Te zaskoczone spojrzenia, które śledziły ją, oczy podążające za nią, gdy szła roześmiana tuz obok Elodie. Czuła się tak jak wiele, wiele lat wcześniej, kiedy ukończyła już wiek i miała świetlane plany na przyszłość, a Athanse był dla niej jedynie członkiem sabatu. Granatowe fałdy falowały na wietrze, gdy raźnym krokiem przemierzała ogród, kierując się do stołów.
Wyszły wcześnie, może nawet odrobinę za wcześnie, jednak nie przeszkadzało jej to. Z premedytacją zajęła miejsce obok Elodie i w pełnym napięciu czekała na pojawienie się Athanse'a. Była ciekawa, czy odważy się jej coś powiedzieć, czy też potraktuje ją jak powietrze. Zapewne siądzie tuż obok Maksymiliana, wściekły na nią i na los, który uczynił go najmłodszym z braci — tym, który nigdy nie dostanie władzy.
— Sądzisz, że Paulette znowu się spóźni? — Wyrwała ją z zamyślenia El. — Wtedy Maks dostałby białej gorączki, jakkolwiek... zawsze chciałam go zobaczyć w takim stanie. — Uśmiechnęła się przewrotnie, a Carmen zatkała jej usta ręką, ledwo powstrzymując chichot.
Połowa sabatu wiele by dała za takie przedstawienie, ale lepiej żeby Maksymilian nie wiedział o tych pragnieniach... i lepiej byłoby zachować to na później, kiedy nie będą mieć gości.
— Wydaje mi się, że tym razem nawet Paulette zrozumiała wagę słów przywódcy i będzie na czas. Ewentualnie w ogóle się nie pojawi.
— Zobaczymy, ale wydaje mi się, że widziałam w tłumie jej obrzydliwą, fioletową sukienkę. Nawet nie wiesz ile razy miałam ochotę zmieni jej kolor... Na wiśniowy chociażby.
Carmen nie odpowiedziała. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc na błękitne niebo i wdychając gorące powietrze. Jej ręka mimowolnie spoczęła na brzuchu.
Księżycu, wiem, że nawet jeśli cię nie widzę, ty mnie słyszysz. Dziękuję ci za tę małą istotkę i za wolność jaką mi ona daje.
Z daleka mignęła jej postać Ailith, a Carmi uparcie odwróciła wzrok. To nieistotne — nie musi się już bać Athanse'a, poprawa relacji z siostrą oznaczałaby zbyt duże szczęście. Doceniała to, co spotkało ją w życiu do tej pory.
— Patrz kto idzie — szepnęła Elodie, lekko chichocząc.
Paulette sunęła ku nim wolnym krokiem, a jej fioletowa suknia wzdymała się z każdym podmuchem wiatru, przez co rękami ciasno dociskała ją do ud. Falujące wokół głowy włosy wcale jej w tym nie pomagały. Carmen z dobrotliwym uśmiechem wytworzyła przed nią tarczę hamującą wiatr, dzięki czemu przyjaciółka ostatnie metry pokonała względnie spokojnie, skupiając się na rozplątaniu włosów.
Zanim Paulette zdążyła otworzyć usta, Carmen poczuła rękę na swoim ramieniu. Nie musiała odwracać głowy, by wiedzieć do kogo należy — znała ją aż za dobrze, a jej kształt pasował do niejednego siniaka.
— Dlaczego nie siedzisz na swoim miejscu? I czemu ubrałaś się jak jakaś ladacznica?
Wypuściła powoli powietrze z ust. Jej przyjaciółki zamarły w bezruchu i udawały zajęte sobą, nie wtrącając się w jej rozmowę. Wbrew sobie delikatnie się uśmiechała.
— Wolałabym zostać dzisiaj z przyjaciółkami, jeśli nie masz nic przeciwko — odparła, doskonale wiedząc jak bardzo jest temu przeciwny. — A suknia jest nowa i moim zdaniem odpowiednia na dzisiejszą okazję.
— Chciałbym z tobą porozmawiać. Na osobności — wycedził.
Carmen odwróciła się do niego. Twarz miał idealnie gładką, jednak twardo zaciśnięta szczęka zdradzała zdenerwowanie. Przez chwilę rozważała jego słowa — w końcu otwarte ignorowanie go, mogło stać się początkiem kolejnej wojny w jej małzeństwie. Tylko teraz już nie może mnie uderzyć. Wyprostowała mocniej ramiona.
— Dochodzi dwunasta. Maksymilian byłby bardzo niezadowolony, gdybyśmy oboje spóźnili się na obiad. — Mimo, że treść jej słów była neutralna, spojrzeniem rzucała mu wyzwanie. Była ciekawa jak daleko się posunie. Otoczyła się lekką tarczą.
— Masz rację, skarbie. — W jego oczach pojawiła się wrogość. — Porozmawiamy wobec tego po obiedzie, a teraz wybacz. Brat zapewne wolałby abym usiadł obok niego. Ty też powinnaś, może poznasz kogoś ciekawego z sabatu Potężnego Księżyca?
Jego uśmiech był tak nieszczery, że patrzenie na niego stawało się kłopotliwe. Odwróciła wzrok, napotykając na sobie spojrzenia przyjaciółek.
— Może następnym razem, kochanie — odpowiedziała równie obłudnie.
Jej mięśnie spięły się. Czuła jego gniew i przez chwilę sądziła, że nie da rady się opanować, jednak po chwili odszedł. Oparła ręce o stolik, by ukryć ich drżenie. Zakorzeniony w niej strach nie zniknie ani tak łatwo, ani tak szybko jakby tego chciała. Czuła na sobie spojrzenia przyjaciółek, ale nie chciała ich zobaczyć, obawiała się tego, co może zobaczyć w ich oczach. Potępienie? Żal, a może nawet zniesmaczenie? Mimo, że treść jej rozmowy z mężem zdawała się normalna, tony ich głosów przeczyły wszystkiemu. To była publiczna kłótnia.
Poczuła drobną dłoń na swoim przedramieniu. Kiedy odważyła się podnieść oczy zauważyła uśmiech na twarzy Elodie.
— Nigdy nie sądziłam, że nadejdzie dzień, kiedy się go nie posłuchasz.
Carmen niepewnie spojrzała w kierunku Paulette, nie wiedząc czy podziela ona zdanie El.
— Zgadzam się z Elodie. Carmi, małżeństwo nie jest niewolnictwem. To związek dwojga ludzi, pomińmy kwestię miłości. Jesteście sobie równi, a ty zawsze zachowywałaś się jak ktoś gorszy. — Jej spojrzenie było świdrujące, zdradzało, że wie znacznie więcej niż mówi. Ile wiedziała? — Dobrze, że w końcu... dorosłaś.
Na usta Carmen powrócił uśmiech. Obawiała się odrzucenia, a otrzymała aprobatę. Nawet jeśli nie zawsze rozumiała Paulette, a Elodie zdawała się być zbyt roztrzepana, by traktować życie na poważnie, obie kobiety stanowiły jej największe wsparcie.
Dopiero teraz zauważyła, że wszystkie miejsca przy stolikach są już zajęte. Półmiski z jedzeniem, stojące do tej pory w kuchni, wzniosły się w powietrze, by po chwili ustawić się przed gośćmi, odsłaniając swoją kuszącą zawartość. Skąd Maksymilian zdobył kucharza, który to przyrządził? Zwykle jadali prosto.
Powietrze przeszył kryształowy dźwięk. Ich przywódca wstał i uderzał łyżeczką o brzeg kieliszka, skupiając na sobie uwagę. Ailith wstała zaraz po nim, delikatnie wspierając się na jego ramieniu. Blada, wiotka, wyglądała tak pięknie w promieniach słońca, jednak Carmen nie była gotowa patrzeć na siostrę. Skupiła wzrok na nakryciu.
— Witam wszystkich. — Rozległ się głos Maksa, wzmocniony magią tak, aby dotarł do każdego stolika. — Gościmy dzisiaj pośród nas czarowników z sabatu Potężnego Księżyca, którzy zostaną z nami jeszcze dwa kolejne dni. W ramach dobrej woli, wdzięczni za gościnę, ofiarowali nam potrawy, które stoją przed wami. My z kolei pragniemy, by przez ten krótki czas czuli się u nas jak w domu. Niech pokój zawsze trwa pomiędzy naszymi sabatami.
Carmen delikatnie klasnęła w dłonie, biorąc przykład z reszty zebranych. Była ciekawa jaki jest faktyczny powód wizyty jednego z najsilniejszych sabatów i czy czarne przypuszczenia Paulette mają szansę się ziścić. Zadrżała lekko. Nie powinna zastanawiać się nad tym w tak piękny dzień.
Żodyn nie sprawdzał, żodyn...
Deszczu na wycieczce, pentamerone wcięło... Czekam na jej epicki ochrzan za błędy - w ramach ułagodzenia tytuł jest zgodny z dyrektywą penta-fanta-stycznej :D
Serio, piszcie co sądzicie. Mam już plan na całość, ale jest on płynny i z pewnością ulegnie pewnym zmianom. I macie bardzo duży wpływ na te zmiany :D
A, i w ogóle, zanim znowu zapomnę... pentamerone... jazda na jej profil. Ja wiem, że geniusze są zazwyczaj za życia niedoceniani, ale chyba pora to zmienić :D
Wunsz Wunsza Wunszy
Blanccca
CZYTASZ
Przeklęta
FantasyCarmen nie należała do osób uległych. Niezłomną wolą walki, sprytem i przebiegłością zapewniła sobie władzę w świecie nietolerującym słabości. Ryzyko weszło jej w krew, tak samo szybko jak pycha i wiara we własną wszechmoc. Taką Carmen znamy, jednak...