1x13 Porwanie

20 2 4
                                    

Jeszcze przez jakiś czas stałem w milczeniu wpatrując się w monetę. Nie zwracałem uwagi na to, że ktoś przeszedł obok mnie. Zastanawiałem się co to wszystko znaczy i co powinienem zrobić. Trybiki w mózgu działały w spowolnionym tempie, ale powoli docierało do mnie co zobaczyłem. Moja nauczycielka rosyjskiego jest zagrożeniem, a Cass jest w niebezpieczeństwie. Nie bardzo wiem co w tej sytuacji zrobić, ale chyba powinienem zacząć od upewnienia się, że mojej podopiecznej nic nie grozi. A jutro po szkole zajmę się moją nauczycielką. Tak, to dobry plan. Wszedłem do kabiny i wybrałem numer dziewczyny. Odebrała znacznie szybciej niż zazwyczaj robi to jej ojciec.
- Barry już ci poskarżył? - usłyszałem jej oburzony głos.
- O czym ty gadasz? - zdziwiłem się - Zaraz. Nie mów mi, że skoro zabroniłem ci wychodzić, to na złość postanowiłaś wyjść! - powidziałem trochę za ostro.
- Myślisz, że nie mam co robić, tylko siedzieć u was w domu? Poznałam fajne koleżanki, za 10 minut mamy się spotkać przy fontannach - powiedziała.
- Masz ochronę? - upewniłem się.
- No... nie. Ale nie złość się, nie pozwolili mi wyjść, bo im zabroniłeś, to wyszłam oknem z łazienki i nie widzieli.
- Gdzie teraz jesteś? - spytałem zdenerwowany.
- A jak ci powiem, to przylecisz tu wkurwiony i zaciągniesz do domu? - zaśmiała się.
- To nie są żarty. Mam powody obawiać się, że nasza kochana nauczycielka rosyjskiego chce cię załatwić - starałem się na nią nie wrzeszczeć. To by w niczym nie pomogło, ale strasznie mnie wnerwiała.
- Ha, ha, ha. Nieśmieszne - mówiłem?
- Nie żartuję, przysięgam. Jutro się nią zajmę i wszystko wróci do normy, a dzisiaj wróć do domu. Zadzwoń po ochroniarzy, nie wracaj sama i trzymaj się miejsc publicznych - poleciłem.
- Dobra, ale słucham cię tylko dlatego, że cenię swoje życie. A jeśli okaże się że kłamałeś, żeby mnie zwabić do domu, a moja ulubiona nauczycielka nie okaże się mordercą, to już nie żyjesz.
- Nie wiem czy wiesz, ale ja nigdy nie kłamię. Po prostu zrób co ci mówię.
- Ok, ok. Zadzwonię po chłopaków, jak tylko wyrwę się z tego...
- Z czego? Cass, gdzie jesteś? - wołałem do telefonu, kiedy w połowie zdania zamilkła - Halo?! - nic. Zarówno podczas rozmowy, jak i teraz nie byłem w stanie wyłapać jakichkolwiek dźwięków w tle. Rozłączyłem się i zadzwoniłem ponownie mając nadzieję, że po prostu straciła zasięg. Jednak po kolejnych dwóch próbach nie udało mi się połączyć. Był sygnał, ale nie odbierała. Muszę szybko coś zrobić. Opuściłem toaletę, a mój wzrok spoczął na machającej do mnie Cait. Super, muszę coś jeszcze z nią zrobić. Szybkim krokiem, mijając pozostałe stoliki dostałem się do naszego.
- Cait - zacząlem zdenerwowany - Bardzo cię przepraszam, ale miałem telefon z... pracy, muszę pilnie wyjść - powiedziałem niespokojnie.
- Jasne, rozumiem - powiedziała, czym trochę mnie zaskoczyła.
- Naprawdę? - autentycznie się tego nie spodziewałem - Na pewno nie będziesz miała z tym problemu? - upewniłem się.
- Nie. Chodzisz do szkoły i w międzyczasie masz robotę, w której zarabiasz 2 kafle miesięcznie. Nie mogę wymagać, żebyś przeznaczał na mnie niewiadomo ile czasu - zapewniła.
- Dzięki. Tylko to skończę i będę cały twój, obiecuję. Aha, masz - podałem jej kartę kredytową - Pin to 29-17, kup sobie co tam chcesz, stać mnie - powiedziałem i nie czekając na odpowiedź wybiegłem z restermuracji. Najpierw skierowałem się do domu, zastanawiając się co najlepiej w tej sytuacji zrobić. Czas zdać się na mój szósty zmysł. A on z kolei kazał mi kierować się wizją. Dobiegłem do domu i błyskawicznie znalazłem się przy drzwiach. Pociągnąłem za klamkę, ale były zamknięte. Czyli nikogo nie ma w domu. No to kieruję się wizją. Pobiegłem do garażu i wygrzebałem z niego swój rower. Od dwóch miesięcy na nim nie jeździłem, więc w kołach może być mało powietrza, ale przecież nię będę teraz szukał pompki i pompował.
Wsiadłem na niego i pedałując najszybciej jak tylko mogłem, popędziłem w kierunku nieuczęszczanej już stacji kolejowej z wizji. Jeśli Cass została porwana, to musi być tam, a jeśli nie, to mam nadzieję że znajdą ją pozostali.

30 minut później byłem już u celu. Tak jak w mojej wizji, na stacji stał rozładowany pociąg. Dach starego peronu był cały podziurawiony, wszystko inne było pokryte rdzą. Zasapany zatrzymałem się. Kiedyś mógłbym tylko pomarzyć o przejechaniu 15 - stu kilometrów na pełnej parze, ale i tak nie byłem wszechpotężny. Oparłem rower o wagon i usiłując wyrównać oddech, powoli ruszyłem do przodu. Kolka złapała mnie na całej powierzchni brzucha, ale starałem się to zignorować. Nie byłem tak wykończony od trzech tygodni. Ale trudno, bywa. Jak już dorwę Sashę, jej życie dodatkowo mnie zasili i nie następnym razem lepiej zniosę taką podróż. Oj Cass, lepiej żebyś doceniła jak ostatkiem sił pędzę ci na ratunek. Właśnie, Cass. Gdzie by tu jej szukać?
- Cass! - wydarłem się na cały głos, ale żadnej reakcji. Po bokach pociągów stało kilkanaście pojedyńczych kontenerów. Jeśli Sasha porwała ją tutaj, musi być w którymś z nich. A jeśli nie, to nie mam pojęcia gdzie szukać dziewczyny. I chyba na razie nie będę się tym martwił.
- Cassie! - zawołałem ponownie. Żałowałem, że nie mam numeru do ochroniarzy, na pewno by się przydali. Dotarłem do pierwszego kontenera, ale był otwaty i pusty, czego nie mogłem zauważyć wcześniej, bo stał do mnie tyłem. Odzyskawszy oddech pobiegłem do kolejnego kontenera. Tym razem był zamknięty srebrną kłudką. Rozjebać ją kamieniem? Nie, to głupie. Tylko w filmie takie coś mogłoby się udać. Szósty zmyśle na pomoc! Dobra, coś sobie właśnie uświadomiłem. Uniosłem dłonie równo na poziomie ramion i skupiłem się na otwarciu drzwi. Zaczęły drżeć, ale ni cholerę się nie otwierały. Co ja odpierdalam?! Przecież ta starą kłudkę to gołymi rękami rozerwę! Chwyciłem to gówno z dwóch stron i rozerwałem. Z oporem, ale dało radę. Otworzyłem drzwi, ale w środku były tylko jakieś gazety. Trudno, idę dalej.
- Przybłędo! - zawołałem znowu. Jak zawsze odpowiedziała mi cisza, zakłócana jedynie przez dźwięki wiejącego wiatru. Błagam, odezwij się - pomyślałem. Sprawdziłem kolejne 5 kontenerów. 2 były otwarte i opróżnione, 3 pełne jakiegoś nieużytecznego gówna. Kto je tu poustawiał? Chyba nie Sasha, żeby pograć sobie w kotka i myszkę. Chciałoby jej się? Wątpię.
- Cass! - wolałem na przemian jej wszystkimi przezwiskami, powoli tracąc nadzieję. Znalazłem się już po drugiej stronie pociągu.
- Cassie! - załatwiłem jeszcze kilka, zostały już tylko 4. Towarzyszyły mi najczarniejsze myśli. Niby to wszystko mogło być tylko nieporozumieniem. Może moja wizja to tylko urojenie, Cass nie odpowiada bo straciła zasięg, a teraz śmieje się za mnie podczas wyprawy do galerii. Ale dlaczego, wiedząc o realnym zagrożeniu nie wróciła do domu? A jeśli już wróciła, czemu nie zadzwonila, żeby powiedziec, że nic jej nie jest? Nie wiem totalnie co zrobić. Jej ojciec mnie za to zabije. Dosłownie. Pilnuję jej zaledwie dzień, a już zaginęła. No i jeśli coś jej się stanie... Cholera, nie zasłużyła na to. Nie powinna umrzeć przez wrogów jej ojca. Ona chciała tylko znaleźć przyjaciół i połazić po centrum handlowym. A ja obiecałem, że ją ochronię, po czym zostawiłem, aby dbać o swoje życie osobiste.
- Cassie! - wołałem automatycznie. Ku mojemu zaskoczeniu, coś odpowiedziało. Nie byłem w stanie wyodrębnić słów, ale jakieś dźwięki wydobywały się z drugiego z kolei kontenera. Minąłem ten pierwszy i znalazłem się przy moim celu. Teraz słyszałem wyraźniej, choć wciąż zagłuszały ją ściany kontenera. Ale byłem pewien, że to Cassie jest w środku.
- Cass, nie panikuj, już cię wyciągam! - krzyknąlem, chcąc ja uspokoić. Chyba zrozumiała, bo wołanie o pomoc ucichło. Z przezwyczajeniem rozerwałem siódmą już dzisiaj kłudkę, również bez większych problemów, choć była trochę mocniejsza od pozostałych. W pośpiechu odrzuciłem ją na bok i gwałtownie otworzyłem drzwi. Może trochę zbyt gwałtownie, bo znajdująca się w środku postać odskoczyła do tyłu zasłaniając oczy przed nagłym atakiem światła. No tak, siedziała w tej ciemności przez jakieś pół godziny. Szukałem jej dobre 10 minut, więc od porwania minęło z 40. Ale to z pewnością była Cassandra, chociaż trochę niepodobna. Włosy miała porozwalane na wszystkie strony, na wargach i nosie miała zaschniętą krew, pradopodobnie wcześniej cieknącą jej z nosa. No i zwróciły też moją uwagę podkrążone oczy. Chyba sporo płakała, ale to raczej nic dziwnego, skoro psyychopatka zamknęła ją z kontenerze i zostawiła z nieznanego powodu.
- Collin? - powiedziała, kiedy światło przestało być dla niej aż tak nieprzyjemne. Wszedłem do srodka, częściowo ja przed nim zasłaniając - Nigdy bym nie pomyślała, że ucieszę się na twój widok.
- Za to ty wyglądasz koszmarnie - odpowiedziałem, a ona niespodziewanie się do mnie przytuliła. Zaskoczony odwzajemniłem uścisk. Strasznie było mi jej żal.
- Dziękuję. Zabierz mnie stąd, proszę - wychrypiała.
- Nic ci nie będzie, obiecuję - zapewniłem. Puściłem ją i powoli poprowadziłem za rękę na zewnątrz - Ostrożnie, coś jest nie tak, czuję to - ostrzegłem. Może nie powinienem jej teraz straszyć, ale powinna być świadoma zagrożenia. Robiło się już dosyć ponuro. Słońce zachodziło, a w dodatku było zasłonięte przez chmury. Jak się ściemni to to nam nie pomoże.
- Masz auto? Błagam powiedz, że masz auto - poprosiła.
- Czy miałem auto godzinę temu? Nie i jak widzisz, nikt ze mną nie przyjechał. Ale mam rower, mogę cię wsadzić na bagażnik - zaproponowałem.
- A jak widzisz ty, nie jestem teraz w nastroju do żartów - skarciła mnie.
- Przepraszam. Ja tylko przejechałem 15 kilometrów na pełnym gazie rowerem, a potem latałem od kontenera, do kontenera, rozrywając metalowe kłudki, więc też nie miałem najlepszego popołudnia.
- To jak dotrzemy do domu? - spytała.
- Pieszo - spojrzała na mnie jak na debila - Wiem, to nie jest genialny pomysł. Musimy przejść przez ścieżkę między dość zarośniętymi łąkami, gdzie teraz może być trochę strasznie, ale na tym gównienym rowerku się we dwoje nie zabierzemy. Mógłbym ci dać ten rower, żebys pojechała sama, ale ze mną pieszo będziesz chyba bezpieczniejsza, niż sama rowerem.
- A może schowamy się w kontenerze i zadzwonimy do Barrego, żeby po nas przyjechał - zaproponowała.
- Ale Sasha zabrała ci telefon, a ja nie mam jego numeru. Znasz go z pamięci? - pokręciła głową - Tak myślałem. Możemy jeszcze zadzwonić pod alarmowy, ale chyba nie chcemy cię wiązać z policją.
- Chcemy idioto. Mój ojciec działa w pełni legalnie, przynajmniej oficjalnie. Policja pomagała mi nawet z wtopieniem się tu. Taka odmiana programu ochrony świadków - wyjaśniła. Oparłem się o wagon. Byłem tak padnięty, że nie mogłem iść. Adrenalina spowodowana poszukiwaniami Cass opadła, a moje ciało uświadomiło sobie, że trochę mnie poniosło. Cass nie miała tego problemu, ostatnie pół godziny przesiedziała.
- To dzwonimy - wyjąłem telefon z kieszeni - Kurwa, zero zasięgu? Nawet super szybki internet LTE mi nie działa!
- Taa, moja wina - gwałtownie odwróciłem się w kierunku, skąd dochodził głos. Kobieta uzbrojona w niewielki pistolet szła w naszym kierunku. Musiała wyjść zza pociągu.
- Co sprowadza tu moją najmniej lubianą nauczycielkę? - rzuciłem pogardliwie. Czas podwyższyć moje limity, czas na ofiarę.
- Za twoją głowę wyznaczono nagrodę - skierowała pistolet na Cass - Za to ty masz w posiadaniu pewien cenny artefakt, który da mi niewyobrażalną siłę.
- Skąd wiesz? - wypaliłem. Czemu wszyscy wiedzą wszystko o monecie, tylko nie ja?
- Niech Cassandra spyta ojca - zaproponowała - Chociaż nie, nie będzie miała okazji - wycelowała ponownie w moja podopieczną, ale znalazłem się przed nią blokując linię strzału.
- Oberwałem już parę razy i raczej to za dużo mi nie zrobi - powiedziałem.
- Doprawdy? A może sprawdzimy, czy jak dostaniesz między oczy, to też się wyleczysz? - usmiechnęła się złośliwie - Zapytam tylko raz. Gdzie jest moneta?
- Nie możesz jej użyć, ma już właściciela - ostrzegłem.
- Pozwól mi się tym martwić. Oddaj monetę, albo zabiję cię na jej oczach, a potem ją. Baaaardzo powoli - zrobiła kilka kroków w naszą stronę. Dzieliło nas jakieś 10 metrów, czyli tyle, ile było mi trzeba.
- Skończę to teraz - powiedziałem pewnie.
- To się dopiero zaczyna - wtf? Co ona chrzani? Poczułem jak Cass łapie mnie za ramię. W mordę, to jest ten moment.
- Collin? - spytała niepewnie.
- Leć do mista, niech Barry zabierze cię w bezpieczne miejsce. Ona nie da rady mnie zabić, leć! - nakazałem i nie czekając, żeby sprawdzić, czy posłuchała, tygrysim skokiem rzuciłem się na kobietę. Ta najwyrażniej była zaskoczona moimi możliwościami, ale strzeliła do mnie, kiedy byłem w powietrzu. Na szczęście nie celowała już w moją głowę, ale dostałem w lewe ramię. Dosłownie pół sekundy później opadłem na Sashę i powalając ją na ziemię, chwyciłem zdrową dłonią za gardło.
- Czekałem, żeby zabić kogoś takiego jak ty - wysyczałem. Bezskutecznie próbowała odepchnąć mnie o siebie. Trzymałem ją za gardło, już po chwili wspomagając się i lewą ręką. Widziałem w jej oczach strach przed śmiercią. Może powinienem się w tym momencie zawachać, ale nie byłem takim typem człowieka. To bezwzględna morderczyni, zasłużyła. Czulem, że jej ciosy słabną, była już prawie pokonana. Wtedy zobaczyłem na jej ustach słaby uśmiech. Czemu? Nagle jej prawa ręka powędrowała za mój kołnierz, w miejsce rany postrzałowej. Ból, który odczuwałem wcześniej nie przeszkadzał mi w walce, ale kiedy wbila mi paznokcie w podrażnioną ranę aż wrzasnąłem z bólu. Puściłem jej szyję i złapałem za rękę, chcąc odciągnąć jak najdalej od zranionego miejsca.
