Jego dłoń pewnie spoczywała na talii Carmen, a uroczy uśmiech nie opuszczał ust. Jego oczy, w przeciwieństwie do martwych, zimnych oczu Athanse'a, były żywo błękitne — zupełnie jak niebo w słoneczny dzień. Sprawiały, że miała ochotę odpowiedzieć mu takim samym grymasem, jednak pohamowała się. Nie wiedziała, kim jest jej partner ani go nie znała, zaś wygląd często bywał zwodniczy.
Mimo to dała się ponieść muzyce. Każdy z postawionych kroków wykonany był z pasją o jaką się nie podejrzewała, sprawiając, że gdy muzyka milkła, czuła palący ją ogień. Ukłoniła się z gracją, gotowa odejść, jednak nie puścił jej ręki.
— Zapewne jesteś spragniona — powiedział cicho, a w jego oczach zabłysły ogniki rozbawienia. Nieśmiałość Carmen zdawała się go bawić, co wywoływało gniew czarownicy. — Spokojnie, zapewniam, że nie dodam nic do soku, którym planuję cię poczęstować, nawet jeśli kusi mnie porwać cię na chwilę lub dwie. Jeśli pozwolisz, chciałbym ci towarzyszyć w drodze do stołu.
Uchyliła lekko usta, jednak nie wiedziała co odpowiedzieć. Jeśli chciała się napić i tak musiała podejść do stołów, a jaki jest sens iść tam osobno? Czemu nie miałaby być adorowana przez kogoś? Skinęła delikatnie głową, a nieznajomy puścił jej dłoń i gestem wskazał, by stanęła po jego prawej stronie, co uczyniła.
Miała świadomość, że Athanse wpatruje się w nią z gniewem, jednak ignorowała go. Nie robi przecież nic złego. Ani taniec, ani wspólne podejście do stołu nie było niczym zdrożnym, więc nie przejmowała się tym.
— Byłbym zaszczycony, mogąc poznać twoje imię.
Zdała sobie sprawę, że skupiona na mężu nie słuchała tego, co mówił nieznajomy. Czy podał jej już swoje imię?
— Carmen — opowiedziała i wbrew sobie odpowiedziała na jego uśmiech.
Zachowujesz się jak panienka. Zganiła się w myślach, kiedy wraz z pocałunkiem złożonym na jej ręce, policzki okryły się rumieńcem. Przyjęła szklankę z ofiarowanym jej sokiem i upiła trochę. Smak mięty i malin rozlał się w ustach w dobrze znany sposób. Wzięła kolejny łyk, by ugasić pragnienie.
— Twoje imię oznacza pieśń. Po tańcu z tobą wiem już, że lubisz muzykę, jednak czy ją wykonujesz?
— Lata temu grałam na pianinie — przyznała. — Jak wasz sabat ocenia wizytę?
Nie chciała, by to on ciągle zadawał pytania, mając kontrolę nad ich dyskusją, jak również odczuwała potrzebę zaspokojenia własnej ciekawości. Ciągle nie wiedziała co było powodem wizyty obcego sabatu, jednak nie mogło to być nic błahego. Wolała nie pytać o cel wprost, gdyż mogłoby się to wydać niegrzeczne — zupełnie jakby sugerowała, że powinni wykonać to, co zaplanowali i zniknąć.
Nieznajomy roześmiał się tubalnie, co wywołało w niej uczucie dyskomfortu. Czyżby śmiał się z niej?
— Od dawna tak dobrze się nie bawiłem i smuci mnie myśl, że już wkrótce wszystko się zakończy. Po przyjęciu weselnym ciężko będzie wrócić do szarej codzienności.
— Przyjęciu weselnym? — powtórzyła, nie rozumiejąc czyj ślub może mieć na myśli.
— Maksymilian mówił o tym tuż po obiedzie. — W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, zupełnie jakby wiedział, że nie dotrwała do jego końca i wyszła wcześniej. — Sądziłem, że wasz przywódca posiada większy posłuch niż ja...
Carmen drgnęła lekko. Nie rozmawiała z byle kim — miała przed sobą samego przywódcę Potężnego Księżyca. Czy do tej pory nie powiedziała nic niewłaściwego? Splotła dłonie, chcąc ukryć ich nagłe drżenie.
CZYTASZ
Przeklęta
FantasyCarmen nie należała do osób uległych. Niezłomną wolą walki, sprytem i przebiegłością zapewniła sobie władzę w świecie nietolerującym słabości. Ryzyko weszło jej w krew, tak samo szybko jak pycha i wiara we własną wszechmoc. Taką Carmen znamy, jednak...