kompleks

464 60 8
                                    

Powoli przesuwał palcami po jej nagich plecach, czując, jak pod wpływem jego dotyku drży każdy centymetr kwadratowy jej skóry. 

Na ścianach tańczyły pomarańczowe, ogniste cienie, które poruszały się coraz szybciej, ilekroć tylko po płomieniu świecy przesunęła się smuga wiatru. 

Objął jej szyję całą swoją dłonią. Znowu zadrżała, wiedząc, że wystarczyłby jeden zdecydowany ruch...ale nie, przecież jego dłonie nie potrafiłyby tego zrobić. Te same, które na codzień dotykały delikatnych klawiszy wykonanych z kości słoniowej, tworząc w ten sposób kolejne zapierające dech w piersiach kombinacje dźwiękowe. 
Teraz za to grał na niej. Dotykał kolejnych kręgów, wyczuwalnych pod skórą niczym ukryte tam skarby. 
Przygryzła wargę. Ścisnęła mocniej prześcieradło. I już nic się dla niej nie liczyło. Nic już nie istniało. 

Niestety on widział wszystko. 
Jak piękna by nie była, za każdym razem, gdy jej dotykał, widział te same świece, rzucające cień na zupełnie inne ściany. 

Wargę, przygryzaną przez zupełnie kogoś innego. 
Dłoń, która ściskała pościel odważniej i mocniej. 

Przebłysk. 

Dom, który odwiedzał w takich chwilach w myślach, leżał po drugiej stronie torów, niekiedy nawet drżał, gdy kilkadziesiąt metrów obok przejeżdżały ciężkie wagony, dające o sobie znać tępym dudnieniem. Momentami wydawało mu się, że to ożywia ten budynek. Że dzięki temu oddycha, jak gdyby był żywym organizmem.  
Czerwone zasłony w kwadratowych oknach. 
Cienie. Poruszające się szybko cienie. 
Do tej pory nie wiedział, dlaczego tamtej nocy postanowił zobaczyć te cienie na własne oczy. Czy nie wystarczyłoby mu oglądanie ich z daleka? Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. 

Czerwone jak krew zasłony. Zgadzałoby się. 

Pamiętał to niczym sen, nie był jednak do końca pewien, czy mógł to postrzegać w kategorii koszmaru. Bo przecież się nie bał. 
Pamiętał skrzypiące drzwi i te cholerne światła, mrugające do niego z każdego zakamarku. 
Mrugające niczym...
Pamiętał wąskie schody prowadzące na górę, skąd dochodziły go odgłosy, które słyszał po raz pierwszy w życiu. Miał przecież wtedy tak mało lat. 
Ciężka, zardzewiała poręcz. 
Pamiętał, jak w końcu dostrzegł na końcu korytarza pokój, nie do końca domknięty. Mógł wtedy odejść, ale zaszczepiona w nim raz ciekawość trzymała się kurczowo niczym kleszcz. Szedł więc dalej, aż w końcu To zobaczył. I To zmieniło całe jego życie. 
Pamiętał jej biodra i kołyszące się ciało. Jego ręce, wielkie, ohydne łapy. Na samą myśl przeszedł go dreszcz. 

Pamiętał jak wybiegł z budynku i biegł, biegł, ile sił w nogach pośród szalejącej wichury i deszczu, które nadeszły tak niespodziewanie, jak To. 

Otrząsnął się, gdy zapytała, co wybierze tym razem. Znowu był dorosłym mężczyzną, siedzącym setki kilometrów od miejsca, które widział w snach, obok pięknej kobiety. Jednak jak piękna by nie była, nie pozwalała mu zapomnieć. Żadnej się nie udało i wątpił, że komukolwiek się to uda. 
Odparł coś od niechcenia i poczuł pod sobą miękki materac. 

Zamknął oczy, nie chcąc widzieć płomieni odbijających się w zasłonach. 
Zasłonach czerwonych jak krew. 


Fragmenty z książek, których nigdy nie napiszęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz