1.

3.1K 149 8
                                    

Dzisiaj dziewięćdziesiąta szósta rocznica zniszczenia ziemi. A ja tkwię w tym blaszanym gównie. Jestem pewna, że da się tam przeżyć, przecież już minęło tyle lat.

Siedziałam przy wielkiej szybie, miedzy sektorem klasy średniej a magazynem. To najlepszy widok z całej arki. Przychodziłam tu z mamą, gdy jeszcze żyła. Gdy byłam dzieckiem. Podobno gdy się urodziłam, cały czas płakałam. Nie umiała mnie uspokoić, więc przychodziła tu, śpiewała i pokazywała świat. Nieważne. I tak jej już nie ma. Mój ojciec jest strażnikiem na arce, więc praktycznie cały czas go nie ma w 'domu'. Całkowicie praca go zabrała, choć myślę, że to jego ratunek przed samotnością.

Podniosłam się i zaczęłam maszerować pustym korytarzem. Przystanęłam przy kratce od szybu wentylacyjnego, na wszelki wypadek rozglądnęłam się dookoła. Nikogo nie było. Zdjęłam kratkę i wsunęłam się do środka. Kilkanaście minut przeciskałam się przez wąski tunel, znałam już cały w tym sektorze na pamięć, więc bez problemu trafiłam do magazynu z żywnością. Zdjęłam powoli kratę i weszłam do środka. Po jedzenie zwykle przychodzili w godzinach porannych, aby zdążyć przygotować z niego posiłki na resztę dnia, więc bez obaw zaczęłam się kierować w stronę półek z owocami. Tak, to coś czego nie było mi dane jeść legalnie przez całe życie. Zaczęłam pakować do torby ananas, truskawki i dwa pudełka borówek. Oh! Najchętniej bym wzięła wszystko, ale nie mogę wzbudzić podejrzeń.. Zwykle mówię ojcu, że zarobiłam punkty za dobrą naukę. On i tak nie wnika, ale...

Nagle usłyszałam trzask. Wybiegłam zza półek i schowałam się między kontenery z warzywami.

Drzwi się otworzyły.

Starałam się jak najwolniej oddychać, żeby nikt mnie nie usłyszał, ale nie mogłam powstrzymać paniki, nagle usłyszałam niski głos starszego mężczyzny. Zamarłam.

- Tu właśnie przechowujemy jedzenie, które jest rozprowadzane na całą arkę, każdą stacje, każdy sektor. Codziennie rano część zapasów jest zabierana stąd do przygotowania posiłków. Zapasy są uzupełniane raz w tygodniu, dzięki naszym biologom, którzy ciężko pracują, aby plony przeżyły w tych warunkach. To dzięki nim jeszcze żyjemy!

Wychyliłam się aby zobaczyć i moim oczom ukazał się dowódca strażników - Davidson... i młody, nieznajomy. Miał mundur, ale nie miał żadnej odznaki na ramieniu, chyba dopiero się uczył. Ciemne włosy, zaczesane do tyłu, wysoki, dobrze zbudowany. Wydawał się być podekscytowany tą całą nauką. Przytakiwał co chwilę Davidsonowi z oczami wlepionymi tylko w niego.

- Okey... Ten sektor już poznałeś, idziemy wyżej. Pokażę Ci centrum dowodzenia.

Po czym się odwrócili i wyszli. Odetchnęłam z ulgą.. Prawie mnie złapali. Nawet nie chciałam myśleć co by było. Zarzuciłam torbę na ramię i pokierowałam się ostrożnie w stronę szybu. Po chwili przeciskałam się tunelami, aby dotrzeć do 'domu'.

...

Było późno, nie mogłam zasnąć. Ojca dalej nie było... Wyszłam z mojego pokoju i usiadłam przy stole.

Nagle usłyszałam otwieranie się drzwi, po czym zobaczyłam osobę, której tyle wyczekiwałam.

- W końcu... - burknęłam

- Kochanie, przepraszam. Jest tyle pracy.. Brakuje nam strażników.. Niech to szlag, wiem, że mnie znienawidzisz, ale jutro mam znowu zmianę dwunastogodzinną.

- Szczerze? Jest mi już to obojętne.

- Nora... To się zmieni. Zaczęliśmy szkolić nowych strażników, już niedługo będziemy spędzać więcej czasu.

Zerwałam się z krzesła, już chciałam powiedzieć, że widziałam jednego w magazynie... Ale olśniło mnie w czas.. Boże, głupia ja. Gdyby się ktoś dowiedział.

Take me home || The 100 FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz