I. I need him so freakin' much.

2.3K 320 114
                                    


Nie mogę w to uwierzyć. Nie wierzę, że Zoe naprawdę byłaby w stanie mi to zrobić.

Nie wierzę, że dałem omamić się kolejnej osobie, która pojawiła się na mojej cienkiej, beznadziejnej linii życia.

Pewnym krokiem ruszyłem w stronę najbliższego baru. Czułem się trochę nieswojo, bo nigdy nie chodziłem tam sam. Zawsze towarzyszyli mi moi przyjaciele – Luke i Anastasia, ale odkąd są razem, nie chciałem angażować ich w moje problemy.

A tych było dość sporo.

Śmierć matki, wypadek samochodowy, mały incydent podczas jednej z wielu studenckich imprez, którego rezultatem jest śpiączka mojego dobrego znajomego. Gdyby nie ja, może Collin wciąż byłby żywym, uśmiechniętym mężczyzną.

Ale to wszystko było tylko kroplą w morzu moich życiowych porażek i nieszczęść. Zoe była w tym wszystkim moim oparciem. Wiedziała, że źle się u mnie dzieje i myślałem, że byłaby w stanie potrzymać mnie psychicznie, mimo mojej depresji pourazowej i zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. Jednak, przeliczyłem się.

Stanąłem przed oświetlonymi neonem drzwiami i delikatnie pchnąłem je, po czym gładko wśliznąłem się do środka i podszedłem do baru.

Zamówiłem piwo. Preferowałem stopniowe upijanie się, aby w międzyczasie mieć możliwość dokonania analizy i refleksji, czyli wszystkiego, czego człowiek przygnębiony robić nigdy w życiu nie powinien. Kopanie dołków i dołów pod samym sobą nigdy nie było dobrym rozwiązaniem. Czasem jednak przychodzi to samoistnie, uderza w nas dopiero w trakcie aktu zbrodni, najczęściej niekompatybilnego ze stanem psychicznym.

Podstarzały barman zaserwował mi trunek, a ja skinąłem głową w akcie podziękowania i podszedłem do wolnego stołu. Zająłem puste miejsce i powoli sączyłem zamówiony napój, myśląc w międzyczasie o minionych zdarzeniach. Często nachodziły mnie myśli, czy nie lepiej byłoby po prostu zniknąć z tego świata, skoro i tak wszystkim zawadzam. Jestem niepotrzebnym kawałkiem materii, wymiętym i zepsutym.

Gdy moje piwo skończyło się, mozolnie wstałem z krzesła i ruszyłem po kolejne. Wtedy w pół kroku ze sceny dobiegł mnie jeden z najpiękniejszych dźwięków świata. Ten głos zapamiętałbym w każdych okolicznościach. Był tak miły i ciepły, jednocześnie trochę pociągający i zachrypnięty. Niesamowity.

- Cześć? - Głos zaczął niepewnie, a ja odwróciłem się na pięcie w jego stronę. Stał tam i wyglądał jak anioł. Anioł z gitarą przewieszoną przez ramię i roztrzepanymi włosami. - Nazywam się Ashton Irwin i zamierzam wszystkich was wgnieść w ziemię. – Zachichotał. Była to dla mnie najlepsza muzyka pod słońcem. Automatycznie odrzuciłem myśli o alkoholu i z powrotem wróciłem na miejsce. Wizja mężczyzny na scenie nie odchodziła od tyłu mojej głowy, teraz priorytetem było dla mnie posłuchanie muzyki, którą pragnął zaprezentować.

Był perfekcyjny. To, jak jego palce sunęły po strunach gitary, to, jak jego usta poruszały się, gdy śpiewał. Chciałbym, aby kiedyś zaśpiewał coś tylko dla mnie.

Chcę go całego.

Pragnę go całego.

Potrzebuję go całego.

- - - - -

Co z tego, że jest po 3 w nocy

Co z tego, że mam ponad dziesięć zaległych sprawdzianów, do których nie otworzyłam nawet książek

Nie umiałam dłużej czekać z publikacją tego ff:-( Ale nie wiem, jak często będą rozdziały

Pijcie mleko, rośnijcie duzi i słuchajcie rodziców, a my widzimy się być może niedługo (╯◕_◕)╯

idol; cashtonWhere stories live. Discover now