-Masz zamiar się kiedyś do mnie odezwać?!- moja postawa, nadal się nie zmieniła. Przez ostatni czas, z moich ust nie wypadło żadne słowo. Zrezygnowany, opadł na łóżko i położył się na moje nogi. Beznamiętnym wzrokiem, wpatrywał się w sufit. Robił się coraz cięższy, więc starałam się wyjąć nogi, z pod niego, ale jego ciężar nie pozwalał mi na to. Chciał, abym coś powiedziała, ale ja się nie dam. Znów oparłam się o łóżko, założyłam ręce na piersiach i starałam się na choć cień uśmiechu. Po chwili jego twarz, nabrała wyrazu wściekłości. Mój uśmiech, lekko zbledł. Nagle Alexander, był twarzą w twarz, ze mną. Dzieliły nas, zaledwie centymetry. Moje serce, biło niemiłosiernie szybko. Dotknął mojego policzka i przesuwał dłoń do mojego podbródka, za który mocno złapał i jeszcze bardziej, przyciągnął do siebie. Byłam tak blisko niego. Czułam jego zimno, które znałam już wcześniej. Wziął moją dłoń w swoją rękę i ścisnął mocno. -Powiesz coś?- zaczął mocniej ściskać. Ból był duży, ale nie na tyle bym wydobyła z siebie jakiś dźwięk. -Jesteś silna, ale nie silniejsza ode mnie.- teraz ścisnął tak bardzo, że mogłam usłyszeć łamiące się kości. To było już nie do wytrzymania.
-Przestań!- krzyknęłam, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
-Nie można było tak od razu?- puścił moją rękę, wstał i poprawił marynarkę swojego garnituru. Moja dłoń zrobiła się fioletowa, a każdy, nawet najmniejszy ruch, sprawiał ogromny ból.
-Moja ręka...- szepnęłam.
-Coś mówiłaś?- wiedziałam, że się ze mną droczy, ale nie mogłam zrobić nic, aby dać sobie radę sama, a zwłaszcza uciec ze złamaną kością śródręcza. Nie miałam wyjścia, musiał mi pomóc.
-Proszę, pomóż mi.- szepnęłam ledwo słyszalnie. Spojrzał się na mnie, uśmiechnął delikatnie i usiadł obok. Syknęłam z bólu, kiedy wziął moją dłoń w swoje ręce. Obejrzał ją dokładnie.
-Mam nadzieję, że coś zrozumiałaś. Dalej będziesz cicho siedzieć, czy ze mną porozmawiasz?- kiwnęłam głową na znak, że porozmawiam. -Odpowiedz.
-Tak, zrozumiałam. Porozmawiam.
-Świetnie! No więc...- podszedł do stolika i wziął dwa, szklane kieliszki. - czy ty i ten... Luke? Jeśli się nie mylę, czy on coś dla ciebie znaczy?- moje oczy wypełniły się łzami.
-Nie, on nic dla mnie nie znaczy.- Szybko otarłam łzę, płynącą po moim policzku. Nie chciałam, aby coś mu się stało, zwłaszcza z mojej winy. Dopiero teraz doszła mnie myśl, że już nigdy go nie zobaczę.
-Jesteś pewna?- odwrócił się w moją stronę, podszedł do mnie w wampirzym tempie i podał mi jeden z kieliszków.
-Tak, jestem pewna.- przyjrzał się mi dokładnie. Nagle ugryzł swój nadgarstek, aż do krwi, którą nalał do mojego kieliszka. Patrzyłam z obrzydzeniem na szkarłatną ciecz. Po chwili, wyjął z kieszeni marynarki torebkę z krwią i wlał ją do swojego naczynia.
-Twoje zdrowie.- podniósł kieliszek w sposób wzniesienia toastu.
-Mam to wypić?
-Tak, moja droga. Moja krew cię uzdrowi.- przyjrzałam się jej ponownie.
-Czy, kiedy ją wypiję, ona mnie tylko uzdrowi?- nałożyłam nacisk na "tylko". -Czy jest jakiś haczyk?
-Kochanie, zawsze jest jakiś haczyk. Kiedy ją wypijesz, uzdrowi ona twoją dłoń, ale dzięki temu, będę mógł wyczuć, kiedy jesteś w niebezpieczeństwie i czujesz poczucie strachu.- musiałam się zgodzić. Dłoń musiałam mieć zreczną i pomocną, zwłaszcza prawą. Po krótkiej chwili, oprużniłam mój kieliszek z krwi. Przez jej cudowny smak zapragnęłam więcej.
-Czy, ja... Mogę jeszcze?- zapytałam nieśmiało, ale ten zaśmiał się głośno.
-Skarbie,...- usiadł obok mnie i położył swoją dłoń na moim kolanie. -jeśli ze mną zostaniesz i będziesz posłuszna, będziesz ją dostawać codziennie.- Nie wiem dlaczego, ale powoli mnie przekonywał do siebie. Nie chciałam mu ufać, ale... Jego postawa i ten ton głosu, to wszystko sprawiło we mnie poczucie bezpieczeństwa? Nie, to nie mogło być to. Jak mogłam się poczuć bezpieczna, przy osobie, która chce mnie, jako sługę do końca swojego istnienia? Nie, to na pewno nie było to... Na pewno.*Luke
-Muszę ją odnaleźć, a ty mi w tym pomożesz.
-Luke, zostawmy ją i wyruszmy razem w podróż, jak najdalej z tąd, hm?
-Ty myślisz, że po tym wszystkim nadal będę dla ciebie miły?! Znasz dobrze tamto miejsce, więc mnie tam zaprowadzisz, a ja ją uwolnie.
-A co ze mną?!
-Pozwolę ci odejść. Ciesz się, że cię nie zabije.
-Nie zaprowadzę cię tam, oni nas zabiją. Amara jest dla nich zbyt ważna, by chodziła bez ochrony.- musiałem ją z tamtąd uwolnić. Ona jest moim szczęściem, którego nigdy wcześniej nie spotkałem. Swoim uśmiechem, sprawia, że chce żyć. Nigdy jej nie zostawię. Potrzebuję mnie, tak, jak ja potrzebuję jej. Kocham ją i nigdy nie przestanę.
-Leah, musisz mi pomóc.
-Albo będziesz ze mną, albo bez żadnej z nas.- nie wytrzymałem. Chwyciłem ją za włosy i wygiąłem jej głowę do tyłu.
-Posłuchaj, nie mam czasu na twoje gierki. Zaprowadzisz mnie tam i pomożesz odzyskać Amare.
-Polegniemy, jeśli się do niej zbliżymy.
-Wolę zginąć, ratując ją, niż siedzieć bezczynnie i czekać na cud, który bezpiecznie przyprowadzi do mnie Amare.
-Jeśli się nie pośpieszysz, nie będzie chciała odejść.
-Co masz na myśli?
-To, że Alexander będzie chciał ją rozkochać w sobie. Uwierz, jest bardzo przekonujący.
-Amara nigdy się nie zakocha w kimś takim.
-Jesteś pewny? W tobie się zakochała.- w tym momencie, zacząłem rozmyślać nad planem Alexandra. Czy uda mu się tego dokonać? Nie, ona na pewno o mnie nie zapomniała, tak jak ja o niej. Rozluźniłem uścisk na włosach Leah. Ponownie ustała prosto i wpatrywała się we mnie z uśmiechem.
-Jedziemy.- powiedziałem beznamiętnym głosem.Heej! W następnym, będzie dalsza część z perspektywy Luke'a :) Mam nadzieję, że miło spędzacie majówkę ;) Pozdrawiam was i dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki :* Jesteście cudowni :)

CZYTASZ
Musimy Zaufać
VampireTeraz, gdy wiem kim jestem, muszę zacząć działać, aby ochronić siebie i moich bliskich, ale najpierw muszę zaufać, komuś komu nie warto wierzyć. Muszę zaryzykować. Mam na imię Amara i jestem prorokiem. **** Jest to druga część opowiadania pt. ,,Prz...