć się na moim miejscu. Ale wiedziałem, że nawet jeśli ta gra nie odzwierciedla moich emocji to i tak przyprawi graczy o gęsią skórkę. Starałem się jak najlepiej upodobnić moje dzieło do rzeczywistości. Odtwarzałem w nim wszystkie szczeguły, które zapamiętałem z pobytu w pizzerii. "Oooj, to będzie hit!"-pomyślałem. Osobiście nigdy nie słyszałem o takiej grze jak ta. Pozwoliłem sobie dodać kilka szczegółów..... Mianowicie ożywiłem też kilka innych maszyn pracujących dawniej w pizzerii. Zrobiłem to ponieważ ludzie znali tylko Spring Trapa. Więc jeśli zobaczą jego kumpli będą zaskoczeni. Jednym z nich był miś z muszką i kapeluszem na głowie. Długo głowiłem się nad jego imieniem aż w końcu postanowiłem nazwać go Freddy. Zdecydowałem tak, ponieważ "na pierwszym planie" w logo Freddy Fazbear's Pizza widać właśnie misia. To znaczy, że jest tak jakby najważniejszy. W nazwie pojawia się imię pewnie tego najważniejszego z nich. W takim razie to właśnie ten niedźwiadek musi nosić imię Freddy. Zaprojektowałem go mniej więcej w stylu Spring Trapa. Jednak miał on pełnić trochę inną rolę niż ten okrutny żółty królik. Miał on w pewnym sensie odwrócić uwagę gracza i pokrzyżować mu plany po przez zaskoczenie. Tak samo potraktowałem inne postacie. Oczywiście dodałem też mój ukochany "magiczny" przycisk. Przycisk "play audio" dzięki któremu gracz mógł sprowadzić maszynę na złą drogę bo w momencie wciśnięcia tego niesamowitego guzika uruchamiał się głos dziecka, za którym szedł ten głupi królik. Jednak ten guzik miał tylko pomagać. Więc włączyłem do gry wentylację, którą mógł się poruszać nasz prześladowca. I to dosyć szybko. I dlatego musiałem również stworzyć system kamer w wentylacji żeby można było kontrolować jego ruchy. Żeby było jeszcze ciekawiej stworzyłem minigierki. Proste gierki między nocami, w których można było się odprężyć. Ale tylko trochę bo w nich też przeżywamy stres. W każdym razie nie taki jak podczas nocy. Na koniec dodałem jeszcze kilka detali i udoskonaliłem grafikę. W grze chodziło o to żeby nie pozwolić Spring Trapowi dojść do naszego biura i trzymać go od niego z daleka aż do szóstej rano. Po tym czasie wygrywało się noc. Takich nocy było 5. I dlatego nazwałem tą grę Five Night's at Freddy's. No i wreszcie przyszła chwila wahania. Zacząłem się zastanawiać czy ta gra ma w ogóle jakikolwiek sens. Ale po chwili zastanowienia zdecydowałem, że jest świetna i szkoda by było ją zmarnować więc opublikowałem ją na stronie, z której można pobierać różne gry. Po kilku dniach czekania zaczęły się pojawiać kolejne pobrania. I w końcu uzbierało się kilkaset tysięcy pobrań. Byłem podekscytowany. Nagle zadzwonił do mnie telefon.
-Z kim rozmawiam?-zapytałem trohę zdziwiony widząc nieznany mi numer.
-Dzieńdobry jestem właścicielem wytwórni gier o nazwie Pegi 12. Muszę przyznać, że zainteresowało mnie pańskie dzieło i chciałbym się nim zająć. Mogę sprawić, że ludzie będą mogli grać w pańską grę nawet na telefonach. Będę się starał aby ją ocenili. Oczywiście będzie podpisana nazwiskiem autora. Czyli pana.
Na chwilę odebrało mi mowę.
Producentowi spodobała się moja gra. Moja! Nareszcie doszedłem do siebie i pojąlem co się właśnie stało. Oczywiście się zgodziłem. Po tygodniu poinformowano mnie, że moje dzieło jest już dostępne na telefonach i, że gracze są zachwyceni: komentują, wystawiają recenzję-wszystkie pozytywne. Wiedziałem, że to jest fajna gierka, ale nie spodziewałem się, że aż tak im się spodoba. To miłe uczucie. W komentarzach ludzie pisali, że ta gra jest straszna, ale świetna. Że nigdy nie przeżyli takoego przerażenia jak podczas grania w to. "No i o to mi właśnie chodziło!"-pomyślałem. Producent zapytał mnie czy zgadzam się aby udostępnił w internecie mój życiorys z dołączonym do niego zdjęciem. Zgodziłem się no bo w sumie to co mi tam. Będę jeszcze sławniejszy. No i pewnego dnia wyszedłem na spacer. Co druga osoba prosiła mnie o autograf i selfie (czytaj: selfi) ze mną. Jeden nastolatek nawet zapytał się czy mogę opowiedzieć mu w szczegółach historie z pizzerii. No to mu opowiedziałem. Był zachwycony i powiedział, że podziwia moją odwagę, a potem pobiegł do swoich przyjaciół pewnie żeby się pochwalić, że mnie spotkał. "Miły chłopak"-pomyślałem-"W sumie fajnie by było mieć takiego w domu." No i tak wyglądały moje następne dni. Pewnego dnia wpadłem na pewną kobietę. Była piękna i wyglądała jakby była mniej więcej w moim wieku. Na chwilę odebrało mi mowę, ale po chwili otrząsnąłem się i ją przeprosiłem za swoje niezdarne poruszanie się. Ona się uśmiechnęła i powiedziała, że nic się nie stało. No i tak ni stąd ni z owąd przedstawiłem jej się, a ona odpowiedziała mi tym samym. Podjąłem ważną decyzję.
-Słuchaj.... To może pójdziemy razem na kawę.... Tak na przeprosiny...?-powiedziałem trochę zestresowany.
Zgodziła się. Poszliśmy od razu do kawiarni. Tak miło mi się z nią rozmawiało! Była zabawna, urocza, piękna i mądra. No o tak zaczął się nasz związek. Zaczęliśmy się spotykać aż w końcu się zaręczyliśmy. Spędziliśmy miesiąc miodowy w na Malediwach. Potem mieliśmy dwójkę dzieci- chłopca i dziewczynkę. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Prasa oczywiście natychmiast rozpowszechniła wieśc o moim ślubie i dzieciach. A tak poza tym to one same grały w moją grę. Czasem przechodziliśmy ją wspólnie. Oczywiście ja robiłem to z łatwością. Często opowiadałem im moją historię z pobytu w tej "nawiedzonej" przez żółtego wariata pizzerii. Były nią zafascynowane. I tak upływały nam kolejne dni spędzone razem. I pomyśleć, że ze zwykłego lenia siedzącego na kanapie i grającego w Flappy Bird przeistoczyłem się w jednego z najpopularniejszych twórców gier na świecie i to takim, który posiada też jeden z najcenniejszych skarbów na świecie- szczęśliwą rodzinę. I tak kończy się MOJA historia.... historia Scott'a Clawthon'a.
Tak jak obiecywałam jest to limitowany rozdział. Ale mówiłam też, że limitowany nie znaczy ostatni. Bo to nie jest ostatni. Jak pewnie zauważyliście napisałam wielkimi literami słowo "moja". Chciałam zaznaczyć, że to, że Scott Clawthon zakończył już swoją historię to wcale nie znaczy, że tym samym zakończył tą książkę.
Dziękuję wam wszystkim za to, że czytacie moją historię i mam nadzieję, że nie z przymusu. ☺😊