3. Nie Masz Prawa

285 40 9
                                    

Wybuch Paulette nie uspokoił jej nerwów, a wręcz bardziej ją zaniepokoił. Ostatnie słowa przyjaciółki natrętnie rozbrzmiewały w jej głowie, stale od nowa, wprawiając ją w poirytowanie. Już od jakiegoś czasu zastanawiała się w jakie słowa ubrać swoje wieści, jednak odpowiednie sformułowania ciągle umykały jej w ostatniej chwili. Zielarka miała rację - niepotrzebnie zwleka, ryzykując nie tylko swoje zdrowie. Pogładziła dłonią po jeszcze płaskim brzuchu, w którym rozwijało się nowe życie. Dla jego obrony powinna powiedzieć Athanse w jakim jest stanie.

Ale jeszcze nie teraz. Przeniosła się do lasu pod rozłożyste drzewo, jak zawsze gdy chciała odpocząć od sabatu i pomyśleć w samotności. Dotknęła ręką jednego z pni, które zniszczyła jakieś dwadzieścia lat temu, a został uleczony przez nieznajomego czarownika. Chwilami, pamiętając wyrzut jaki czuła, gdy na nią spojrzał, chciała się dowiedzieć kim był, jednak minęło już tyle czasu, który zatarł w pamięci szczegóły. Nie pamiętała jak wyglądał, chociaż niewątpliwie poczuła zafascynowanie powodem, dla którego w środku nocy znalazł się w środku lasu i poświęcił moc dla zwykłego drzewa, jakich wokół rosło tysiące.

Usiadła na miękkim mchu, delektując się świeżym powietrzem. Nadejścia zwierzęcia nie oznajmił nawet szelest. Darkness. Carmen pogładziła lekko po grzbiecie czarną kocicę, wbrew sobie spinając całe ciało. Zwierzę nie miało w zwyczaju oddalać się od swojej właścicielki, która ponoć była zbyt zajęta, by osobiście złożyć jej życzenia urodzinowe. Rzeczywiście, po chwili usłyszała ciche kroki, jednak zignorowała obecność Ailith. Czuła w sobie gorycz, która po tak długim czasie zaczynała się przelewać.

- Skąd zaszczyt spotkania królowej? - zapytała sarkastycznie, nie mogąc wytrzymać panującej ciszy, którą przerywało jedynie kocie mruczenie i odległy śpiew ptaków.

Ściółka zaszeleściła, gdy siostra usiadła obok niej. Wbrew sobie Carmen poczuła lekkie ciepło w sercu. Zdusiła to uczucie, po takim czasie nie powinna się spodziewać niczego dobrego ani oczekiwać powrotu do przeszłości.

- Spójrz na liście, Carmi - powiedziała cicho. - Są takie zielone, żywe... soczyste i pełne życia.

Carmen milczała, chociaż czułą narastającą wściekłość. Ailith miała tendencję do monologów, a teraz niechybnie zostanie uraczona jednym z nich i choć póki co nie widziała jego sensu, miała pewność, że będzie zawierał przekaz.

- Widzisz- ciągnęła dalej: - te liście za kilka miesięcy stracą swą barwę. Zniknie z nich wszelka woda, zbrązowieją, a na końcu spadną i zgniją u podnóża drzew, na których niegdyś dumnie rosły.

- Co chcesz mi przez to powiedzieć? - odwarknęła.

Przeniosła się tu, aby pomyśleć nad tym, co powinna dalej robić ze swoim życiem, a nie po to, aby po miesiącu ignorowania, zostać uraczoną lekcją o porach roku. Nie oczekiwała przeprosin, jednak pragnęła poprawy ich wzajemnych relacji. Kiedy w końcu zwróciła spojrzenie na Ailith zauważyła ślady łez na jej policzkach.

- Świat się zmienia i nic nie jest wieczne. Pamiętaj o tym przez kolejny rok. - Podniosła się powoli i otrzepała długą suknię, dając do zrozumienia, że to koniec spotkania. - Nie chcę cię pozostawiać bez wyjaśnień, ale nie mogę powiedzieć nic więcej.

- Ach, tak? - sarkazm w głosie młodszej  z sióstr musiał być zbyt wyraźny, jednak nie dbała o to. Z drobnej kieszeni wyjęła otrzymany z rana urodzinowy podarek i wcisnęła go w jej dłoń. - Wobec tego i ty pamiętaj, siostro.

Miała ochotę krzyczeć, zniszczyć coś, jednak jej ciało trwało w bezruchu, niezdolne do wykonania jej rozkazów. Obserwowała reakcję siostry, ciekawa jej uczuć, nad których okazywaniem zwykle nie panowała. Blada twarz Ailith tym razem była gładka niczym maska,  zdawała się być przezroczysta, jednak Carmen nie dbała o to. Cała, tłumiona do tej pory złość w końcu znalazła ujście.

- Kiedyś ci to wyjaśnię, obiecuję, Carmi. Po prostu teraz nie mogę... Maks pewnie mnie szuka... - Jej ręka niepewnie musnęła ramię siostry, która natychmiast się odsunęła.

- Daruj sobie - wyszeptała i zebrała moc, która błyskawicznie przeniosła ją z powrotem do rezydencji.

Czuła wilgoć pod powiekami, jednak nie pozwoliła jej wypłynąć. Powinna się cieszyć, przynajmniej w końcu wiedziała jak jest sytuacja. Jest opadłym liściem? Oh, Ailith, gdyby matka o tym wiedziała... Pozwoliła ramionom opaść. Kiedy ich ojca zabiło szaleństwo, matka odeszła. Nie chciała więcej żyć w sabacie i osiedliła się gdzieś miedzy ludźmi, co większość z nich uznała za jeden z pierwszych objawów jej starości. Czy żyła? Prawdopodobnie tak - wciąż wysyłała im pisane odręcznie listy, w których zachwycała się życiem  na wzór zwykłego człowieka, twierdząc, że daje jej to wyzwolenie. Wtedy nie odczuła jej braku tak bardzo, w końcu wciąż miała siostrę i była dorosła, dość samodzielna, by nie potrzebować rodzica. Teraz jednak samotność wśród licznego sabatu przytłaczała ją.

Muszę w końcu porozmawiać z mężem.... Myśl nieproszona wdarła się po raz kolejny do jej głowy. Prawdopodobnie wciąż czeka na nią w komnacie, gotowy ukarać ją za znamiona nieposłuszeństwa. Nie zabronił jej wychodzić, ale i nie pozwolił tego zrobić. Po raz kolejny tego dnia poczuła gorycz przeplataną z bezsilnym gniewem. To chyba najgorsze z moich dotychczasowych urodzin.

Wolnym krokiem przemierzała korytarze, nie spiesząc się. Myśli wciąż wiły się nieuporządkowane, kiedy próbowała ułożyć informację o dziecku w zgrabnie brzmiące zdanie. Przystanęła na chwilę, kiedy wątpliwości zaczęły przeważać. Carmen! Opanuj się, potem będzie uroczysty obiad dla gości, potem zapewne zostaną na kilka dni, a potem i tak znajdziesz powód. Zawsze będzie jakieś potem. Wolisz czekać aż twój brzuch stanie się widocznym i oczywistym dowodem tego, co chcesz mu oznajmić?

Zbierając w sobie odwagę uchyliła lekko drzwi komnaty i wślizgnęła do środka. Athanse stał przy kominku i patrzył na nią ostro, niczym jastrząb zanim rzuci się na swą ofiarę.

- Gdzie byłaś? - furia w jego głosie jeszcze nie była słyszalna, jednak Carmen wiedziała, że zaraz się to zmieni. - No proszę, powiedz mi, kochanie.

- Potrzebowałam świeżego powietrza - wykrztusiła, wbrew sobie lekko kuląc ramiona. - Chciałam się...

- Nie obchodzi mnie to, Carmen! - podniósł głos. - Nie interesuje mnie co chciałaś, skoro nie pozwoliłem ci opuścić tej cholernej komnaty!

- Ale ja...

Nie dała rady dokończyć, uciszona przez pierwsze smagnięcie mocy Athanse. Osłoniła rękami brzuch, przygotowując się na kolejne uderzenie, kiedy zrozumiała coś. Nie jest już tą samą Carmen, która składała mu ślubną przysięgę. W jej ciele wzrasta nowe życie i dopóki nie urodzi go, jest za nie odpowiedzialna. Nie zgadzała się na to, by krzywdził jej dziecko, a więc i jej nie może krzywdzić, póki są jednym. Moc z cichym sykiem otoczyła ją grubą tarczą, chroniąc przed kolejnym ciosem. Przysięga ślubna jednak miała lukę. Uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie na twarzy męża. Widząc jak zaciska pięści, odepchnęła go strumieniem mocy, tak, że uderzył plecami o ścianę.

Powoli podeszła do niego, delektując się chwilą, gdy to on leży, a ona góruje nad nim, pełna siły. Mogąca obronić siebie i dziecko.

- Nie masz prawa znęcać się nad nami - powiedziała dobitnie.

- Nami? - powtórzył zaskoczony.

- Będziemy mieć dziecko, kochanie.


TŻ... Blanca! Teżetu się uczyć miałaś! Ty... Ty...! Brak mi słów, by opisać twe lenistwo! Jazda się uczyć, kolos sam się nie napisze, sierotko intelektualna! A pokój? Cały brudny! I królika miałaś nakarmić! I psy wypuścić! Co ty sobie wyobrażasz? Że niby jeszcze Gwiezdny Wiatr chciałabyś dzisiaj dopisać?! Niedoczekanie twoje! Hoc, hoc, do roboty!


Pozdrawiam,

Sumienie Blancccy

Tak, ta zołza posiada sumienie.

PrzeklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz