1x07 Wyjście

23 2 2
                                    

Byliśmy już po śniadaniu, właściwie bez żadnego zajęcia. Lekcji nie odrabiałem już od bardzo dawna. Teraz chłonąłem wiedzę jak gąbka na lekcjach, w domu nawet nie musiałem się uczyć. Jak trzeba było coś napisać to to robiłem, albo udawało mi się wybrnąć. Kolejny pozytywny skutek magii ofiarnej. Łał, jakie to fajne określenie. Od teraz ,,moc" nazywam magią ofiarną.

Cass nie dodzwoniła się do ojca, więc chyba muszę poczekać do wieczora. Po nieprzespanej nocy postanowiłem wrócić do pokoju i się zdrzemnąć. Wdrapałem się na górne łóżko i jak całą noc próbowałem zasnąć, to dopiero teraz mi się zachciało. Że też z tym magia ofiarna nie może mi pomóc. Chociaż w sumie tak jest chyba lepiej, bo pozbawiłaby mnie cząstki normalności. Lubię spać, sen odpręża, pozwala zapomnieć o troskach, ale za to jak ktoś mnie obudzi...

- Collin rusz dupę na dół! - kurwa. Prawie usnąłem. Skąd ona się tu wzięła?

- Czego? - jęknąłm zdenerwowany.

- Twoja mama mówi, że miałeś mi pokazać miasto. W tym domu nie ma co robić - wyjaśniła Cassandra.

- Niech Liam idzie - mruknąłm nie wybijając się ze snu.

- Chciałam, ale on w zamian chciał się ze mną umówić. Nienawidzę takich playboyów, a ty mnie i tak nie lubisz - wyjaśniła - Znaczy lubię chłopaków, ale tacy jak on strasznie się potem rządzą i są wredni.

- W dodatku mam dziewczynę - dodałem.

- No widzisz? Zadzwoń po nią, wyjdzimy we trójkę - zaproponowała.

- Goń się. Wywaliłaś mnie z pokoju i nie mogłem spać - nie odpowiedziała. Serio? Dała sobie spokój? Mnie pasuje, poszło trochę za łatwo, ale jak dzięki temu mogę się wyspać...

- Auuuu!!!! - no co za idiotka! Jednym szarpnięciem przerzuciła mnie przez barierki i wylądowałem na ziemi. Skąd ta lalunia ma tyle siły?

- Co? Jak grzecznie poprosiłam, to odmówiłeś - powiedziała, kiedy spiorunowałem ją wzrokiem.

- Wiesz, że mogę cię jednym ruchem wyjebać przez to okno?! - spytałem i rozmasowałem plecy.

- Tak, ale wiem też, że szybciej się leczysz. A teraz przynajmniej nie chce ci się spać i możesz poświęcić dzisiaj całą uwagę, mojej osobie - wskazała kciukami na swoją zadowoloną twarz.

- Spełnienie moich marzeń.

Wyszliśmy z domu 20 minut później. Był koniec września, ale pogoda nadal była bardzo ciepła. Zamknąłem za nami drzwi i wykręciłem numer mojej dziewczyny.

- Co? - spytałem, kiedy Cass spojrzała na mnie pytająco - Nie będę z tobą przez całą drogę korespondował.

- Collin, jak mija weekend? - odezwała się uradowana Caitlin po drugiej stronie słuchawki.

- Genialnie. Jeszcze nie 24 godziny niańczę jakąś niewyrzytą lalunie z wymiany, a już mam dosyć. Normalnie nie do wytrzymania - poskarżyłem się wiedząc, że Cassie usłyszy -Au! - dodałem, kiedy dostałem łokciem w żebra.

- Nie jest źle.

- I podobno jestem zbyt wkurwiający, żeby mieć dziewczynę. Powiedz cześć, niech wie że istniejesz - zaproponowałem. Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyrwano mi telefon z ręki.

- Hej Caitlin, serio jesteś prawdziwa? Przecież to jest takie małe wredne stworzenie, że chyba ci musi płacić, żebyś się z nim spotykała. Tak w ogóle cześć, Cassie jestem - dodała.

- Super, czyli ona już jest przyjaciółką a ja nie - zirytowałem się. Nie zgadzam się, one nie mają prawa się zaprzyjaźnić!

- Tak? No bywa - zaśmiała się Cass. Czy one mnie obgadują? Koniec tego dobrego. Szybko wyrwałem jej z ręki mój telefon.

- Miło że się lubicie, ale musimy kończyć - rozłączyłem się.

- Miałam zajęcie, teraz jesteś skazany na mnie - sfochowa się.

- Cała przyjemność po mojej stronie. To co chcesz zobaczyć?

- Cokolwiek. Zabierz mnie w jakieś miejsce publiczne, musimy się pozbyć ogona - skinęła w stronę idących za nami ludzi w czerni. Dyskretniej się nie dało? - Jeszcze jedno. Jak ktoś cię spyta kim jestem, przyjechałam na wymianę z Nowego Jorku, żeby odpocząć od wielkiego miasta.

- Spoko. Ale to na pewno dobry pomysł gubić ochronę? - upewniłem się.

- Myślałam, że to TY jesteś ochroną.

- Chyba tak, ale oni po coś są - spiorunowała mnie wzrokiem - Ok, ok. Tędy - skręciliśmy w prawo opuszczając osiedle mieszkalne. Mijaliśmy markety, kawiarnie, spożywczaki, no tu jest wszytko.

- Widzisz to stoisko z lakierami? - wskazałem na mały stragan 10 metrów przed nami.

- Co, kupić ci jakiś? - zaśmiała się.

- Trzyma się na tych dwóch podstawkach. Kiedyś swoją mocą usunąłm takie w podobnym straganie i przewrócił się na byłego Caitlin. Nieszczęśliwy wypadek. Kiedy twoi kumple będą obok niego, wiej - wyjaśniłem.

- Spróbuj nadążyć - zaproponowała.

- Nie martw się, wspomaga mnie magia. Lepiej ty się martw - zrobiliśmy kilkanaście kroków i minęliśmy stragan. Dyskretnie skierowałem wzrok na podstawki utrzymujące konstrukcję i skoncentrowałem na nich całą uwagę. Kiedy mężczyźni znaleźli się już prawie przy nim, wykonałem gesty oboma dłońmi i podstawki złorzyły się. Blat i dwa regały przewróciły się na moje cele.

- Wiej! - syknąłem i puściliśmy się biegiem. Nie wiem, czy zrobiłem co chciałem, ale sądząc po przekleństwach za moimi plecami trafiłem. Pociągnąłem Cassandrę za ramię na prawo ze schodów. Puściliśmy się w dół i wbiegliśmy w tłum. Przedzieraliśmy się przez jakieś sto metrów, a kiedy uznałem że jesteśmy wystarczająco daleko wbiegliśmy do kawiarenki.

- Yeah, frajerzy! - zawołała Cass i zajęła miejsce przy stoliku.

- To czemu chciałaś się ich pozbyć? - zaciekawiłem się.

- Jeden z ochroniarzy to nijaki Barry, wredny typ, nie lubię go. A teraz będzie mnie szukał przerażony, bo odpowiada za mnie głową - wzięła kartę menu do ręki.

- Ja w sumie też, więc przede mną nie uciekaj - usiadłem na przeciwko.

- Nie martw się, nadal potrzebuję ochrony - zaśmiała się - A jakby na przykład teraz ktoś siedział na tamtym dachu - wskazała budynek na przeciwko - i teraz postanowił do mnie strzelić, wyczułbyś to?

- Nie mam bladego pojęcia - przyznałem - Wiem na pewno, że wyczułbym, gdyby miał strzelić do mnie. Ale nie wiem jak to działa z innymi.

- Zmartwiłeś mnie. Teraz obawiam się o swoje bezpieczeństwo - udała przestraszoną.

- Co podać? - spytała sympatycznie kelnerka.

- A można kartą? - upewniła się Cass, a kobieta skinęła głową - Deserek nr. 4 z podwójną bitą śmietaną.

- Ja to samo - dodałem, a kobieta skinęła i odeszła.

- Powiedz, ty masz jakąś kasę? - spytała.

- Nieee. Oj? - gafa. Poniosło mnie troszeczkę, ale zaraz to odkręcę - Możesz mi już zapłacić. To jak wysoko cenisz swoje bezpieczeństwo? 20 dolców za godzinę będzie ok?

- Niezła próba, ale ja z tej karty nie mogę wypłacać. Takie zabezpieczenie, żebym nie miała przy sobie gotówki i jak zniknę, to tatuś namierzy kartę i mnie znajdzie.

- To mi kupisz coś fajnego. A co, uciekałaś kiedyś z domu? - chyba serio nie przepadała za ojcem.

- Raz i to całkiem niedawno, chyba na początku wakacji. I nie ze swojego domu, tylko od jednej z pilnujących mnie na jakimś końcu świata rodzinek.

- Jak słodko. Nie twoje życie, nasze deserki już niosą.

- Punkt za szybką obsługę klienta - uśmiechnęła się do kelnerki.

Infernal CoinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz