Prolog

587 53 21
                                    

Noc była cicha, skradała się leniwie, niczym pewny siebie kot. Po ciemnym niebie powoli przesuwały się czarne pasma chmur, poganiane delikatnie szumiącym wiatrem. Księżyc wyglądał mizernie - niepełny, zasłonięty zarówno przez gałęzie drzew, jak i obłoki.

Może i dobrze, że nie mam świadków. Gorzka myśl nieproszona wdarła się do głowy młodej kobiety siedzącej u stóp rosłego drzewa. Jej palce błądziły po ramieniu, dopóki nie wydała syknięcia bólu, namierzając bolesnego siniaka, który do tej pory zapewne był już ciemnofioletowy. Posłała tam niewielką część mocy, zapewniając sobie ulgę, która mimo to nie powstrzymała łez. Metodycznie, centymetr, po centymetrze przeszukiwała skórę w poszukiwaniu kolejnych ognisk bólu i naprawiała uszkodzone tkanki.

Ile razy jeszcze będzie wymykać się z dworku i w ciemności niszczyć ślady tego, co robił jej Athanse? Skuliła się mocniej, obejmując ramionami kolana i chowając twarz. Gdyby ktoś powiedział jej, że małżeństwo może być okrutne, wyśmiałaby go. Związek jej rodziców był... spokojny. Nie panowały w nim żadne namiętności mogące destruktywnie wpływać na ich życie. Tego samego oczekiwała od swojego związku - stabilności i spokoju.

Otarła jedną z łez płynących po policzku. Gdyby wiedziała komu tak naprawdę składała przysięgę wiecznej wierności... Gdyby ktoś uprzedził ją, że mężczyźni mogą być tak fałszywi. Gdyby...

Szybkim ruchem podniosła się i złapała za głowę, chcąc uciszyć myśli. Gdyby, gdyby, gdyby! To nic nie zmieni! Z jej ust uszedł drżący oddech - jedyny ślad wzburzenia i targającej nią rozpaczy. W jej dłoni pojawiła się jasna kula, która po chwili przecięła drzewo w pół. Z zaciśniętymi w wąską linię ustami powaliła jeszcze cztery nim zdołała się opanować.

Wyłaniające się z mroku zniszczenia i delikatne uczucie zmęczenia pozwalały jej choć na chwilę poczuć się silną. Gdyby te ciosy mogły spaść na Athanse... Przysięga złożona w dniu ślubu nie pozwalała kobiecie na rewanż, gdyż słowa, które wypowiedziała, nie zostawiały żadnego marginesu. Z nim było inaczej... On był rozważniejszy. Wiedziona impulsem powaliła kolejne drzewo.

W ferworze wściekłości nie usłyszała kroków tłumionych przez miękkie, wiosenne poszycie lasu wystarczająco wcześnie. Zamarła w bezruchu i błyskawicznie przeniosła się wyżej, na jedną z gałęzi starego dębu. Nie spodziewała się obecności ludzi w tej części lasu o tej porze, sądziła, że nikt nie będzie świadkiem jej wybuchu. W milczeniu obserwowała jak ciemna sylwetka zbliża się do jednego ze złamanych drzew, a w jej ręce uformował się kolejny pocisk. Nie mogła ryzykować - jeśli człowiek opowie komuś o kobiecie powalającej drzewa gestem, jej sabat może wpaść w krwawe ręce inkwizycji. Martwy nikomu nie powie tego, co widział.

Chwilę przed zadaniem śmiertelnego ciosu zawahała się, widząc jak delikatnie przejeżdża dłonią po uśmierconym przez nią drzewie. Ukucnął przy nim, jakby szeptał do niego, a potem wokół rozbłysło jasne światło. Pień z cichym jękiem zaczął się podnosić prowadzony ręką mężczyzny, dopóki nie połączył się w miejscu złamania.

Oślepiona wybuchem jasności Carmen zbyt późno zdała sobie sprawę, że stojący w dole czarownik przeszywa ją spojrzeniem pełnym wyrzutu, a w jej ręku wciąż pulsuje zabójcza kula mocy. Ciemne w mroku nocy oczy nie oderwały się od niej do ostatniej chwili, gdy zniknęła z gałęzi, przenosząc się do dworku.

 Ciemne w mroku nocy oczy nie oderwały się od niej do ostatniej chwili, gdy zniknęła z gałęzi, przenosząc się do dworku

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz