CHAPTER 6

564 67 17
                                    

seventeen months later 

(rok i pięć miesięcy później) 

Trzymała w dłoniach kawałek usztywnionego papieru, wokół którego od dwóch tygodni obracały się jej myśli. Od kilkunastu dni codziennie studiowała ciasno wydrukowane litery i cyfry znajdujące się na kartoniku. Znała linijki na pamięć. 

Beth będzie wściekła, Camille wiedziała o tym i była gotowa wysłuchać długiej i podniosłej przemowy rozgniewanej kobiety. A rozgniewa się ona na pewno.  Będzie mówić o straconym czasie, pieniądzach i czterech miesiącach terapii, które teraz zostaną zaprzepaszczone. Ale dziewczyna przez ten czas zdążyła już poznać swoją terapeutkę. Będzie zła, ale w końcu zrozumie, że ona nie mogła postąpić inaczej. Po prostu nie umiała. 

Delikatnie odłożyła bilet na idealnie czystą półkę, w końcu nie mógł się pogiąć.  Zawsze sprzątała, gdy dopadały ją negatywne myśli i stres, przez co jej mieszkanie było bardziej sterylne niż niejeden szpital. Także w tym momencie pragnęła pozmywać jeszcze na chwilę, zanim będzie szła na cotygodniową wizytę. Problem w tym, że nie było co zmywać. Ani ścierać, ani nawet odkurzać. 

Szybkim krokiem skierowała się do kuchni i napełniła czystą szklankę sokiem, po czym całą duszkiem opróżniła. Z chorą satysfakcją perfekcyjnie zmyła szklankę i teraz już spokojnie mogła wyjść z domu. 

Chłodny wiatr, który owiał jej odsłoniętą szyję po opuszczeniu budynku nie pomógł na chaotyczne myśli. Było jej naprawdę ciężko. Dlatego sama skierowała się na terapię, by znów czuć się normalną. Wolną od swojej obsesji. 

Nie lubiła wspominać przeszłości sprzed czasów, kiedy ,,zdziczała", jak to mówiła Lucy. Tak, Lucy jako jedyna przy niej została, choć sama nie zawsze rozumiała jej chore zachowania. Pół roku temu wyprowadziła się od matki, zaraz po osiągnięciu pełnoletności, by móc w samotności upajać się obsesją, która jeszcze wtedy jej nie przeszkadzała. Teraz, traktowała swój fanatyzm jak wroga, chorobę, z którą musi się zmierzyć. Co nie zmieniało oczywiście faktu, że przyczynę tej choroby kochała ponad życie. 

Sięgnęła do kieszeni, by wyjąć słuchawki, ale jej ręka zastała tylko parę podręcznych przedmiotów i kilka chusteczek. Przypomniała sobie, że wszystkie słuchawki skonfiskowała jej Beth przy ostatnim spotkaniu. To część terapii, która najbardziej krzywdziła dziewczynę, a co śmieszne także jej sąsiadów. Gdy nie miała słuchawek a była w domu, ukochana muzyka leciała z głośników, a z tego, co zdążyła zaobserwować szatynka, współmieszkańcy kamienicy nie lubili zakłócania ciszy. Bo zresztą, kto lubi? 

-Wejść- usłyszała po zapukaniu w drewniane drzwi gabinetu pani psycholog. Kobieta, do której Cam tak często przychodziła była też po medycynie i specjalizacji psychiatrycznej, czyli posiadała wykształcenie lekarskie. Za tę część terapii Camille nie musiała na szczęście płacić. 

Bez słowa weszła do pomieszczenia i powiesiła płaszcz na wieszaku.

-Siadaj, Cami- powiedziała Thompson. 

Dziewczyna bez słowa usiadła na ulubionym fotelu naprzeciwko miejsca terapeutki i objęła się w pasie ramionami czekając aż kobieta skończy pisać coś w dzienniczku. Beth Thompson była szczupłą, krótko obciętą blondynką koło czterdziestki. Miała szczery, wesoły uśmiech, który był jednak zarezerwowany tylko dla niektórych. Cam widziała go parę razy podczas ich spotkań. 

-Więc- odłożyła notes i poprawiła okulary zsuwające jej się z nosa- jak ci minął tydzień, Camille? 

-Jak zwykle- burknęła dziewczyna- w szkole wciąż się śmieją, a matka wciąż się nie odezwała. Ja wciąż jestem popieprzona, a ty wciąż pytasz o to samo. 

Usta pani psycholog ułożyły się w śmieszną krzywiznę a na jej czole powstała duża zmarszczka.

-Nic nowego?

-Fakt, jest rzecz, o której muszę ci powiedzieć- Cam nagle straciła swój cięty ton i przygryzła wargę bojąc się wyznać prawdę kobiecie. 

-Nie krępuj się, kochana. 

-Dwa tygodnie temu kupiłam bilet na ich koncert- pisnęła szybko na jednym wydechu. Kobieta otworzyła szerzej oczy.

-VIP, z wejściem za scenę- dopowiedziała nim psycholożka zdążyła się odezwać. 

Czekała na wywód. Spodziewała się nawet awantury. W końcu tkwią tu, w tym gabinecie, razem już od czterech miesięcy tylko po to, by wyleczyć chore myśli dziewczyny biorące się z psychicznie fanatycznej miłości do jednego zespołu. A tutaj okazuje się, że ta głupia, popierdolona psycholka właśnie wybiera się na koncert, który zaprzepaści wszystko, co już przez ten czas zdążyły wypracować.

Ona jednak tylko znowu poprawiła okulary i patrzyła na Camille tak, jakby zastanawiała się co powiedzieć. I obie tak trwały w milczeniu. 

-I nie masz tego biletu ze sobą, w obawie, że mogłabym ci go zabrać, prawda?- odezwała się wreszcie. 

-Tak. 

-Och Cami- uśmiechnęła się niewesoło- nie mogłabym skonfiskować twoich rzeczy, gdybyś się faktycznie na to nie zgodziła. Nie wzięłaś biletu, bo bałaś się, że mogłabyś ulec i oddać mi go, bo przynajmniej przez chwilę twoja wola bycia normalną przebiłaby się przez chaos w twojej głowie. To byłby duży krok- pokiwała smętnie głową- ale sama zadecydowałaś, by go nie robić, bo to wydaje ci się prostsze i mniej inwazyjne. Lecz obie dobrze wiemy, że jeśli pójdziesz na koncert także będziesz cierpieć. Kto wie, czy nie bardziej?

-Wiem- mruknęła cicho dziewczyna- ale muszę go znów zobaczyć. Nie zrozumiesz tego, Beth. 

-Staram się zrozumieć. Kiedy ten koncert?

-W ten piątek- wbiła wzrok w palce swoich dłoni splatające się na kolanach. 

-W takim razie- zaczęła terapeutka ze zwycięskim, ale jednak smutnym uśmiechem- zapraszam cię na konsultację w poniedziałek. 

~*~

Hejka! Więc jestem wam winna parę wyjaśnień. 

Tak, przeniosłam akcję w całkiem dużym odstępie czasowym. Po siedemnastu miesiącach, od kiedy ostatnio czytaliście o Cami, ona troszkę się zmieniła, prawda? XD  No właśnie. Popadła w obłęd, ma terapeutkę i problemy w szkole. Dużo wyjaśni się w przyszłych rozdziałach. 

Pomysł, by tak ukierunkować akcję wpadł mi niespodziewanie, dlatego tak nagle wszystko się zmieniło. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam? Nie chciałam, żeby było to schematyczne fanfiction. No cóż, schematycznie na pewno nie będzie (XDD), ale nie obiecuję, że polubicie główną bohaterkę. Będę kreować ją na naprawdę psychiczną, nie będzie podejmować racjonalnych decyzji, ani myśleć jak my, więc po prostu trzeba będzie jej to wybaczyć. 

Pozdrawiam, princessa67577 xx

Stitch These Wounds || A.Biersack Where stories live. Discover now