8.

1.7K 128 7
                                    

...

Slyszalam głuche odgłosy... Starałam się otworzyć oczy, ale powieki były cięższe, niż mi się wydawało. Pomimo pękającej głowy, starałam się ją podnieść, po czym ta bezwładnie opadała... Minęła chwila. Powoli czułam się coraz lepiej, dzięki czemu moje zmysły zaczynały pracować... Gdy wzrok mi się wyostrzył ujrzałam Bellamy'ego, który nade mną klęczał. Wszystkie wspomnienia sprzed chwili powróciły. Trzymał przy twarzy dziwny sprzęt, dopiero po chwili zrozumiałam, że to maska tlenowa, a ja miałam identyczną na sobie. Przypominając sobie co dokładnie się wydarzyło, szarpnęłam się do góry. Nie miałam pojęcia gdzie iść, jak się nie złapać strażnikom i jak, do cholery przeżyć. Kręciło mi się w głowie, ale dzięki masce odzyskiwałam pełną sprawność. Spojrzałam na chłopaka, ten starał się być opanowany i próbował nie dać po sobie poznać swojej paniki.

- Wszystko okey? Jak się czujesz? - Zapytał, a jego oczy były zeszklone.

- Jakbym umarła, a potem zmartwychwstała... - Próbowałam zażartować, lecz żadnemu z nas nie było do śmiechu. Chłopak obserwował każdy mój ruch, gdy próbowałam wstać, powstrzymał mnie. Jego oczy przepełnione były troską i przejęciem. Myślę, że czuł się cholernie winny...

- Gdzie my do cholery jesteśmy, Bell? - Rozglądałam się dookoła, nie mogąc uwierzyć w to co widzę.

- Nora, przepraszam Cię...

- Bell. Gdzie my jesteśmy?! - Podniosłam głos.

- Sektor dziewiąty.

A mnie jakby coś trzepło. I uwierzyć nie mogłam, że sama na to nie wpadłam. Moją jedyną myślą w tym momencie, było odnalezienie wyjścia z tego piekła, a następnie Joe... Jego plan zaczynał się komplikować do tego stopnia, że jedynym problemem nie było dostanie się do tego miejsca, a przeżycie...

Oddech mi szalał. Próbowałam go opanować. Głupotą by było stracić cały zbiornik w tak krótkim czasie.

- Musimy się stąd wydostać.

- Nie da się, kody nie działają. - Chłopak wstał. I chodził w kółko, kurczowo trzymając maskę przy twarzy.

Rozglądając się jak szalona, wstałam i zaczęłam śledzić wzrokiem każdy milimetr pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy.

- Kurwa. To nie może być koniec. Bellamy, eskalują Cię, a mnie zamkną, aż do osiemnastki. Musimy znaleźć jakiś sposób...

- Łzy spływały mi po policzkach, nie byłam w stanie ich powstrzymać. Chłopak podszedł i objął mnie ręką, drugą trzymając maskę. Stałam naprzeciw, opierając czoło o jego ramię. Po chwili podniósł moją głowę i zaczął zcierać moje łzy.

- Hey, nie płacz, teraz nie możesz... Nie możesz marnować tlenu. Znajdziemy sposób... Chodź. - Złapał mnie za rękę i zaczął powoli prowadzić ku drzwiom na korytarz.

Mimo, iż jego pieprzoną winą było to, że się tu znaleźliśmy - nie byłam zła. Bellamy rozpadał się na kawałeczki, a mimo to, nie dawał po sobie tego poznać, a przynajmniej się starał. Na dodatek potrafił mnie pozbierać do kupy, będąc przy tym najwspanialszym ze wszystkich, z jego wcieleń.

Przystanęłam, aby zawiesić zbiornik tlenu na ramieniu i ruszyłam za chłopakiem. Zlapałam go ponownie za rękę, po czym popatrzył na mnie, uśmiechając się i zaciskając swoją dłoń, w okół mojej. Czułam się bezpiecznie dzięki niemu... I czułam cholerną więź, co nie pozwalało mi się skupić na na niczym dookoła. A najgorsze jest to, że nie próbowałam się przed tym bronić. Zatapiałam się powoli w zachwycie do niego, co było chyba najprzyjemniejszym uczuciem, które towarzyszyło adrenalinie...

Take me home || The 100 FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz