A więc tak... Jako że poprzedni rozdział był mega nudny... A do tego krótki... I jeszcze skończył się w tak krytycznym momencie... Wstawiam następny już dzisiaj! :3 Muszę wam powiedzieć, że namęczyłam się nieźle, pisząc go. Poza tym prawie się popłakałam, bo jestem bardzo wrażliwa xD
Piszcie w komentarzach jak wam się podoba i dziękuję za wsparcie :D- Ale... Jak to? Nie będzie jakiś komplikacji? Mogę już ją założyć? - John otępiale przenosił wzrok z doktora na rodziców. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Bez problemu - doktor Gelberg machnął ręką i uśmiechnął się szeroko. - Nic złego nie powinno ci się stać. Wiadomo, że z początku może trochę boleć, bo będziesz naciskał raną na materiał protezy, ale to będzie chwilowe. W porządku, młody, założę ci to.
- Już teraz? Ale nie mam odpowiedniego stroju na tak ważną okazję!
- Bardzo śmieszne - ordynator przewrócił oczami w teatralny sposób, ale kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
Lekarz uklęknął na jedno kolano przy łóżku chłopaka, a John spuścił nogę na ziemię tak, aby doktor mógł swobodnie zamontować sztuczną kończynę.
Mężczyzna powoli odwiązał bandaż, a wszyscy obecni wokół odwrócili wzrok, nie chcąc wprowadzać chłopaka w zakłopotanie z powodu kalectwa. Nawet John nie chciał patrzeć na kikut swojej nogi. To wciąż było dla niego zbyt trudne.
Pan Gelberg odpakował protezę i oczom wszystkich zgromadzonych ukazał się stelaż wykonany w całości ze srebrzystego metalu oraz obudowany brązowym plastikiem najwyższej jakości, imitującym kształt łydki. U szczytu konstrukcji przymocowane były liczne paski i zaciski, które umożliwiały przytrzymanie nogi w protezie.
Blondyn patrzył na ten przedmiot z szeroko otwartymi oczami, a jego dolna warga drżała z przejęcia. Pozwolił lekarzowi na dotknięcie swojej niekompletniej kończyny i posłusznie wsunął ją w wyznaczone do tego miejsce.
Zaraz po tym doktor sprawnie obwiązał jego udo taśmami do tego przeznaczonymi i ścisnął je mocno, ale nie na tyle by krew przestała płynąć w nodze Johna.
Gdy to uczynił i upewnił się, że proteza nie opuści w niepożądany sposób swojego miejsca, nakazał chłopakowi się podnieść i wyregulował wysokość prętu, przytrzymującego całą konstrukcję tak, aby była równa długości drugiej nogi.- Gotowe - odparł i wypuścił ze świstem powietrze, podnosząc się z klęczków. - Wypróbuj.
John pokiwał głową i spróbował wykonać jakikolwiek ruch, lecz zachwiał się i omal nie przewrócił, ale Annie szybko doskoczyła do niego i położyła jego ramię na swoich barkach.
- Nie szalej tak - pouczył go tata. - Spokojnie. Krok za kroczkiem.
Chłopak niepewnie wyciągnął nogę z protezą przed siebie i postawił ją. Następnie uczynił to samo ze zdrową stopą i tak, przy asekuracji swojej dziewczyny, pokonał kilka metrów.
Jego mama złożyła ręce jak do modlitwy, a z jej oczu zaczęły kapać łzy radości. Z dumą patrzyła na synka, który po raz drugi w życiu uczy się chodzić. Nigdy nawet nie spodziewałaby się, że przeżyje w swoim życiu tę chwilę jeszcze raz. A jednak. Wpatrywała się w syna jeszcze przez krótką chwilę, gdy zrozumiała coś niezwykle istotnego.- Przecież on czuje się jak zwierzę na wybiegu, gdy tak na niego patrzymy! Panie doktorze, wyjdźmy stąd. Niech Annie się nim zajmie. Poczekajmy na zewnątrz...
Dorośli zgodzili się i opuścili salę szpitalną, zostawiając nastolatków samych.
- Dobrze ci idzie - uśmiechnęła się brunetka, prowadząc Johna wokół sali. Jego ruchy wciąż były skrępowane, ale zaczynał rozumieć w jaki sposób powinien się poruszać.
- To jak z chodzeniem na szczudłach - odparł, a Annie zaśmiała się, przypominając sobie, że jej mama przyrównała to do tego samego. - W zasadzie to na jednym szczudle. Dziwnie. Ale nie boli...
Chłopak zatrzymał się gwałtownie i wyraźnie posmutniał, co natychmiast zwróciło uwagę dziewczyny.
- Co się stało? - Zapytała z troską.
- Nie, nic. Pomyślałem o czymś... Ale to nie jest ważne.
- No powiedz - nalegała. - Przecież widzę, że się czymś martwisz.
John zawahał się. Nie był pewien czy powinien powiedzieć prawdę. Obawiał się reakcji Annie. Nie dość, że i tak sprawił jej już wiele kłopotów, to jeszcze był zdany na jej pomoc. Czuł, że to nie w porządku.
- Jestem kaleką. Nie umiem nawet samemu iść. Nie zrozum tego źle, ale... Nie czuję się męsko! To facet powinien pomagać kobiecie, a w tej sytuacji jest na odwrót. Wiem, że po prostu się nade mną litujesz.
- To nie prawda - zaoponowała stanowczo i uniosła jego podbródek, zmuszając, by na nią spojrzał. - To zupełnie nie tak. Ja po prostu cię kocham i zwyczajnie w świecie staram się ci pomóc. Tak się przecież robi w związku, prawda? Wspiera się w problemach. Staram się jakoś ci dopomóc w powrocie do sprawności... To naprawdę nie jest litość.
- Przepraszam - wyszeptał z zażenowaniem. - Gadam głupoty. Przez ostatnie dwa tygodnie wydoroślałem bardziej, niż przez całe życie.
- Złe doświadczenia kształtują naszą osobowość i sposób postrzegania świata - uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na jego policzku. - Ostatnio dużo czytam. Muszę jakoś nadrobić braki w nauce.
- Nie musisz. Jak dla mnie jesteś najbardziej inteligentną osobą na całej tej planecie - blondyn wysilił się na lekki uśmiech, ale po chwili jego twarz znów przybrała ponury wygląd. - Boję się, Annie.
- Czego?
- Tego, że pewnego dnia odejdziesz. Boję się, że się rozstaniemy - szybkim ruchem otarł łzy, który zebrały się w kącikach jego oczu i ponownie spuścił wzrok.
- Przecież to niemożliwe! - Niemalże wykrzyknęła.
Była bardzo zaskoczona jego wyznaniem. Do tej pory sądziła, że nic nie jest w stanie ich rozdzielić, nawet brak którejkolwiek z kończyn. Myślała, że Johnny także tak uważa. Nie wzięła pod uwagę tego, że chłopak po tak strasznym wypadku może stracić wiarę w siebie i zamknąć się w sobie. Nie mogła do tego dopuścić.
- Jak to? - Zapytał ze smutkiem. - Możesz mi to obiecać?
- Oczywiście, że tak. Jesteśmy jedną duszą w dwóch ciałach. Nasze rozdzielenie spowoduje, że zginieny z rozpaczy. Nie możesz tak myśleć, rozumiesz? Liczy się to, co tu i teraz. Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, ale zapewniam cię, że kocham cię całym sercem. Nie mogę przeżyć bez ciebie jednego dnia, a co dopiero mówić o rozstaniu! Proszę, John. Nie mów tak więcej.
- Przepraszam - powtórzył i zbliżył usta do warg Annie. - Mam taką cudowną dziewczynę, a zawracam sobie głowę głupotami. Czasem po prostu nie wiem, kiedy zamknąć usta.
- Może teraz? - Zachichotała i złożyła delikatny pocałunek na jego malinowych wargach. Po chwili odsunęła się lekko i przytuliła go do siebie, zapewniając tym samym o swoich prawdziwych uczuciach.
- Kocham cię - John cmoknął ją w czubek głowy i uśmiechnął się.
- Ja ciebie też kocham - Przeczesała dłonią jego włosy i odwzajemniła uśmiech. - Dobra, koniec tych czułości! Wracajmy do ćwiczeń. Dasz radę przejść się sam?
- Dam - odparł, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. - Ale nie chcę tego.
- Dlaczego? - Brunetka zdziwiła się i uniosła jedną brew, ze zdumieniem.
- Ponieważ chcę iść przez życie z tobą. A nie sam.
CZYTASZ
Straceni [cz. 1] ✅
Roman pour Adolescents- Naucz mnie być niegrzeczną - skrzyżowała ręce na piersi i wpatrywała się w niego intensywnie. - Opcji nie ma - prychnął i odwrócił wzrok. - Dlaczego?! - Bo jesteś kujonką. Szare myszki nie mogą się wyróżniać *** Annie to typowa kujonka. Dziewczyn...