- Zbyt łatwo? - powiedziała, a ja poczułem, że coś łapie mnie za szyję. Myślałem, że to może jej pomocnik, ale kiedy zobaczyłem obcasa uświadomiłem sobie, że jakoś się wygięła i dusi mnie nogami. Uporczywie ciągnęła mnie do tyłu i nie miałem jak się zaprzeć. Opuściłem i sam skoczyłem w tył. Wstrząs spowodował kolejną porcję bólu w miejcu rany i jej okolicy, nie pozwalającego mi się już ignorować. Znalazłem się kilka metrów od Sashy, która wykorzystując moment mojego otłumanienia rzuciła się na mnie, uderzając otwartą dłonią twarz. Przewróciłem się na ziemię, widząc jak Sasha podnosi sporą gałąź chcąc mnie nią uderzyć. Ostatkiem sił kopnąłem kobietę, jednak osłoniła się kawałkiem drzewa.
- Miejmy nadzieję, że masz monetę przy sobie, w przeciwnym razie będę zmuszona szukać jej u ciebie w domu, zabijając każdego kto mi przeszkodzi - zamachnęła się, ale przerwał jej nagły wrzask.
- Stój! - to chyba Cass. Rozdrażniona nauczycielka odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos. Niedaleko od nas Cass trzymała w dłoni pistolet, który gdzieś nam się zapodział podczas tego zamieszania.
- Dziewczynko, strzelałaś kiedyś? - rzuciła Sasha pogardliwie - To nie takie proste jak sobie wyobrażasz. Równie dobrze możesz zabić jego - wskazała na mnie palcem - jak i mnie.
- Chyba zaryzykuję - nie ustępowała Cass - Chyba, że odejdziesz i zostawisz nas w spokoju.
- Poradzisz sobie Cassie, pilnie potrzebuję ofiary - powiedziałem wskazując na plamę krwi na mojej koszulce.
- Nie zrobi tego - Sasha pokręciła głową, patrząc na mnie z ukosa - No dobra, umrzecie innym razem - szybkim ruchem odrzuciła gałąź na bok i odbiegła w ciemności. Chwila, przecież jest 19, nie powinno się ciemnić. Mój wyczerpany mózg płata mi figle. Podniosłem się do pozycji siedzącej, a Cassie podbiegła do mnie.
- Żyjesz? - spytała z niepokojem.
- Kula przeszła na wylot, od postrzału w rękę się nie umiera, ale fakt że ta suka wbiła mi w ranę paznokcie nie łagodzi bólu - podsumowałem.
- Musimy iść. Dasz radę? - skinąlem, ale przy wstawaniu zakręciło mi się w głowie.
- Spoko, rana po nożu zaleczyła się w 24 godziny, nie będzie tak źle.
- Nie możemy tu zostać, ona może wrócić - powiedziała wystraszona - Może ma kolejny pistolet, albo zadzwoni po pomocników.
- Ma pomocników? - zaniepokoiłem się.
- Nie ona mnie porwała. Szłam chodnikiem zajęta rozmową z tobą i nie zauważyłam, że jakis samochód podjechał, dwóch typków wyskoczyło i wsadzili mnie do środka. To albo pomocnicy, albo najemne zbiry.
- Nikt ci nie pomógł?
- To trwało z 4 sekundy. Samochód nawet się nie zatrzymał, tylko na chwilę zwolnił. Chodź - podparła moje zdrowe ramię, pomagając mi utrzymać się na nogach.
- Cassie, ledwo idę. Będziemy łatwiejszym celem, wskakuj na rower, jedź do miasta i sprowadź pomoc - nakazałem, ale ona niewzruszona prowadziła mnie dalej, w stronę leśnej dróżki.
- Nie zostawię cię po tym, jak przyjąłeś dla mnie kulę. Ledwo żyjesz i jeśli zostaniesz teraz sam, ona cię bez problemu załatwi. A jesli tu będę, ugh - sapnęła z przemęczenia - przynajmniej spróbuję ją zastrzelić. To niecała godzina drogi pieszo, jak się postaramy dotrzemy tam - obiecała. Chyba nie pozostało nam nic innego jak modlić się, żebyśmy to przetrwali. Na razie muszę przemóc ból i iść dalej. A później zabiję Sashę, o ile nie będzie miała dość rozsądku, by natychmiast opuścić miasto.

Infernal CoinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz