Alice szła spokojnym spacerkiem do miasta. Była sama. Chciała odetchnąć troszkę, bo zarówno mama jak i ciocia były ostatnio nadopiekuńcze. Nadal nie czuła się dobrze. Teraz jednak już wiedziała dlaczego. Wiedziała nawet kiedy tak naprawdę się to stało. W ostatnią noc tuż przed wyjazdem Rona. Było tak wspaniale, namiętnie i pięknie. A teraz nosi w sobie jego dziecko. Alice nie wiedziała jeszcze czy ma się cieszyć, czy martwić. Trwała jakby w zawieszeniu. Dlatego potrzebowała spokoju. By przemyśleć wszystko i pogodzić się z tym co się stało. A to było takie trudne. Bardzo tęskniła za Ronem i za ojcem. Kiedy tu byli obaj życie było prostsze. Martwienie się o to co tak właściwie się z nimi dzieje, dodatkowo nie ułatwiało jej życia. Był chłodny poranek, bo jesień zaczynała się powoli zmieniać i kaprysić. Alice otulona ciepłym swetrem szła wolno i była zamyślona. I tak dotarła na rogatki miasta. Było pustawo, bo pogoda nie zachęcała do spacerów. Alice musiała zrobić małe zakupy. Ginekolog przepisał jej witaminy i musiała odwiedzić aptekę. Była troszkę zmęczona długim spacerem, więc usiadła sobie na ławeczce przed sklepem. Zamknęła oczy dosłownie na moment.
- Dobrze się czujesz? – usłyszała miły męski głos.
Otworzyła oczy. Przed nią stał młody, przystojny mężczyzna i z troską spoglądał na nią.
- Tak, dobrze – odpowiedziała na odczepne, ale on wcale nie odszedł.
- Naprawdę? Bo nie wyglądasz! Jesteś blada – i usiadł obok niej – Jak masz na imię?
- Jestem Alice. I naprawdę nic mi nie jest. Dziękuję za troskę.
- Nie ma za co – uśmiechnął się – wyglądasz jakbyś nie miała nikogo, kto by się o ciebie troszczył.
Alice wyprostowała się natychmiast i choć zakręciło się jej w głowie, spojrzała gniewnie na przybysza.
- Ma się kto o mnie troszczyć, nawet w nadmiarze. I naprawdę dobrze się czuję. Przepraszam, ale muszę już iść – i wstała. To był błąd, bo teraz serio poczuła zawroty głowy, a zawartość żołądka niebezpiecznie podeszła jej do gardła. Chyba zaraz zwymiotuję – pomyślała – lub zemdleję. A ten tu stoi i się gapi i wcale nie ma zamiaru sobie iść. Zrobiło jej się słabo i jedyne co zapamiętała to ramiona nieznajomego, który złapał ją niemal w ostatniej chwili.
Ocknęła się, bo ktoś przykładał jej chłodny kompres na czoło. Otworzyła oczy. Nieznajomy pochylał się nad nią.
- Co się stało? – zapytała trochę głupio.
- Zemdlałaś – wyjaśnił z prostotą.
- Gdzie jestem?
- W aptece, na zapleczu. Przyniosłem cię tu. Panie farmaceutki chciały wezwać lekarza, ale przekonałem je, że nie muszą, bo sam jestem lekarzem.
- Serio? – Alice już całkiem przytomna. Kilka głębszych oddechów i zawroty głowy powoli mijały. Podłoga wróciła na swoje miejsce.
- Dziękuję – uśmiechnęła się blado – za to, że mi pomogłeś i w ogóle.
- Nie ma za co – uśmiechnął się - to mój obowiązek, poniekąd. Od razu kiedy cię zobaczyłem na tej ławce, wiedziałem, że coś ci dolega. To się nazywa zboczenie zawodowe.
- Naprawę jesteś lekarzem?
- Tak i dopiero co przyjechałem. Będę pracować w tutejszym szpitalu. Zaczynam od jutra.
- Jak się nazywasz?
- Jestem Rick. I choć to niezwykłe okoliczności to cieszę się, że cię poznałem Alice.
CZYTASZ
SERCE SHINIGAMI
FanfictionKontynuacja OKULARÓW SHINIGAMI i ŚLADAMI SHINIGAMI FF - Kuroshitsuji - Yana Toboso