VI. I'm not crazy.

1.3K 233 86
                                    


Posterunkowy po raz ósmy przeglądał moje dokumenty, posyłając mi co kilka chwil podejrzane spojrzenia. Ashton okazał się dużo silniejszym człowiekiem, niż przewidywałem, bowiem niemalże automatycznie wyrwał z rąk moją broń i trzymając mnie w kurczowym uścisku, zadzwonił po policję. Czy on naprawdę myślał, że byłbym w stanie mu coś zrobić? Chciałem go tylko trochę postraszyć, zaszantażować, nic więcej.

N i e n a w i d z ę

być kontrolowany.

A tak właśnie poczułem się, gdy metal kajdanek przylgnął do moich nadgarstków.

Przewracałem długopis w dłoniach i czekałem, aż ktoś z moich bliskich przekroczy próg komisariatu, a raczej łudziłem się, że ktokolwiek w ogóle będzie skłonny mnie odwiedzić. Po upływie kolejnych parunastu minut drzwi otworzyły się, owszem, ale nie wyszedł zza nich nikt, z kim łączą mnie jakiekolwiek więzy krwi. Starsza kobieta przywitała się z policjantem i zajęła miejsce na wprost mnie. Nie wiedziałem, kim jest, ale mogłem mieć pewne podejrzenia, które szybko okazały się prawdą.

- Jestem tutaj, aby ci pomóc, Calum – zaczęła od razu i troskliwie chwyciła moją dłoń, którą zaraz wyrwałem. - Nie jesteś złym człowiekiem, jesteś po prostu trochę pogubiony, nic więcej.

Nie odzywałem się.

- Daj sobie pomóc – kontynuowała. - Nie zrobię ci krzywdy. Będę starała się postawić cię w jak najlepszym świetle. Musisz po prostu współpracować.

- Nie wiem nawet, kim pani jest – powiedziałem w końcu cicho, a na jej ustach pojawił się mały uśmiech.

- Cieszę się, że wreszcie przemówiłeś. Ava Collins. – Ponownie wyciągnęła rękę w moją stronę, ale i teraz jej nie przyjąłem. - Przysłano mnie tutaj z The Hills Clinic Hospital.

- Nie jestem wariatem. – Prychnąłem.

- Ty to wiesz, ja też to wiem. Ale oni... – Wskazała żartobliwie na posterunkowego, który dyskretnie przyglądał się całej tej komicznej sytuacji i posłał jej rozbawiony uśmiech. – Tego nie wiedzą. Pomóż mi udowodnić im, że jesteś zdrowy.

- Co Ashton mówił pani o mnie? - zapytałem spięty.

- Skąd wiesz, że Ashton wspominał mi o tobie?

- Skoro składał zeznania, z panią też musiał zamienić kilka słów, tak przypuszczam.

- Dobrze. – Westchnęła. - Zaczął od tego, że nie chce cię krzywdzić, ale nie miał innego wyboru, mocno go przeraziłeś. Wierzę, że nie robiłeś tego z premedytacją, on też. Po prostu masz problemy, z którymi poradzimy sobie razem.

- Nie chcę iść do więzienia – załkałem, a pojedyncza łza opuściła spłynęła po moim policzku.

- Dlatego szpital psychiatryczny jest lepszym wyjściem – policjant dodał obojętnie, wciąż przeglądając dokumenty, a lekarka posłała mu zimne spojrzenie.

- Mógłbyś być bardziej taktowny. – Zbeształa go. - Przepraszam za niego, Calum.

- Zabieracie mnie do szpitala? - niemal krzyknąłem, a łzy spłynęły mi do gardła. Chwilę zajęło mi doprowadzenie się do opanowanego stanu.

- To tylko obserwacja. – Kobieta poklepała mnie po plecach. - Nie będziesz tam długo.

I naprawdę musiałem być głupcem, aby uwierzyć w jej słowa.

Kiedy dwójka dyżurnych wyprowadzała mnie na wybieg komisariatu, skutego kajdankami, z numerem seryjnym przyklejonym do bluzy, czułem się podle. Czułem się jak najgorszy śmieć, bezwartościowy człowiek wypchnięty z egzystencji. Wciąż w niej, a jednak obok.

Cały personel miał mnie za niepoczytalnego wariata, niezdolnego do normalnego funkcjonowania. Wszyscy uważali, że jestem nieprzewidywalny i wypuszczenie mnie choć na chwilę równałoby się z wyjściem na łatwą śmierć.

Pani Collins wciąż próbowała pocieszać mnie jakoś, co chwilę rzucała w moją stronę jakieś błyskotliwe uwagi, rady, mądre cytaty. Miały one w jej zamierzeniu podbudować mnie trochę, ale skutek był zupełnie odwrotny.

Finalnie stanęliśmy na wprost radiowozu, którym miałem przyjemność dziś już jechać, a jeden z posterunkowych otworzył mi drzwi.

- Zaufaj nam – Ava szepnęła mi na ucho, gdy przez dłuższą chwilę opierałem się wejściu do samochodu.

- Zaufam wam, kiedy zdejmiecie ze mnie te diabelskie kajdanki.

Brunetka skinęła głową w stronę komisarzy, a oni synchronicznie zbliżyli się do mnie i zdjęli z moich nadgarstków kawałek metalu, ale w konsekwencji stanęli dużo bliżej mnie, jakby bali się, że byłbym zdolny coś zrobić.

Nie chodzi o to, że nie chciałem uciekać. Gdybym miał trochę więcej siły i chęci, od razu zerwałbym się do desperackiego biegu, ale w tym momencie było to bezcelowe. Nie chciałem sprawiać sobie coraz więcej kłopotów, w tym momencie nie obchodziło mnie nic.

Już miałem siadać na miejscu pasażera, gdy mój wzrok dostrzegł jego. Z chwilą, gdy moje opuchnięte od łez oczy zetknęły się z tymi, w których byłem zakochany, całą rezygnację i smutek wyparła zebrana się we mnie złość i nienawiść – nienawiść zrodzona z miłości. Najbardziej i bolesna, nie do sklejenia i wymazania.

Nie wiem nawet, kiedy ten średniej wielkości kamień znalazł się w mojej ręce. Nie wiem, kiedy odważyłem się rzucić nim w stojącego przy swoim samochodzie Ashtona, który uważnie lustrował mnie wzorkiem. Przestał jednak, gdy przedmiot prawie zderzył się z jego twarzą. Blondyn odskoczył do boku, w wyniku czego na masce samochodu pojawiło się duże wgniecenie, zwieńczone głośnym hukiem.

Takie jak na mojej psychice.

Była to tylko kwestia czasu, zanim posterunkowi ponownie stwierdzili, że należy mnie skuć i niemalże siłą wepchali mnie do radiowozu.

Ja z kolei nie miałem już w sobie żadnej siły.


 - - - - - - - - - -

*szpital psychiatryczny w Sydney

jeszcze jeden rozdział i epilog, woohoo!

przeczytałam właśnie tak beznadziejne fanfiction, że dostałam depresji literackiej, a moja samoocena podniosła się kilkukrotnie

sama nie mam bogatego języka literackiego i w skali od "ziemniak, który próbuje układać zdania", do "Marek Hłasko, Jakub Żulczyk, Osiecka", szacuję się gdzieś na początku, ale, poważnie, czy niektórzy naprawdę nie widzą, jaką krzywdę robią innym, publikując taki chłam? 

dobra, musiałam ponarzekać, jestem szmatą z fatalnym humorem

ale wciąż was kocham :-)

idol; cashtonWhere stories live. Discover now