Carmen cofnęła się lekko z uśmiechem zadowolenia na ustach. To, co spotka ją kiedy już urodzi dziecko, nie jest ważne. Zresztą może maleństwo wpłynie na Athanse'a i pozbawi go okrucieństwa, w końcu takie sytuacje zmieniają charakter.
Patrząc na męża, zastanawiała się, w którym momencie pierwszy raz chciał ją uderzyć, co nim kierowało. Kiedy z kochanka stał się katem i wreszcie, czy całe narzeczeństwo nie było jednym wielkim kłamstwem.
Drgnęła, gdy jego twarz wykrzywił grymas wściekłości, tak dobrze znany, już od pierwszego ciosu.
Tego dnia było ciepło, więc kiedy Paulette zaproponowała wyprawę po zioła, odmowa nawet nie przyszła jej na myśl. Poślubiony dwa tygodnie temu mąż ciągle spał, zmęczony po wieczornej uczcie. Wyślizgnęła się z pokoju niemal bezszelestnie, nie chcąc przerywać mu odpoczynku — jedynie delikatnie pogładziła go po policzku i zniknęła za drzwiami.
Czas mijał bardzo szybko, spędzony na rozmowach oraz śmiechu, przez co wróciła dopiero w porze obiadu. Weszła do wspólnej sypialni i zaraz po przekroczeniu progu upadła na zimną podłogę, powalona ciosem zadanym w plecy. Jej własna moc ukryła się głęboko wewnątrz, zostawiając ją bezbronną wobec napastnika.
Zacisnęła mocniej szczękę, pozwalając wspomnieniom odpłynąć. Athanse podniósł się i mierzył ja wściekłym spojrzeniem, na co wzmocniła tarczę wokół siebie i położyła obronnie ręce na brzuchu. Nie odwracając od niego wzroku, skierowała się do drzwi.
— Gdzie idziesz? — warknął , zaciskając dłonie w pięści.
— Nie mam ochoty przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu — odparła drżącym głosem Carmen. Nawet jeśli była już w stanie się obronić, ton głosu męża dalej ją przerażał. Szybszym krokiem dopadła drzwi i przekroczyła próg.
— Nie będziesz wiecznie mieć bachora w brzuchu! — Dobiegł ją stłumiony krzyk, przyprawiający o gęsią skórkę.
Może jako matka, osoba niezbędna do wychowania dziecka, również zostanie zwolniona przez przysięgę dopóki nie dorośnie? Odgarnęła włosy z czoła i porzuciła przemyślenia. Póki co nie powinna o tym myśleć — przyszłość sama da na to odpowiedź. Szybszym niż zwykle krokiem skierowała się ku pokojowi Elodie. Po wizycie u Paulette potrzebowała na chwilę zapomnieć o smutkach i strachu, a nikt nie sprawiał, że jej usta wyginały się w uśmiech, tak szybko jak młodsza z jej przyjaciółek. Roztrzepana, jakby dopiero otrzymała moc, a jednak starsza o dwanaście lat od Carmen. Na samą myśl o niej usta kobiety wykrzywił niewielki, jakby nieśmiały uśmiech.
Jeśli El nie będzie miała nic przeciwko jej towarzystwu, usiądzie obok niej również podczas obiadu. Athanse będzie mógł mówić, kazać, grozić, a ona nie będzie musiała o to dbać. Przez jej serce przeszła pierwsza od dawna fala radości, dając jej siłę, o której sądziła, że już dawno zniknęła.
Wiedziona impulsem ściągnęła wstążkę z warkocza i mocą rozplotła włosy, które teraz opadały wdzięcznymi falami aż do jej talii. Przymknęła oczy, delektując się ich dotykiem. Ile już lat, dzień w dzień, nosiła je spięte, obawiając się gniewu męża?
Zatrzymała się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami i zapukała energicznie po czym, nie czekając, weszła do środka. Pokój Elodie tak bardzo różnił się od tego należącego do Paulette. Przede wszystkim jedynymi roślinami, jakie miała, były bukiety w szklanych wazonach. Okna wpuszczały ostre, prawie południowe światło, prześlizgujące się między oranżami i czerwieniami.
Przyjaciółka siedziała na szezlongu wśród poduszek, zajęta wprawianiem w ruch oraz zawieszaniem w powietrzu pojedynczych piórek. Dopiero po chwili dało się zauważyć cienki, zapewne stworzony mocą, sznurek utrzymujący je na miejscu.
— Łapacz snów — oznajmiła leniwie Elodie, ledwo poświęcając jej spojrzenie. — Śnił mi się ostatnio niesamowity wprost czarownik, całujący z pasją moje usta, a nawet, co bezwstydne, ramiona!
Carmen przysiadła na jednej z odrzuconych na podłogę poduszek i mocą skierowała jedno z piórek w stronę El.
— Chcesz złapać senną marę?
W odpowiedzi wzruszyła ramionami i zwinnie zeskoczyła z mebla, po czym tanecznym krokiem ruszyła w kierunku swojego łapacza. Dopiero teraz dało się zauważyć, że wszystkie nitki są przywiązane do drewnianej obręczy.
— Powieszę to nad łóżkiem i lepiej, żeby mi nie uciekł. Już najwyższa pora, żebym się ustatkowała.
— Nie spiesz się do tego — odpowiedziała Carmen trochę zbyt gorzko, jednak przyjaciółka nie poświęciła temu uwagi. — A przynajmniej nie rozpaczaj, jeśli twoja senna mara uniknie twojej pułapki. Jako niefunkcjonalna ozdoba również jest piękna.
— Tak sądzisz? — Elodie krytycznie przyjrzała się swojemu dziełu, jakby próbowała w nim dostrzec coś więcej. — Ostatecznie nie jest takie złe. Jeśli chcesz, mogę dla ciebie zrobić takie samo. Może zaczniemy śnić wspólne sny.
Carmen lekko zadrżała. Gdyby przyjaciółka wiedziała, jakie mary przychodzą do niej co noc, na pewno nie chciałaby dzielić z nią snów, jednak w sabacie nie mówiło się głośno o takich rzeczach, zatrzymując je dla siebie. Słusznie czy nie, tego była właśnie nauczona — radzenia sobie z problemami samodzielnie.
— Ale teraz powinnyśmy powoli zmierzać w kierunku ogrodu — dodała, nie czekając na odpowiedź. — Nie chcę brać przykładu z Paulette i spóźnić się na tak ważny obiad. Potem ustalimy szczegóły. Niebieskie piórka pasowałyby do twoich szarych oczu.
— Tak sądzisz?
Carmi podeszła do szklanej tafli lustra i obojętnie spojrzała na własne odbicie. Prezentowała się przyzwoicie. Skromna, szara sukienka ukrywająca szczupłe ciało, oczy w kolorze księżyca. Mimowolnie dotknęła dłońmi brzucha, zastanawiając się, jak szybko ciąża zacznie być widoczna, kiedy poczuje pierwsze ruchy dziecka. Tuż za nią pojawiła się Elodie.
— Chyba nie planujesz pójść tak ubrana na obiad, na którym będą goście z obcego sabatu?
— Athanse woli mnie w szarościach — powiedziała odruchowo. Nie mogła się wyróżniać. Nawet, jeśli była niegdyś uznawana za urodziwą, mąż zrobił wszystko, by o tym zapomniano.
— Ten jeden raz nie powinien mieć nic przeciwko — szepnęła Elodie, kładąc jej ręce na ramionach.
Przez chwilę szary materiał zamigotał ciemnym granatem, a suknia podkreśliła jej sylwetkę, ukazując wszystkie zalety. Otoczona pasem talia wydała się jeszcze szczuplejsza, a ramiona prostsze.
— Nie powinien — przyznała cicho Carmen, a szarość zniknęła całkowicie.
Meduza po cichutku wraca. Póki co bez fajerwerków, ale jak trochę odżyję nie wykluczam grubszych akcji :D
I tak, wiem że to śmiesznie krótki fragment, ale...
W mediach Elodie
Blanccca
CZYTASZ
Przeklęta
FantasyCarmen nie należała do osób uległych. Niezłomną wolą walki, sprytem i przebiegłością zapewniła sobie władzę w świecie nietolerującym słabości. Ryzyko weszło jej w krew, tak samo szybko jak pycha i wiara we własną wszechmoc. Taką Carmen znamy, jednak...