Rozdział 8

23 4 0
                                    

Na początku pragnę wytłumaczyć brak rozdziału od ok. 4 tyg. Otóż do naszej UKOCHANEJ placówki publicznej zwanej SZKOŁA (Specjalny Zakład Karno-Opiekuńczy Łączący Analfabetów) przybyła wymiana uczniowska. A że wszem i wobec ja także w tej wymianie uczestnicze, musiałam zabrać Włocha do domu. Poza tym nie mogłam spać, a pomysłów ni było! Teraz jednak macie rozdzialik i czekajcie na kolejny!

4 dzień Płomiennego Serca, Morndas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha.

Jechaliśmy dalej. Nie zdziwiłam się bardzo gdy wczoraj w obozie mielimy wspaniały widok na Białą Wieże. A na koniach jedzie się chyba dwa razy szybciej niż idąc! Poza tym koń może unieść większy ciężar, przynajmniej o trzydzieści kamieni* więcej niż ja. W sumie to dobrze, więcej zabiorę ze sobą! Ach ta natura złodzieja... albo osoby, która robi wielkie zapasy. Nawet takich rzeczy, których nie używa...

Bałam się troche wjeżdżać do większego miasta. Po części się cieszyłam, że Kvatch zostało zaatakowane... To wszystko przez wygląd. Mimo tego iż w ogóle o niego nie dbam i tak mężczyźni się za mną oglądają. W Cesarskim Mieście jeszcze się przewiązałam chustą udając żonę jakiegoś rygorystycznego Bretona. Oczywiście wszyscy się nabrali mimo tego iż takich jak "on" już w Wysokiej Skale nie ma.

Teraz miałam wjechać do Brumy. W dzień. Z odkrytą twarzą. W towarzystwie Martina! Martwiłam się o niego... Zawsze gdy w Vivek wychodziłam z kuzynem działo się coś niedobrego albo z nim, albo ze mną. A to zagwizdali kiedy przechodziłam obok, albo krzynęli zaczepnie... Jednym razem ktoś mnie klepnął w tyłek i tak się zdenerwowałam, że o mało temu człowiekowi nie podcięłam gardła. Na jego szczęście Titus - syn mojej ciotki, a mój ukochany kuzyn - uspokoił mnie i upewnił, że to się nie powtórzy. Miał rację, nie powtórzyło się. On wyjechał do Daggerfall, a ja pół księżyca** po nim do Cyrodiil. Resztę historii już znasz...

- Martin? - zaczęłam gdy byliśmy około dwie mile od bram. - Nie boisz się o swoje zdrowie, gdy wjedziemy do miasta?

- Nie - odparł bez namysłu pomimo moich opowieści. Na przykład tej kiedy Titusa prawie pobiła szajka Khajitów, gdyż chcieli mnie mieć jako swoje "trofeum". Dobrze, że przybiegła straż co w Morrowind rzadko się zdarza. Tam ludzie żyją własnym tępem... i zasadami, często sprzecznymi z prawem. Jednak gdyby nie obrońcy miasta, najprawdopodbniej robiłabym za zabawkę do łóżka i miałabym wielką gromadkę dzieci, a w najlepszym wypadku wywieźliby mnie do burdelu.

Czasem chciałabym być brzydka, ale teraz to już chyba nie jest zbyt możliwe. Dibella jest mi bardzo przychylna... Jeśli nie najbardziej w całym Tamriel...

Gdy wjechaliśmy do miasta zaczęło się to, czego się obawiałam... Gwizdy i krzyki jaka to piękna nie jestem. O dziwo nie było ich zbyt dużo, a nawet były bardzo kulturalne. Głównie mężczyźni po prostu mnie zaczepiali i mówili o moim wyglądzie wprost. Tylko chłopcy robili zamieszanie... Jak zwykle...

Mimo tego wszystkiego zaniepokoiłam się zachowaniem mieszkających w Brumie Nordów. Tak Nordów. Nie, oni nie żyją tylko w Skyrim, ta prowincja to miejsce, z którego pochodzą. Uwielbiają walki, kobiety z kanonu obecnego piękna, wytrzymałe konie i silne mury miast. Są troche oschli, ale to wszystko przez wiecznie panującą tam zimę; w Brumie też cały rok leżał biały puch. Nic dziwnego skoro znajduje się niecały dzień drogi od granicy.

Wracając, miasto nie było jakieś ogromne, lecz na pewno cudowne. Wiele słyszałam o stylu budownictwa w Skyrim, niestety nigdy nie było dane mi go zobaczć. Teraz jednak gdy na niego patrzyłam w oczach kręciły mi się łzy podziwu i zachwytu. Domy, jak i wszystkie budowle wokół, w tym siedziby gildii, były budowane jednym motywem. Pomimo podobieństw każdy budynek był inny. Właśnie to było cudowne. Dachy wznosiły się wysoko oraz były opuszczone pod kątem ostrym, najprawdopodobniej po to, by śnieg nie osiadał na nim i nie zranił nikogo.

OblivionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz