4 dzień Płomiennego Serca, Morndas, 433 rok 3 ery, roku Akatosha (wieczorem).
- Masz ochotę się przejść po murach? - Dźwięczało mi w głowie mimo tego, że rozmowa trwała już chwilę.
- Słaba to była przemowa, co? Ale tamtym to nie przeszkadzało...
- Niestety, trochę słabo mówiłeś... - zaśmiałam się cicho razem z Martinem. Na nasze nieszczęście, nie trwało to długo. - Chociaż i tak lepiej niż ktokolwiek po około dwóch dniach nauki.
Po przywitaniu w Świątyni nie mogliśmy poczuć się swobodniej w swoim towarzystwie. Coś nam w tym przeszkadzało...
- Tak, ale nie zabroniło to Ostrzom w zasalutowaniu i ogłoszeniu mnie nowym Cesarzem... Poza tym moja przemowa brzmiała tak, a nie inaczej ze względu na to, że nie chciałem sprawiać wrażenia nie wdzięcznego. - Zatrzymaliśmy się tuż nad bramą, w odstępie od siebie około sześciu stóp.
On dotychczas unikający mojego wzroku, odwrócił się w moim kierunku, patrząc mi prosto w oczy.
- Wiem, że gdyby nie ty już dawno bym nie żył... Dziękuje - dokończył postępując jeden krok do przodu. Teraz odległość wynosiła pięć stóp.
- Nie masz mi za co dziękować. To przeznaczenie Ośmiu Bóstw zesłało ci mnie na pomoc. Tobie i całemu Tamriel...
- Tak... Ale nagle wszyscy oczekują, że będę wiedział co należy robić. Jak się zachować - mówił, a w tym czasie odwrócił się do mnie tyłem i zaczął chodzić po całej wieży. - Chcą, aby Cesarz mówił im, co mają robić. A ja nie mam zielonego pojęcia...
- Spokojnie - odrzekłam kojącym głosem. - Na początek musimy odzyskać Amulet Królów.
- Oczywiście. Amulet Królów. Więc możemy... Mogę... - powiedział poprawiając się. Najwyraźniej docierało już do niego to, że musi być stanowczy i uparty w tym co robi. - Zabrać go do Świątyni Jedynego i zapalić Smocze Ognie, by zakończyć inwazję nieprzyjaciela.
Podeszłam do niego, odwróciłam w moją stronę, złapałam go za ramiona i stanęłam tak, że między naszymi stopami nie było miejsca nawet dla mrówki.
- Wtedy ty zostaniesz Cesarzem... - odparłam na co skrzywił się, więc szybko dodałam. - Pomogę ci. Nauczę cię jak rządzić i radzić sobie z ludem. Nie bój się...
- Nie boję się, ale martwie. Jako Cesarz nie mogę już być bratem zakonnym i służyć Stendarrowi... Muszę zrezygnować z ograniczeń, opuścić innych kapłanów i znaleźć sobie piękną małżonkę, która urodzi mi wiele dzieci, by one przedłużały linię Septimów. - Zdziwiłam się trochę, że mówi o tym tak otwarcie. Wydwało mi się, że Martin jest troche nieśmiały. A może to moja pokrzepiająca mowa tak go zmotywowała...? - Naszczęście znam już jedną godną kandydatkę...
- Naprawdę? - spytałam szczerze zaciekawiona.
- Tak, nazywa się... - Przyszły Cesarz już miał mówić gdy przerwano mu:
- Chodźcie już, bo zmarzniecie! Noce w tych rejonach są bardzo mroźne!
I nie myśląc długo, pobiegliśmy do wejścia głównego. Jauffre, który nas wołał szybko zamknął za nami drzwi.
- Thorino. Martinie. Chodźcie za mną - odparł tajemniczo idąc w kierunku wschodniego skrzydła.
Gdy przeszliśmy przez drzwi, naszym oczom ukazała się malutka jadalnia z półkami na książki i drewnianymi schodami (naszczęście z poręczą), prowadzącymi na dół.
- Chcieliśmy wznieść toast, Thorino, za twoje zwycięstwo w Kvatch i uratowanie przyszłego Cesarza! Wiwat Thorina!
- Wiwat Thorina! - rozległo się po całej sali, a kielichy z winem wydawały przyjemny odgłos, w trakcie uderzania.
CZYTASZ
Oblivion
FantasyDrogi pamiętniczku... O Talosie jak to okropnie brzmi! Jestem Thorina Hallwell... No i cóż siedze sobie w celi w Cersarskim Mieście. Nie pytaj jak się tu dostałam... Ech! Dlaczego gnije tu i nudze się zamiast ratować tą krainę? Chociaż z tym, nara...