1

6.7K 348 36
                                    

"Wojna się skończyła. Podobno nasi wygrali, ale nikt nie powiedział za jaką cenę"
Zimowy Żołnierz aka James Buchanan Barnes nie był już niewolnikiem Hydry. Został uratowany, na powrót uczłowieczony i wcielony do Avengers. Z początku wiele osób było sceptycznych przyjmowaniu go w swe szeregi, ale Steve jakoś ich przekonał. W końcu Kapitan Ameryka miał w sobie tą dziwną charyzmę, która sprawiała, że wszyscy jakoś mu ulegali i automatycznie pragnęli podążać za nim. Bucky nie był wyjątkiem. Odkąd przypomniał sobie swego najlepszego przyjaciela, którego znał od dzieciństwa, pragnął ponownie walczyć u jego boku. Barnes powoli przyzwyczajał się do swego nowego życia. Uczył się jak korzystać z najnowszych zdobyczy technologii, nadrabiał zaległości w filmach, muzyce i książkach. Jedyną rzeczą jaką znał była broń. Ta zmieniała się przez lata, stawała się mniejsza, cichsza, bardziej zabójcza. I znał każdą z nich. Każdy najnowszy pistolet, karabin, granat,  wszystko to wkładano mu w ręce i kazano nauczyć się go skutecznie używać. Czy się z tego cieszył? Nie bardzo. Jego przeszłość była jego koszmarem. Czy przydały mu się nabyte w Hydrze umiejętności? I to jak.

Był to jeden z tych pochmurnych, chłodnych dni, gdy powietrze było wilgotne i pomimo braku deszczu miało się wrażenie, że jest się mokrym. Zimny wiatr co chwila poruszał łysymi gałęziami drzew i krzewów, podrywał z ziemi jakieś papiery i przenosił je kilka metrów dalej. Miasto wydawało się bardziej szare i puste niż zawsze, a ludziom nawet nie chciało wychodzić ze swoich domów i biur. Zazwyczaj ulice były pełne teraz jednak było dziwnie pusto i cicho.
Bucky wracał z misji i kierował się do Avengers Tower. Jego zadanie się powiodło w stu procentach, więc mógł liczyć na kilka dni przerwy i odpoczynku. Na zasłużony relaks. Nie spodziewał się jednak, że mijając jeden z ciemnych zaułków usłyszy dziwne, ciche popiskiwanie. Staną i rozglądnął się w poszukiwaniu jakiegoś zagrożenia bądź wroga. Był zaskoczony, gdy zamiast tego zauważył małego, szarego kota, leżącego dziwnie na boku, jakby czekającego na śmierć.
Podszedł do zwierzęcia z mieszanką niepewności, strachu i ciekawości. Dopiero gdy kucnął mógł się bez problemu przyjrzeć kotce. Była mała, drobna, chudziutka i z ranną tylną łapką. W dodatku cała była brudna. Bucky nie chciał nawet wiedzieć ile dni leżała przy śmietniku...
Największym minusem tych czasów, XXI wieku, była ta potworna znieczulica ludzka. Ludzie już nie pomagali ani sobie, ani nikomu innemu. Dlatego Bucky postanowił jakoś pomóc zwierzęciu. Tym bardziej, że... Poczuł trochę jakby więź... Oboje mieli ranną kończę i bez pomocy innej osoby nie mogli sobie poradzić. Dlatego wziął ostrożnie kotka na ręce i przycisnął do piersi, chcąc go ogrzać w drodze do bazy.
Zwierzątko zapiszczało, gdy zostało podniesione, wbiło pazurki w jego strój, chcąc jakoś uciec, odsunąć się. W końcu skąd miało wiedzieć, co go czeka? Może miało trafić do chińskiej jadłodajni i urozmaicić menu?
-Spokojnie, nie bój się. Pomogę Ci - powiedział cicho, nie wypuszczając tej drobnej istotki z rąk. O dziwo, po usłyszeniu tych słów, kotek się uspokoił. Dalej oddychał szybko i nie schował pazurków, ale już się nie wyrywał. Po prostu leżał, jakby pogodzony ze swoim losem.
James przyspieszył kroku i dosłownie po kilku minutach wkroczył do Avengers Tower. Tam skierował się do swojego pokoju. Co prawda niektórzy agenci dziwnie na niego patrzyli, jakoś tak podejrzliwie, ale nikt nie odważył się zwrócić mu uwagi. Wszyscy jakoś go respektowali za umiejętności, przeszłość... Albo po prostu się bali.
Bucky, wróciwszy do pokoju, położył kotka na łóżku. Musiał złożyć raport. Podejrzewał, że zwierzę i tak się nie ruszy, więc wyszedł szybko. Raport złożył szybko Agentce Hill, a następnie poszedł do kuchni po dwie miski, kartonik śmietanki i pieczonego kurczaka, którego każdy mógł sobie odgrzać. Uważał, że kotka musi najpierw zostać nakarmiona. Potem wymyta i dopiero wtedy opatrzona.
Tak jak się spodziewał, gdy wrócił kotek wciąż leżał na łóżku i popiskiwał, dlatego szybko wlał do jednej miseczki śmietankę, a do drugiej zaczął wrzucać kawałki kurczaka, pozbawione przyprawionej skórki i kości. Gdy skończył przeniósł zwierzę na podłogę, a to, niczym prawdziwa wygłodniała bestyjka, rzuciło się na jedzenie. Miska dosłownie po chwili ponownie lśniła czystością, a zwierzątko już spokojniej chłeptało picie.
-

Nie musiałaś tak szybko jeść... Jedzenia ci już nigdy nie zabraknie - powiedział z uśmiechem Bucky. Niepewnie wyciągnął rękę i pogłaskał zwierzę po puchatym łebku.
Zdziwił go fakt, że pomimo brudu futerko miała dalej miękkie i miłe w dotyku.
-Teraz można cię wymyć, malutka - uśmiechnął się i wziął kotka na ręce, by zanieść go do łazienki.
Do sporej miski nalał ciepłej wody. Spodziewał się, że kota ciężko będzie wymyć. Chyba każdy wiedział, że te zwierzęta nienawidził wody, jednak już po chwili się przekonał, iż trafił na jakieś wadliwy model, który oparł łebek o brzeg miski i z zamkniętymi oczami poddawał się wszystkim zabiegom. Oczywiście Bucky się cieszył, bo zaoszczędził sobie batalii i wielu podrapań. W dodatku poszło to szybko i sprawnie, bo zwierzę nie było aż tak brudne jak podejrzewał.
Kotek już po dwudziestu minutach był czysty i wytarty ręcznikiem, a teraz siedział na łóżku i poprawiał wszystko, wylizując się dokładnie.
Zimowy Żołnierz miał więc czas, by znaleźć apteczkę i wyjąć z niej bandaż, maść na gojenie, wodę utlenioną i zaczep, dzięki któremu opatrunek się nie rozlatywał.
Opatrzenie zwierzęcia było już trudniejsze, gdyż nie chciało pokazać mu łapki na początku. Musiał dosyć długo tłumaczyć kotce, że taka rana może się zakazić, będzie dłużej się goić i bardziej boleć. Wiedział oczywiście, że kot go nie rozumie, ale czuł, że po prostu musi jej to wszystko wyjaśnić.
Kotka ostatecznie pozwoliła mu opatrzeć łapkę oraz założyć opatrunek, jednak nie obyło się bez pacnięcia pazurkami, gdy polał ranki wodą utlenioną.
-Nikt ci nie mówił, że takie małe kotki nie mogą walczyć z psami? - zapytał, gdy opatrunek był w reszcie gotowy. Kotka tylko miauknęła i spojrzała mu w oczy. Bucky dopiero teraz mógł zobaczyć, że jej oczka były złociste niczym promienie wschodzącego słońca. Pochylił się nad nią, a zwierzę liznęło go w nos, jakby dziękując, że wszystko, co dla niej zrobił. A zrobił przecież niemało.
-A teraz idziemy spać - zaśmiał się i pogłaskał zwierzątko po łebku.
Pochował wszystkie rzeczy, przebrał się w piżamę, wziął prysznic i wszedł do łóżka, by kotka zaraz ułożyła się na jego piersi. Musiał jeszcze wymyślić dla niej jakieś imię...

Zimowy Żołnierz i Mistrzyni KamuflażuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz