Rozdział drugi: Tak jest łatwiej

709 40 13
                                    


"Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, czas wiary i czas zwątpienia, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy. Wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą. Dążyliśmy prosto w stronę nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym."

Opowieść o dwóch miastach, Charles Dickens

Kolejnego dnia znów przybieram maskę, tym razem, oprócz tej codziennej – jeszcze inną. Udaję, że nie słyszałam nic z rozmowy Gastona i Matteo. Wiem, że długo nie wytrzymam, bo nie jestem zbyt cierpliwa, ale ja nie chcę żeby on wiedział, że ja wiem.
Rano, tak jak zawsze, schodzę po schodach do jadalni, lecz tym razem jem śniadanie w milczeniu.
– Co miało oznaczać twoje wczorajsze zachowanie? – czuję na sobie wzrok Sharon, kiedy pyta mnie o poprzedni dzień chłodnym tonem. Nie zastąpisz mi matki.
Milczę. Załatwiam sobie coraz więcej problemów, ale nie zwracam na to uwagi. Zazwyczaj opanowana, wredna ale rozsądnie myśląca Ambar Smith zmienia się w nie myślący wrak człowieka z powodu jednego chłopaka. Zabawne, stwierdzam, jak łatwo można zniszczyć kogoś, gdy masz dobrą pozycję w życiu tego człowieka.
Myślę jednak, że tu chodzi o coś więcej. Gdybym miała kochającą rodzinę, przyjaciół... jedna osoba nie wydawałaby się taka ważna na tle wszystkich innych. A skoro nie mam nikogo - stracić coś to stracić wszystko. "Że kochać to niszczyć, a być kochanym to być niszczonym"*, przypominam sobie.
– Ambar – do rzeczywistości przywołuje mnie głos mojej matki chrzestnej. – Nie toleruję takiego zachowania i dobrze o tym wiesz.
Patrzę na nią spode łba, nie okazując wszystkich emocji, które we mnie płoną.
– Już – słyszę. – Zejdź mi z oczu, dziecko.
Wstaję od stołu i ruszam w kierunku wyjścia. Czekam na dworze, aż przyjdzie Miguel i Luna, i chociaż wiem, że mają jeszcze piętnaście minut – wmawiam sobie, że znowu się spóźniają.
Bo tak jest łatwiej.

Kiedy wreszcie widzę, jak córka ze swoim tatą się zjawiają, kręcę oczami i krzyżuję ręce na piersi.
– Co tak długo? – pytam wyraźnie znudzona, patrząc się na nich wyczekującym spojrzeniem.
– Dzisiaj jesteśmy na czas, panienko Ambar – odpowiada zdziwiony Miguel.
Wzdycham i, bez odpowiedzi, odwracam się na pięcie po czym wchodzę do samochodu.
Podróż mija mi wyjątkowo szybko. Luna coś mówi do swojego ojca, ale ja nie zwracam na nią uwagi. Patrzę się przez szybę stęsknionym spojrzeniem, kiedy zauważam park. Jest to mały skwer mijany przeze mnie codziennie w drodze do i ze szkoły, lecz tym razem widzę w nim coś więcej. Mała dziewczynka o blond włosach upiętych w krótki kucyk siedzi na huśtawce, a huśta ją na oko trzydziestoletnia para. Dziewczynka jest roześmiana – nie słyszę jej śmiechu, tylko czuję – a jej rodzice coś do niej krzyczą z uśmiechem. Hej, ty, dziewczynko. Fajnie masz, wiesz? Też bym tak chciała.
I może właśnie dlatego zwracanie uwagi na szczegóły jest aż tak niebezpieczne.
Po pewnym czasie widzę znajomy budynek Blake South College, a wokół niego znajome twarze. Wzrokiem śledzę cały teren, chcąc znaleźć Matteo. Kiedy samochód hamuje, wysiadam z niego rozkojarzona. Nie szukam już swojego chłopaka, tylko odwracam się i zerkam na Lunę przytulającą się ze swoim ojcem na pożegnanie: "Do zobaczenia, tato" słyszę z zamyślenia, jakby przez mgłę, a drugi głos odpowiada pierwszemu "Miłego dnia, Lunka".

~•~

Po skończonych lekcjach idę na wrotkowisko, a za mną idą Delfina i Jazmin. Jak zwykle, nie odstępiają mnie ani o krok – nie są to jednak osoby, z którymi chciałabym się przyjaźnić. Może po prostu nie doceniam tego, co mam? A może po prostu nie mam nic, co mogłabym docenić.
– Hej, kochanie – podchodzę do Matteo.
– O, cześć – odwraca się w moją stronę. – Co u ciebie?
– U mnie? – źle, myślę. – Wszystko w porządku - mówię.
Co za ironia, że aż taka jest ze mnie kłamczucha.
– Idziemy na lody? – pyta mnie, nieświadomy tego, że ja wiem, co robi za moimi plecami.
– Z chęcią – odpowiadam.
Ciekawe, czemu po prostu nie wykrzyczę mu w twarz, że wiem, że podoba mu się Luna. Chyba się boję definitywnie stracić coś, co było ze mną od zawsze. Coś jedynego, na czym mogłam kiedykolwiek polegać. Boję się, więc udaję; gram w tę pogmatwaną grę kłamstwa i manipulacji.
Bo tak jest łatwiej.
Dochodzimy do najbliższej lodziarni, a ja zatrzymuję się, kiedy słyszę wibracje swojego telefonu.

Od: Sharon Benson
Wracaj do domu jak najszybciej.

Bo co mi zrobisz?
Podchodzi do mnie Matteo z kupionymi już lodami.
– Czekoladowe – stwierdzam z uśmiechem. – Moje ulubione. Skąd wiedziałeś.
– Znamy się już tyle czasu, że wiem o tobie wszystko.
Nie, nie wiesz, myślę. Nie wiesz o mnie tego, co najważniejsze. Właściwie, to ty nic o mnie nie wiesz.
Ruszamy w stronę parku wolnym krokiem, rozmawiając o różnych nieistotnych, lecz miłych sprawach; jak przystało na idealną parę. To chyba jakieś szyderstwo, co nie? On mnie zdradza, ja o tym wiem, ale nikt się nie odzywa, nikt nie chce wyjaśnić tej sprawy. Bo robiąc to, zniszczymy nasz idealny świat.
– Matteo – odzywam się jednak, choć boję się konsekwencji następnych słów. On spogląda na mnie, nic nie mówiąc.
– Wiesz, że ja wiem o tobie i Lunie? – patrzę na niego z wyrzutem, podczas gdy uśmiech znika z jego twarzy, a zastępuje go zdziwienie.
– Co? – prycha. – Ja i ta mała amatorska wrotkarka? Co niby mogłoby nas łączyć? – kłamie jak z nut. Jest okropny. Może dlatego wydawało mi się, że do siebie pasujemy...
Królowie na torze, królowie wszystkiego; więc również królowie manipulacji.
– Widziałam wiadomości, które do niej wysyłasz - ryzykuję. Mogę albo zyskać, albo stracić wszystko w tej rozmowie. Kłamię, bo nigdy żadnej wiadomości nie widziałam, lecz jeśli jakieś wysyłał, mam szanse wydobyć z niego prawdę. Jeśli jednak nie – czeka mnie przegrana. A ja muszę wygrać tę walkę słów. Muszę, bo tego chcę. Muszę, bo jestem Ambar, a ona nigdy nie przegrywa. Muszę, bo tego się ode mnie wymaga.
– Słucham? Ambar, pozwól mi wyjaśnić...
Och, kochanie, widzę lęk w twoich oczach, ale nie martw się: ja też się boję, choć może ty tego nie dostrzegasz. Nie przejmuj się więc - boimy się razem.
– Nie chcę wyjaśnień – odpowiadam krótko. "Pozwól mi wyjaśnić", "nie", to wszystko brzmi tak szablonowo, jak w filmie. Bo oprócz nas, tylko w filmie można było ujrzeć parę idealną.

