Ciosy ustały gdy tylko ktoś zapukał do drzwi. Carmen ociężale podniosła się na nogi, pewna, że Athanse da jej dość czasu nim otworzy drzwi. Cicho przemknęła do drugiej części i zniknęła za grubymi zasłonami, oddzielającymi jej część pomieszczenia.
Obojętnie przysłuchiwała się odpowiedziom męża, które ledwo do niej dochodziły przez tłumiące je fałdy materiału. Odruchowo skupiła się na obrażeniach, posyłając ku nim większą niż zazwyczaj falę mocy, by jak najszybciej zniknęły. Prawie czuła jak zniszczone tkanki odbudowują się, wracając do właściwego kształtu. Nie zajęło jej to wiele czasu, chociaż nie sądziła, że jeszcze przed obiadem będzie musiała ponownie ukrywać gniew Athanse. Zacisnęła dłonie w pięści. Musi mu powiedzieć, koniecznie dzisiaj.
Tylko jak zareaguje na taką nowinę? Większość mężczyzn byłaby zapewne zaskoczona, jednak jego reakcja była trudna do przewidzenia, jako że był dość złożoną osobą, z wieloma twarzami. Którą przybierze tym razem? Carmen mogła mieć tylko nadzieję, że zamiast gniewu chociaż raz okaże radość, albo chociażby aprobatę.
Odwróciła się z lekkim zaskoczeniem, kiedy zasłony jej części sypialni rozsunęły się, ukazując twarz Maksymiliana. Akurat jego widoku nie spodziewała w swoim pokoju - wbrew sobie poczuła lekki zawód. Dyskretnie włożyła za ucho kosmyk, który wymknął się z warkocza, co zostało skwitowane kpiącym pół uśmiechem przywódcy.
- Gdyby nie szybkość z jaką Athanse otworzył mi drzwi, pomyślałbym, że byliście zajęci czym innym.
Carmen z trudem pokonała chęć odwarknięcia. Zastanawiała się kiedy Maksymilian choć trochę spuści z tonu i przestanie szarogęsić. Bycie przywódcą to coś więcej niż funkcja. Był tak inny od swojego ojca, który zasługiwał na każdą oznakę szacunku i zdecydowanie nie rozumiał wielu rzeczy, które jako przywódca rozumieć powinien.
- W jakiej sprawie przychodzisz, panie? - Zdawała sobie sprawę, że ton jej głosu pozostawia wiele do życzenia, jednak ciągle była zbyt roztrzęsiona, by w pełni nad sobą panować.
- Ailith mnie przysłała. Sama jest dzisiaj bardzo zajęta przygotowaniami do przyjęcia gości, jednak pamiętała o urodzinach ukochanej - zaakcentował to słowo - młodszej siostry. Przesyła najszczersze życzenia szczęścia w życiu małżeńskim oraz wszelkiej radości z codziennego życia. - Wyciągnął ku niej drobny pakunek.
- Możesz jej podziękować - odparła oschle.
Dlaczego Ailith jej to robi? Nie zdaje sobie sprawy, że łatwiej byłoby, gdyby udawała, że zapomniała, niż wysyłała tu męża? Z niechęcią przyjęła podarunek, zastanawiając się czy ma dość odwagi by go otworzyć przy Maksymilianie, po czym odłożyła go na komodę.
- Nie jesteś ciekawa co otrzymałaś?
- Sprawdzę wieczorem. Teraz obiecałam pomóc Paulette z ziołami - skłamała lekko. Nie musiała się mu tłumaczyć. Wystarczyło, że odebrał jej siostrę. Dopóki nie poślubił jej, była zupełnie inną osobą i to jego oskarżała o tę zmianę.
- Jak wolisz, ale Ailith była bardzo ciekawa twojej reakcji.
Pod naporem jego spojrzenia niechętnie rozwiązała sznureczki materiałowego worka. Czuła jak moc odruchowo tworzy wokół niej tarczę, w razie gdyby miało jej grozić niebezpieczeństwo. Drżącą ręką wysypała zawartość na blat i w milczeniu przyglądała się prostej bransoletce. Nie musiała tego robić dokładnie, znała jej wygląd niemalże na pamięć. Każdy supełek i każdy drewniany koralik nawlekała sama, a z resztą identyczną miała na ręce.
- Ailith kazała przekazać, że ma nadzieję, że jesteś rada z prezentu. Co mam jej odpowiedzieć?
Carmen nie mogła oderwać oczu od bransoletki. Dopiero po chwili przeniosła niespokojne spojrzenie na Maksa, z trudem walcząc o utrzymanie obojętnego wyrazu twarzy. Tak to się kończy...
- Powiedz jej, że... - zawahała się. - Podziękuj jej i powiedz, że zrozumiałam, co miała myśli.
- Doskonale. Wobec tego żegnam.
Jego sylwetka zniknęła, pozostawiając po sobie poczucie beznadziei. Pozwoliła, by ramiona, które do tej pory trzymała prosto, opadły. Pamiętała, gdy robiła obie bransoletki i gdy jedną z nich wręczyła siostrze. Miały być ich przypomnieniem o łączącej je więzi i przyjaźni. Z niechęcią popatrzyła na swój nadgarstek i powoli zdjęła jedyną zdobiącą go rzecz. Może czas zakończyć dziecinne zabawy, skoro Ailith sobie ich nie życzy. Hamując się, odłożyła obie do woreczka i szczelnie go zasznurowała. Nie chciała ich niszczyć, nawet jeśli była wściekła na siostrę. Stanowiły dowód na to, że kiedyś łączyła ich inna relacja.
Skrzywiła się, słysząc kroki zmierzające w jej stronę. Zapewne Athanse jeszcze nie skończył, ale nie kazał jej tu zostawać. Maksymilian przypadkowo wybawił ją od wielu razów, jak również nie dał jej mężowi czasu na wydanie kolejnych dyspozycji. Potrzebowała na chwilę zniknąć, uspokoić się, a na myśl przychodziło jej tylko jedno miejsce. Nie zastanawiając się zbyt długo, przeniosła się do mrocznego pokoju Paulette. Natychmiast obezwładnił ją duszący zapach, który chyba już na stałe przylgnął do tego miejsca. Woń szałwii przeplatała się z kolendrą, ususzonym rumiankiem i wieloma innymi roślinami, których nazw nie znała.
Ostrożnie odgarnęła wiszące bukiety i przeszła na środek pokoju, gdzie było odrobinę więcej światła. Przyjaciółka siedziała pochylona nad biurkiem, zbyt skupiona na rozłożonej na blacie roślinie, by zauważyć cokolwiek innego. Carmen w ciszy przyglądała się jak zręcznymi ruchami dzieli liść na malutkie części i wrzuca do go garnka z wrzącą wodę.
- Co próbujesz zrobić? - zapytała cicho, obawiając się, że przestraszy Paulette.
Czarownica wbrew jej obawom nawet nie drgnęła, zajęta mieszaniem wywaru i dosypywaniem do niego fioletowego okwiatu. Drewniana łyżka spokojnie mieszała zawartość garnka, do którego zielarka raz po raz dodawała kolejne kupki posiekanych liści.
- Jeśli uda mi się zrobić to, co planuję, zyskamy lepsze od świec, naturalne źródło światła.
- Przecież równie dobrze możemy sami stworzyć świetliste kule - zaoponowała Carmen.
Paulette odwróciła się przodem do niej i oparła ręce na biodrach. Wyglądała poważnie, ubrana w starą sukienkę, przepasana fartuchem. W jej zmęczonych oczach nie było znajomych iskierek rozbawienia.
- Podczas walki w nocy ciężko się skupić na źródle światła. To zapewniłoby lepszą widoczność. - Troskliwie pogładziła kwiaty. - Takie światło byłoby widoczne tylko dla trzymającej je osoby.
Carmen wzruszyła delikatnie ramionami.
- Póki co nie zanosi się na wojnę.
Cofnęła się o krok, kiedy zielarka doskoczyła do niej. W jej szeroko otwartych oczach błysnął strach. Była od niej wiele dekad starsza, a co za tym idzie bardziej niż ona narażona na szaleństwo.
- Carmen, tego nigdy nie można być pewnym. Możliwe, że dzisiejsza wizyta sabatu Potężnego Księżyca jest czysto kurtuazyjna. Może tak sie zdarzyć, że dzisiaj będziemy ramię w ramię z nimi zasiadać do stołu, a za kilka księżyców zewrzemy się w walce - głos jej lekko zadrżał. - Jesteś jeszcze zbyt młoda, by wiedzieć, że takie spotkania nigdy nie odbywają się bez powodu. Zbyt wiele czasu minęło odkąd nasz sabat zmierzył się z innym - dodała w zamyśleniu.
Jej wzrok omiótł całą sylwetkę Carmen, a twarz wykrzywiła się w pobłażliwym uśmiechu.
- I lepiej przekaż wieści Athanse. Im szybciej to zrobisz... tym będzie lepiej. Z resztą takich rzeczy nie da się ukrywać zbyt długo - zakończyła koślawo.
Deszcz mówi: nijako, weź coś dodaj.
A ja nie mam weny. Wybaczcie mi to potknięcie, ale coś mnie nosi i miałam bardzo dużą chęć coś opublikować. Mam nadzieję, że docenicie mój trud, zwłaszcza że z rana trzy godziny machałam widłami. Tak, Meduza jest wieśniakiem...
Szczerze Nienawidząca Kurzych Kup,
Blanccca
CZYTASZ
Przeklęta
FantasyCarmen nie należała do osób uległych. Niezłomną wolą walki, sprytem i przebiegłością zapewniła sobie władzę w świecie nietolerującym słabości. Ryzyko weszło jej w krew, tak samo szybko jak pycha i wiara we własną wszechmoc. Taką Carmen znamy, jednak...