Carmen powolnym ruchem przeczesała długie blond włosy i zaczęła zaplatać je w warkocz. Nie spieszyła się, pilnując, by żaden kosmyk nie uciekł spod jej zręcznych palców, jednocześnie patrząc na swe odbicie w lustrze. Twarz była gładka, a brzoskwiniowa skóra nie nosiła śladu żadnej skazy. Sińce, które mogły się pojawić po kolejnym wybuchu gniewu Athanse, usunęła jeszcze w nocy – nie chciała się z nimi mierzyć z rana, w jasnym świetle. To już trzysta lat życia, sto dziewięć lat życia z mężem, który traktuje ją jak... Jak to określić?
Athanse lubił sprawiać ból i sycić się bezbronnością ofiary. Był doskonale świadomy tego, że przerastała go siłą, jednak w wyniku przysięgi nie mogła się nawet obronić . Sprawiało mu to chorą satysfakcję. Widziała to w jego oczach za każdym razem nim zadał jej cios. Czy po tym, co ma mu do powiedzenia wieczorem, dalej będzie ją tak traktował?
Szybkimi ruchami zawiązała wstążkę na końcu warkocza i wstała. Powinna była wyjść już dwie minuty temu, by zdążyć na wspólny posiłek i nie narazić się na karcące spojrzenie Ailith. Wbrew sobie prychnęła z kpiną. Odkąd wzięła ślub z przywódcą sabatu, zachowywała się nieznośnie, zupełnie zapominając o łączącym je pokrewieństwie. Jakby ci sami rodzice stanowili zbyt mały powód, by nie traktować jej równie wyniośle co resztę sabatu.
Spokojnym krokiem przemierzała korytarze, dopóki nie dotarła do jadalni. Blask liczył sobie czterdzieści sześć osób, więc stoły zajmowały większą część pomieszczenia, a i tak wszyscy siedzieli ramię w ramię. Wślizgnęła się cicho do środka i zajęła pierwsze wolne miejsce, z dala od Maksymiliana i Ailith, a co za tym idzie, z dala od Athanse.
Przez chwilę zacisnęła dłonie w pięści. Dlaczego od tylu lat milczy, nie szukając pomocy? Czemu pozwala mu na takie traktowanie siebie? Rozluźniła dłonie, gdy dopadła ją bezsilność. Była świadoma, że nie może na nikogo liczyć. Kto uwierzy jej, gdy powie, że ten uprzejmy i radosny Athanse potrafi ją pobić do nieprzytomności?
- Tu jesteś, Carmi. – Z ponurych myśli wyrwał ją głos Elodie. Nie zważając na jej ponurą minę, siadła na miejscu obok i porwała ze stołu grubą pajdę chleba, którą zaczęła ze smakiem jeść. – Podobno mamy mieć dzisiaj gości – wysepleniła z pełnymi ustami. – Wiesz coś na ten temat?
– Od kogo? – zapytała ironicznie Carmen. – Nie jestem odpowiedzialna za decyzje.
– Sądziłam, że szykują przyjęcie na twoją cześć. Nie co roku kończy się kolejną setkę...
Carmen prychnęła z ironią i również sięgnęła po świeży chleb. Jego skórka, podobni jak miąższ, wciąż była lekko ciepła.
– Zbytek łaski. Będzie dobrze, jeśli Ailith przypomni sobie dzisiaj o moim istnieniu.
–Dalej zadziera nosa? – zapytała przewrotnie Elodie. – Ile to już trwa? Miesiąc?
– Trzy tygodnie – wyburczała w odpowiedzi, wgryzając się w jedzenie.
Pamiętała jak bardzo czuła się podekscytowana, gdy jej starsza siostra w końcu zdecydowała się wyjść za mąż. Przez cały okres narzeczeństwa przesiadywały nocami w jej pokoju i dyskutowały o sukni, potrawach i wielu innych nieistotnych dla mężczyzn szczegółach. Wszystko po to, by raptem dzień po ślubie zaczęła się do niej odnosić z chłodem i grzecznością, przeznaczoną do tej pory tylko dla obcych.
Carmen nie czuła się na siłach walczyć z tym ani żądać wyjaśniania. W pewien sposób pogodziła się z utratą siostry i jeszcze bardziej zamknęła w sobie. Niedługo jej myśli będą zajęte czymś zupełnie innym i obraza Ailith zostanie zepchnięta na margines. Z myśli wyrwał ją huk drzwi.
CZYTASZ
Przeklęta
FantasíaCarmen nie należała do osób uległych. Niezłomną wolą walki, sprytem i przebiegłością zapewniła sobie władzę w świecie nietolerującym słabości. Ryzyko weszło jej w krew, tak samo szybko jak pycha i wiara we własną wszechmoc. Taką Carmen znamy, jednak...