Już nie obchodzi mnie, czy wygrałam tą kłótnię, bo to nie jest istotne. Mimo, że on mnie zdradzał, kocham go, co sprawia że boli mnie jego cierpienie. A spostrzegam w nim cierpienie, choć on we mnie prawdopodobnie niczego nie widzi.
– Ale ja też cierpię, wiesz? – mówię po chwili, patrząc na niego jak dziecko na zamkniętą za szybą, utęsknioną zabawkę. Bo moje serce już traktuje go jak rozdział zamknięty. – Tylko po prostu nauczyłam się tego nie okazywać.
I to było jedyne zdanie, którego nie wypowiedziałam z tym pogardzającym tonem głosu, do jakiego już przywykłam.
Po czym odeszłam, zostawiając za sobą pierwszą i ostatnią osobę, która kiedyś sprawiała, że miałam jeszcze ochotę na życie.

~•~

– Jestem – mówię znudzonym głosem, trzaskając drzwiami wejściowymi. – Czego chcesz? – rzucam pogardliwie na moją matkę chrzestną, odkładając torbę na wieszak i siadając na fotelu.
– Nie tym tonem, Ambar – upomina mnie. – Masz tu i teraz wyjaśnić mi swoje poranne zachowanie – w jej chłodnym głosie nie ma ani krzty współczucia czy chociaż szacunku. Traktuje mnie jak uciążliwą, zbędną rzecz. Czuję to.
– Zerwałam z Matteo – odpowiadam bez szczegółów. Widząc jej minę, szybko dodaję - Bo mnie zdradzał.
– Co ja ci mówiłam? – uniosła głos. – Masz wyeliminować problem, a nie się poddawać. Powinnaś walczyć o Matteo i zniszczyć dziewczynę, z którą cię zdradził.
– Matteo nie jest zabawką. Nie zatrzymam go przy mnie. Jeśli mnie nie chce, nie ma sensu go błagać o zostanie.
– Głupia – cedzi przez zęby. – Okazujesz słabość. Powinnaś wciąż dążyć do bycia najlepszą, tak jak kiedyś. Ty zamiast tego poddajesz się.
Czuję, że coś we mnie pęka, jakaś ściana lodu. Pękała już od dłuższego czasu, a tym razem po prostu rozbiła się na małe kawałeczki i doprowadziła mnie do rozpaczy.
– Nic nie rozumiesz – krzyczę na nią przez łzy. – To nie chodzi o szkołę, o wrotki ani nawet o chłopaka. Brakuje mi rodziców, a ty nawet nie starasz się mi ich zastąpić. Nie wiesz, jak to jest wychować się całkiem samotna. Nie starasz się w ogóle, nie myślisz o mnie. Odrzucasz mnie, tak jak wszyscy inni: Rey mnie nienawidzi, Amanda wyraźnie nie chce ze mną rozmawiać. Miguel i Monica też. Nie mam nikogo. Nikt mnie nie chce.
– Bo jesteś taka zarozumiała – mówi niewzruszona, choć po raz pierwszy od wielu lat zobaczyła, jak płaczę. – Idź do pokoju i przemyśl swoje zachowanie.
– Traktujesz mnie jak bachora – wracam do swojej egoistycznej, złej natury, i chociaż wychodzę z salonu, jak mi kazała, robię to jednak z dumą, jakby to tylko ode mnie zależało, co zrobię.
Chociaż tak naprawdę jestem tylko głupią małą dziewczynką, którą każdy może manipulować.
Czyli rany z przeszłości jednak zostawiły na mnie blizny.

*Cytat pochodzi z książki pt. "Dary Anioła: Miasto kości" autorstwa Cassandry Clare.

Spójrz Na Mnie × MambarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz