myśli nokturny

510 70 0
                                    


Odbijał swoje myśli od białych ścian, jak gdyby były one jedynie pingpongowymi piłeczkami. W jakiś tajemniczy i nieodgadniony sposób, raz wypuszczone, nie chciały już go niego wrócić. Niezmiernie go to cieszyło, bowiem nie chciał ich z powrotem, ale z drugiej strony,  na miejsce jednej myśli wskakiwały cztery inne i należało włożyć cztery razy więcej energii, by się ich pozbyć. 
Była to czynność dosyć czasochłonna i zajmowała mu zazwyczaj większą część dnia. Pozostałe godziny spędzał, wsłuchując się w śpiew ptaków, których głosy mógł rozróżnić bez wielkich trudności. Słowik, wilga, a tamto stukanie... zdecydowanie dzięcioł. 
Im bardziej koncentrował się na owym stukaniu, tym bardziej miał wrażenie, że nie jest sam. Stukanie przeradzało się w niedający mu spokoju młot pneumatyczny, który coraz intensywniej wybijał rytm, posługując się kośćmi jego czaszki. Łapał się wtedy za głowę i dla odmiany kierował swoją uwagę w stronę dochodzącej skądś muzyki klasycznej. 
Wydawało mu się, że to Beethoven. 
"Chopin, ty idioto, to Chopin, nie potrafisz odróżnić nawet klasyków"

"Zamknij się"
"Zamknij mnie"
Niczego bardziej nie pragnął. Chwila ciszy, tylko tyle potrzebował. Chwila pierdolonej ciszy, bez myśli, bez stukotu. 
Niestety nie było to takie proste. 
Kiedy wszystko pozornie się uspokajało, odrzucone piłeczki pingpongowe wracały i uderzały w niego ze zdwojoną siłą, przypuszczając atak na każdy newralgiczny punkt, którego nie zdołał okryć mentalną tarczą. Próbował wszystkiego. Nic nie pomagało. 

Dzięcioł znowu zaczął pukać w ten swój pierdolony konar, a za chwilę dołączył do niego Chopin ze swoim paralitycznym uderzaniem w klawisze fortepianu, ze swoim cholernym nokturnem. 
Przyłożył dłonie do głowy, ściskając rękoma czaszkę, tak mocno, jak tylko potrafił. 

"Myślisz, że to pomoże"

Z jego ust wydobywały się pojedyncze dźwięki, mrukliwe jęki, przerażające głoski artykułowane w sposób wskazujący na ogromny ból. 

Pisk. Otwierane drzwi. Kilka kroków. Jakaś blada postać zbliżała się do niego, pachniała chlorem i środkami do dezynfekcji. Odór uderzył go w nozdrza. Usłyszał jak przez mgłę kilka słów, które na krótką chwilę przypomniały mu, o wszystkim, o czym próbował tak usilnie zapomnieć. 

"Panie Cribbs? Phil? Phil? Czas na twoje leki"



_
Strasznie przepraszam, że ostatnio tak mało się tutaj pojawia, ale mam nadzieję nadrobić to w najbliższym czasie. + planuję większy projekt, zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Fragmenty z książek, których nigdy nie napiszęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz