ciemność

49 6 1
                                        


Jej budzik, jak w każdą sobotę, zadzwonił o 7:00. Ubrała się i, jak każdego ranka, postanowiła zrobić rundkę po mieście. Lubiła biegać. Pobiegła do lasu, gdzie kiedyś często spędzała czas z Mattem. Nie przyszedł. Nie ukrywała, że było jej z tego powodu bardzo smutno, choć nie wiedziała czemu - przecież nic nie obiecał. Po policzku dziewczyny spłynęło kilka gorących łez, jednak szybko je otarła i oparła się ręką o rozłożyste drzewo. Wtedy czyjeś ręce oplotły ją w pasie. A jednak.

- A więc tu jesteś – wyszeptał chłopak.

Jej serce mimowolnie zadrżało. Ten aksamitny, niski głos właśnie tak na nią działał.

- Śledzisz mnie? - zapytała, uśmiechając się pod nosem.

Odwróciła się tak, że stali z chłopakiem twarzą w twarz. Patrzyła mu w oczy. Jego usta wygięte były w kpiącym uśmiechu. Spojrzała na jego ręce, które wciąż oplatały ją w talii.

- Matt, czy mógłbyś mnie już puścić? Nie ucieknę ci – powiedziała dziewczyna kpiącym tonem.

Opuścił ręce, lekko zmieszany, i włożył je do kieszeni spodni.

- Co tu robisz o tej godzinie? - spytał, unosząc lekko lewą brew do góry.

Przybiegłam tu mając nadzieję na spotkanie chłopaka, którego kocham. I tak się składa, że właśnie z nim rozmawiam. Oh, czyżbyś to był ty, Matt? - pomyślała.

- Ładny dziś mamy dzień – zmieniła szybko temat.

Matt wiedział, że nie warto więcej pytać, bo i tak nie udzieliłaby mu odpowiedzi. To był, według dziewczyny, jego wielki atut. Nigdy nie naciskał, nie zadawał zbędnych pytań i posiadał bardzo rzadką w tych czasach umiejętność słuchania.

- Bardzo ładny – powiedział cicho.

W tym momencie zaczęło mocniej wiać, a z nieba runął deszcz. Popatrzyli na siebie, po czym oboje wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. A przynajmniej ona, bo w śmiechu Matta dało się usłyszeć smutek i cierpienie. To nie był ten wesoły śmiech, od którego uśmiech na ustach dziewczyny stawał się szerszy. Nie. To było sztuczne i nienaturalne.

- Czas wracać – powiedział Matt, gdy już się uspokoili.

Pokiwała głową i ruszyli razem w stronę domu. Pomimo tego, że była już druga połowa czerwca, na dworze i tak była niska temperatura, a deszcz padał dość często. Oczywiście dziś nie zabrała ze sobą żadnej bluzy, bo po co?! Było jej cholernie zimno, a Matt musiał to zauważyć, bo nagle, jakby nigdy nic, zarzucił na jej ramiona swoją kurtkę. Spojrzeli na siebie.

- Będzie ci zimno – powiedziała.

- Dam sobie radę – stwierdził.

Uśmiechnęła się do niego.

I szli tak dalej nowojorskimi uliczkami, co jakiś czas zatrzymując się, aby uniknąć zderzenia z inną osobą.

- Wiesz co? - zapytała po długiej chwili ciszy. – Jesteś dla mnie bardzo ważny. Ale nie jako przyjaciel, chociaż to też... Ale jako ktoś więcej.

Matt stanął gwałtownie i spojrzał na nią.

- Matt ja...

Nie dano jej nigdy dokończyć tego zdania, gdyż Matt nagle chwycił dziewczynę za ramię i pociągnął w jakąś uliczkę, na której nie było ludzi. Popchnął ją tak, że uderzyła plecami o zimny mur jednej z kamienic. Niebo przeszyła błyskawica. I wtedy to dostrzegła. Jego bladą twarz, nie wyrażającą żadnej emocji. Z pięknych, kasztanowych oczu dziewczyny mimowolnie popłynęły łzy. Matt puścił jej ramię, oparł lewą rękę o mur znajdujący się za dziewczyną i nachylił się w jej stronę.

- Pamiętaj, Angel, że Bóg dał nam życie, ale światem rządzi zło. Temu piekło jest puste, wiesz? Bo wszyscy źli ludzie są wśród nas, Angel. My jesteśmy złymi ludźmi. I musimy to jakoś pokonywać. Walczyć z tym złem; sprawić, aby zniknęło. Ale nie wszyscy oddają się złu. Na przykład ty, Angel. Jesteś dobrym człowiekiem, ale nie ja. Ja nie dałem rady. Jestem złym człowiekiem i...
- Nie mów tak. Nie jesteś złym człowiekiem - powiedziała cicho.
- ... i pomimo tego, że niektórzy uważają, że tak nie jest, to przecież ja znam siebie najlepiej. Wiem, co mówię, Angel - stanął naprzeciwko niej i zajrzał jej głęboko w oczy. - Choć ze mną - chwycił dłoń dziewczyny i lekko pociągnął w swoją stronę. - Chcę cię gdzieś zabrać.
Wyszli z tej okropnej uliczki, i poszli dalej chodnikiem. W pewnym momencie skręcili w jedną z alejek parkowych i szli nią chwilę, aż dotarli do jakiegoś budynku. Obeszli budynek dookoła tak, że stali naprzeciwko tylnych drzwi. Matt chwycił klamkę i pociągnął za nią lekko. Ku zdumieniu Angel, drzwi ustąpiły i chwilę później byli już w środku tego budynku. Skręcili w lewo, gdzie znajdowały się schody. Weszli po nich na samą górę i znów skręcili w lewo. Ukazały się im stare, popisane i obdarte z farby drzwi, przez które przeszli.

I tym oto sposobem stali na dachu budynku, z którego rozpościerał się cudowny widok na Nowy Jork. Angel spojrzała w górę. Niebo było pełne czarnych chmur. Deszcz przestał już padać, ale i tak było zimno i wiało. Kątem oka dostrzegła, że Matt na nią patrzy. Uśmiechnęła się i również na niego spojrzała, ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu. Stanął na krawędzi dachu, włożył ręce do kieszeni i powiedział cicho, ledwo słyszalnie

- Szkoda, że nie mam skrzydeł. Mógłby wtedy unieść się w powietrze i odlecieć daleko stąd. Ale skoro ich nie posiadam, to nie mam innego wyjścia od uwolnienia się od problemów, niż...

Dziewczyna już wtedy wiedziała, co zamierzał powiedzieć. Zbyt dobrze go znała.

- Nie – wyszeptała. – Proszę, nie – powtórzyła błagalnym tonem.

Odwrócił się w jej stronę, a jego piękne oczy były teraz pełne łez.

- Kocham Cię – wyszeptał, po czym złożył pocałunek na ustach dziewczyny. Był to pożegnalny pocałunek, ale tylko oni o tym wiedzieli. Nikt inny. Tylko oni. I choć oboje nie pragnęli niczego innego tak bardzo jak tego, aby ta chwila trwała w nieskończoność, to los nie miał zamiaru spełnić ich prośby. Matt szybko przerwał pocałunek i cofnął się o dwa kroki do tyłu tak, że znów stał na krawędzi. Za jego plecami rozpościerała się panorama Nowego Jorku, ale on nie chciał już nigdy jej zobaczyć. Uczynił jeszcze jeden kok do tyłu. Jego ostatni krok. Serce Angel w tym momencie pękło i jedyne, co mogła wtedy zrobić, to krzyczeć.

- NIE! – krzyknęła głośno, ale co to da? Co da jej marne krzyczenie? Jej łzy? To wszystko na nic, bo to był koniec...


I znów zapanowała ciemność. Otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Za oknem było jeszcze ciemno. Usiadła na łóżku. Jej ręce drżały, była spocona a jej policzki były mokre od łez.



Sen.

Cholerny sen.

not.a.bookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz