Rozdział I

47 1 0
                                    

Budzik zadzwonił uporczywym terkotem. Spod kołdry wysunęła się ręka, by go wyłączyć. Jennifer zrzuciła z głowy poduszkę i powoli podniosła sie. Wyplula pióro i potarla oczy. Jej jasne włosy sterczaly na wszystkie strony, jak siano po natarciu huraganu. Powoli wstała i powlokla sie do łazienki. Stanęła przed lustrem.
,,Nie chce mi się" pomyślała, po czym zaczęła z mozołem czesać włosy.
Kilka razy szczotka utknęła, ale po pewnym czasie jej fryzura nareszcie wyglądała normalnie.
Jennifer zeszla na dół do kuchni. Jej mama stała przy blacie i kroila chleb.
-Dzień dobry, skarbie - powiedziała, po czym wsazala głową na stół. - Zjedz kilka kanapek, ale zostaw przynajmniej trzy dla taty.
-Dobrze - mruknela dziewczyna, po czym sięgnęła po pierwszą kanapkę.
Po kilku minutach po schodach zszedł tata.
-Dzień dobry, kochanie! Cześć słonko! -powiedział, po czym cmoknal Jennifer w czoło.
-Cześć tato - opowiedziala.
Tata usiadł obok niej i zaczął jeść.
Po chwili dziewczyna wstała od stołu.
-Muszę lecieć. Pa! - rzuciła, po czym złapała plecak i wyszła z domu.

***

Chodzenie ulicą było zawsze najgorsze. Ludzie oglądali sie na nią, jak na jakieś dziwactwo i omijali szerokim łukiem. Czasami tylko dzieci podchodziły, żeby dotknąć skrzydeł. Skrzydła. Tak... Jednocześnie najwiekrzy cud i najwiekrze przekleństwo. Ani tego jak ukryć, ani użyć. Od dziecka zawsze była skazana na ludzką ciekawość. Dlatego już zdążyła się przyzwyczaić. Zresztą w szkole już mało kto zwracał na to uwagę, a w domu już nawet tego nie zauważano. Zostawala tylko ta przekleta ulica...
Jennifer zacisnela zęby i przyspieszyła kroku. Tuż pod szkołą usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się. Max Fenner machal ręką i biegł w jej kierunku. Jenny lubiła Maxa, ale czasami robił jej jeszcze większy wstyd niż ona sama. Tak, jak teraz.
- Już z daleka wiedziałem, ze to ty! - wykrztusil, dyszac.
,,Ciekawe skąd..." pomyślała i usmiechnela sie sztucznie.
- Część Max! Co u ciebie?
- Po staremu. A u ciebie?
- Też - przestapila z nogi na nogę - Może... wejdzmy już do szkoły? Jeszcze sie spoznimy...
Oczywiście, było jeszcze dużo czasu, ale Jennifer chciała jak najszybciej uciec przed wzrokiem ludzi z ulicy.
- Jasne - powiedział Max, po czym razem weszli do szkoły.

***

Po lekcjach Jennifer pożegnała sie ze wszystkimi i ruszyła w stronę domu. Po chwili jednak zatrzymała się i zawróciła na przystanek autobusowy.
,,Przynajmniej będzie krócej" pomyślała.
Autobus był lekko zatłoczony, ale i tak zawsze naokoło niej było pusto. Ludzie odsuwali się od niej, jakby była jakąś zarazą. Wszyscy unikali patrzenia na nią lub robili to ukradkiem. Tylko jedno dziecko, kurczowo trzymające rękę mamy, przypatrywalo się jej z ciekawością. Jennifer patrzyła na chłopczyka uważnie. Nagle z jego ust spłynęła kropla krwi. On jednak nawet tego nie zauważył. Nadal patrzył się wprost na nią. Dopiero po chwili zrozumiała, że on nie patrzy na nią, tylko spogląda przed siebie nieobecnym wzrokiem. Jennifer otworzyła szeroko oczy. Widząc, że skrzydlata dziewczyna wpatruje sie w jej dziecko, mama chłopca zasłoniła go sobą i spojrzała na dziewczynę z wyrzutem. Ale Jenn nie przestawała patrzeć na dziecko. Wtedy mama odwrocila sie i spojrzała na syna. Widząc krew i wzrok skierowany w pustkę, krzyknęła i natychmiast pochyliła sie nad dzieckiem.
- Co mu zrobiłaś!? - wykrzyknęła, patrząc na nią nienawistnym wzrokiem.
Wszyscy pasażerowie patrzyli na Jennifer z przerażeniem. Dziecko straciło przytomność i leżało nieruchomo.
- Ja... - wyjakala - Nic nie zrobiłam... To nie ja...
Rozgoraczkowana matka patrzyła to na nią, to na dziecko i cały czas coś krzyczała. Jennifer zauważyła, że z ust kobiety również zaczęła płynąć krew, tak samo, jak u dziecka. Po chwili ona również osunęła się na podłogę. Jenn rozejrzala sie po autobusie. Reszta pasażerów również była nieprzytomna, wszystkim z ust wypływala krew.

ObdarowaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz