9.

1.8K 118 8
                                    

Droga tym ciasnym labiryntem coraz bardziej zaczynała mnie irytować. W momencie, gdy myślałam, że już naprawdę się nam udaje wydostać - okazywało się, że za zakrętem kryje się kolejny. I tak w kółko. Czułam się jakbyśmy tkwili tam wieczność. W nadziei, że to tylko godzina, lub dwie, szłam ku przodzie. Próbowałam zapamiętać tą drogę, ale była zbyt kręta. Pewne jest, że gdybyśmy wiedzieli gdzie dokładnie jesteśmy, nie trwało by to tak długo. Pot spływał mi po czole, a oddech coraz bardziej przyspieszał. Cały ten czas miałam w głowie pocałunek z chłopakiem, który za mną podążał. I to jak komfortowe a zarazem niezręczne to było, sprawiało, że czułam motyle w brzuchu. I to była jedyna rzecz, która mnie trzymała, aby w tym momencie nie dostać szału. Nie wiem czy było to dobre posunięcie i w głębi serca nie chciałam, aby O. się o tym dowiedziała... Nie wiem czemu, ale czułam, że mogłaby nie być zadowolona. Przecież byłam dla niej. Tylko dla niej... i nadal chciałam być. Gdy poziom frustracji sięgał zenitu, a klęcząca pozycja była na tyle męcząca, że człowiek miał ochotę dokonać samodestrukcji, ukazało się światło na końcu tunelu.

...

Szliśmy korytarzem. Bolała mnie każda część ciała, ale uczucie przestrzeni w okół siebie było wspaniałe. I nigdy nie sądziłam, że powiem to będąc na Arce, ale czułam się wolna. Cholernie wolna. Mijając sektor, za sektorem czułam wzrok ludzi na sobie. Czułam jakby każdy wiedział o tym, co się wydarzyło w dziewiątce. Dobrze wiedząc, że sobie wmawiam, w końcu podniosłam głowę, maszerując za Bellamym. Przerażał mnie fakt, iż w każdej chwili nasz sekret mógł wyjść na jaw, ale w pewnym sensie czułam przewagę, nad każdym.. a zarazem wielkie brzemię. Znałam prawdę. Wszyscy żyli swoim życiem czując się bezpiecznie... Nie wiedząc, że w każdej chwili wszystko się skończy. Bo przecież wszystko ma swój koniec, tak? Ale beztrosko żyjące stworzenia, bez świadomości jakiegokolwiek zagrożenia, nie myślą o tym na codzień. Sama bym nigdy nie pomyślała... To przecież Arka. Uratowała życia tysiąca osób przed zagładą. I dała im szansę, aby kontynuować to, co zaczęli. Dlaczego tak potężny mechanizm miałby po prostu przestać działać?

- Zajęcia już sobie odpuszczamy, tak? - Chłopak przerwał mi rozmyślanie, stanąwszy pod jadalnią.

Kiwnęłam do niego głową i automatycznie zaczęłam rozglądać się, z nadzieją, że odnajdą Joe. Znajdowaliśmy się w sercu Arki. Musiał gdzieś tu być.
Bellamy przyglądał mi się bacznie.

- Nora... Musimy porozmawiać. - Zaczął. Spojrzałam na niego ze zdenerwowaniem. W końcu ten kontynuował. - Czy Ty coś wiesz? Twoje zachowanie, w tedy... W dziewiątce... - Jąkał się i wahał, tak jakby nie wiedział, czy wypada mu zaczynać ten temat.

A ja stanęłam między młotem a kowadłem. Wahając się czy mogę wszystko mu opowiedzieć... Po porannym incydencie zasługiwał na to, ale Joe i jego słowa...

'Ci, którzy zaczęli mówić o tym głośno zostali straceni...'

A co jeśli Bellamy komuś powie. Wszyscy zasługują by wiedzieć, ale nie... Nie teraz. I nie będę go narażać. Nie pogodziłabym się z tym. Octavia go potrzebuje.

Patrzyłam na niego, nie mogąc wydusić przez chwilę ani słowa. Chłopak błądził wzrokiem w okół mnie.

- Bell. Nic nie wiem, kompletnie nie mam pojęcia co tam się wydarzyło. - Powiedziałam jednym tchem, czując jak od kłamstwa policzki zaczynają płonąć, a czoło pokrywa pot.

Kiwnął głową, lekko się uśmiechając.

- Dowiemy się... A teraz chodźmy coś zjeść. - Wskazał ręką na wejście jadalni.

Tyle nas różniło. Począwszy od wieku, aż do odcisku palca, który po zeskanowaniu mówił o człowieku tak wiele.
Ja wiedziałam, że maszyna do posiłków jest mało łaskawa, ale nigdy nie spodziewałabym się, że Bellamy mówiąc 'resztki' , mówił poważnie.

Take me home || The 100 FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz