VII. I love you.

1.2K 245 104
                                    


To była już moja czterdziesta noc w tym miejscu. Nie dzieliłem z nikim sali, o co sam poprosiłem. Czułem, że obecność kogokolwiek zabiłaby mnie.

Nikt też nie raczył się przyjść do mnie w odwiedziny, zresztą, bądźmy ze sobą szczerzy – kto miałby przyjść?

Nie miałem nikogo. Rodziny, przyjaciół, drugiej połówki. Byłem sam. Sam zamknięty w moim małym świecie, który powoli zaczął mnie przytłaczać - do tego stopnia, że w końcu zupełnie przejął nade mną kontrolę i tak oto jestem w tym miejscu. Obezwładniony przez obcych ludzi i okrzyknięty mianem wariata.

- Calum? - Moja pielęgniarka niepewnie wyjrzała zza drzwi. - Ktoś chciałby się z tobą widzieć.

Zdziwiłem się. Przez te czterdzieści dni nie było u mnie żadnej żywej duszy, a teraz nagle jedna osoba przypomniała sobie o moim istnieniu?

Leniwie podniosłem się z łóżka i przetarłem oczy. Plecy bolały mnie niemiłosiernie. Łóżka tutaj nie były najwyższych lotów, a głód powoli dawał się we znaki.

To nie było tak, że chciałem się głodzić. Po prostu stwierdziłem w którymś momencie, że jedzenie jest ostatnią z rzeczy w mojej hierarchii wartości. Głowę zaprząta mi teraz dużo więcej ważniejszych problemów niż fakt, że nie dostarczyłem organizmowi białka. Zresztą, i tak był już wystarczająco wyniszczony.

- Kto to? - zapytałem w międzyczasie, wkładając na siebie najczystszą z moich koszulek.

- Przedstawił się jako Ashton Irwin.

Znieruchomiałem w pół kroku. Po tym wszystkim on ma jeszcze czelność, a co ważniejsze – odwagę – tu przychodzić?

- Zaraz zejdę do sali – wycedziłem przez zęby, a moje dłonie zacisnęły się w pięści, co nie uszło uwadze starszej kobiety.

- Calum, pamiętasz, co stało się podczas twojego ostatniego ataku – powiedziała spokojnie. - Nie chcemy chyba, aby ponownie poddali cię obserwacji i zamknęli w izolatce, prawda?

- I tak prędzej czy później to zrobią, nie mam nic do stracenia. – Prychnąłem pod nosem i podszedłem do drzwi.

- To nie jest zabawne. Chcę dla ciebie jak najlepiej, pomóż mi sobie pomóc.

Odetchnąłem cicho i kiwnąłem głową, ignorując dezaprobowanie uśmiech pielęgniarki. Gdy byłem już gotowy i doprowadziłem się do stanu wstępnie cywilizowanego, zeszliśmy na dół. Pierwszy raz odkąd tu jestem, będę w sali spotkań. Przedtem nie miałem okazji, a widok tych wszystkich szczęśliwych pacjentów, którzy mają wokół siebie kochających ich mimo wszystko ludzi, dobijał mnie.

Kobieta otworzyła przede mną drzwi, a już sekundę później smuga światła i świeże powietrze zderzyły się z moją twarzą. Nie wychodziłem poza mój pokój od dłuższego czasu, więc ta nagła zmiana wywołała u mnie reakcję, którą określiłbym mianem obronnej. Zasłoniłem się ręką, słysząc obok siebie chichot sanitariuszki.

- No już, słońce nie gryzie. – Pociągnęła mnie za rękę w stronę jednego z wolnych stołów i zniknęła z mojego pola widzenia.

Była to kwestia raptem kilku minut, nim ludzka sylwetka przysłoniła mi widok na słońce.

- Cześć, Calum. – Ashton zajął miejsce po drugiej stronie blatu. Milczałem. - Naprawdę chciałbym z tobą porozmawiać.

- Nie mamy o czym rozmawiać – szepnąłem, a łzy napłynęły do moich oczu.

- Mamy. - Blondyn pochwycił moją bezwładną dłoń, ale od razu ją wyrwałem. - Czuję się po części winny temu, że tu jesteś.

- Ty jesteś winny – wycedziłem, a moje policzki robiły się coraz bardziej mokre od łez. - Jesteś tak okropnie winny!

To był ten moment. Moment, w którym czara goryczy przelała się, a wszystkie emanujące mną od ponad miesiąca emocje ujrzały światło dzienne. Gwałtownie podniosłem się z miejsca i ruszyłem w stronę mojego Ashtona. Złapałem go za kołnierz koszuli.

- Kocham cię – powiedziałem, patrząc mu w oczy, po czym bezmyślnie i trochę zbyt gwałtownie musnąłem jego usta. Nie odwzajemnił pocałunku. Był w zbyt wielkim amoku, aby powtórzyć mój ruch. Byłem pewny, że nawet nie chciał tego robić. - Nienawidzę tego, że cię kocham – szepnąłem, gdy wreszcie odsunąłem się od niego i nim zdążyłem zorientować się, co robię, moja ręka zderzyła się z jego policzkiem.

Porządkowi szybko chwycili moje ramiona i mimo oporu, jaki stawiałem, zaczęli wyciągać mnie z sali.

- Zniszczyłeś mnie – krzyknąłem jeszcze, gdy byliśmy przy wyjściu. - Zniszczyłeś mnie! Zniszczyła mnie moja beznadziejna miłość do ciebie. – Wyrwałem się na chwilę z uścisku strażników. - Byłem tak samotny, czemu nie mogłeś mnie pokochać?

Dalej nie było już nic.

Tylko światła fluorescencyjnych lamp.

I ja.

Sam.

- - - - - - - - - - 

to ostatni rozdział, pozostał nam jeszcze epilog, który opublikuję jakoś na dniach

przepraszam wszystkich, którzy oczekiwali przyjemnego i lekkiego opowiadania, ale ja po prostu nie umiem pisać pozytywnych fanfiction

niemniej, mam nadzieję, że podczas czytania emanowały wami jakiekolwiek emocje, bo na tym najbardziej mi zależy, gdy cokolwiek publikuję

lubię wiedzieć, że czytelnik przeżywa historię i liczę na to, że udało mi się osiągnąć u was taki efekt

kocham was bardzo, pamiętajcie o tym

 widzimy się niedługo :-)

idol; cashtonWhere stories live. Discover now