Rozdział VII

496 36 3
                                    

Jadąc przez ogromną, otwartą przestrzeń, Levi rozglądał się w poszukiwaniu dowódcy i reszty oddziałów. Było coraz zimniej. Miał nadzieję, że nie spotka teraz tytana, bo trudno będzie walczyć z Petrą na rękach. W pewnym momencie ujrzał Hange. Przyśpieszył konia, a po chwili był już obok dowódcy.

- Co poszło nie tak? - spytał Erwin.

- Jakby nie patrzeć to wszystko. - rzucił beznamiętnie Levi. - Oddział Wendy i oddział Gunther'a totalnie wybito, plus jeszcze jeden inny... - dodał.

- Chcesz powiedzieć, że tylko ona przeżyła? - Erwin spojrzał na nieprzytomną dziewczynę.

- Ona też by zginęła. - odparł. Dreszcz przeszył jego ciało. 

- Powinniśmy wracać. - powiedziała Hange.

- Najgorsza wyprawa ze wszystkich dotychczas. - westchnął Erwin. - Zwołajcie wszystkich ocalałych, którzy nie wiedzą o powrocie. - rozkazał. 

- Tak jest. - Hange pogalopowała przed siebie. Po drodze wystrzeliła kolejną niebieską flarę. Minęło może piętnaście minut. Po mniej więcej tym czasie dotarła reszta ocalałych zwiadowców.

- To już wszyscy? - spytał dowódca.

- Tak, nie odnaleźliśmy nikogo więcej. - odrzekła Hange. Erwin skinął głową. Wszyscy ponaglili konie i skierowali się do głównej bramy. Kątem oka Levi dostrzegł gościa, który był wcześniej w oddziale z Petrą. Przynajmniej tak myślał. Był tego prawie pewny, że wyjeżdżali razem dziś rano i również razem z Wendy jechali na wyprawę. Zastanawiało go, dlaczego nie było go w tym miejscu gdzie była Petra i jej nie pomógł. Rozdzielili się?

~***~

Główna Brama unosiła się ku górze. Zwiadowcy wjechali za mury. Jak zwykle słyszeli tylko groźby oraz wyzwiska. Ale tym razem ludzie mieli do tego prawo. Misja trwała tylko kilka godzin, a na dodatek wrócili tego samego dnia i niczego nowego nie wynieśli... Zabrali tylko kilka ciał. Była to największa porażka. Znów ten płacz, cierpienie... Levi modlił się, by nie spotkać ojca Petry. Może był w pracy i nie było go tutaj teraz? O wiele bardziej wolałby to rozwiązanie niż tłumaczenie się dlaczego Petra jest wygląda jak wygląda. Kiedy dojechali do siedziby, Levi zeskoczył z konia i zaniósł Petrę do pobliskiego szpitala. Wszedł do środka i rozglądał się za kimś, kto mógłby się w końcu zająć rudowłosą. 

- Możecie się nią zająć? - spytał sucho Levi, zaczepiając jedną pielęgniarkę. 

- Proszę za mną. - odparła i ruszyła do sali obok. Otwarła drzwi i przepuściła Levi'a, by ten mógł wejść. - Może pan położyć ją tutaj. - zadała, wskazując głową na wolne łóżko pod oknem. Mężczyzna ułożył na nim Petrę. Wpatrywał się w nią jeszcze chwilę. Kuło go serce. Nie wiedział dlaczego. Nie czuł tego wcześniej.

 Czuł, że powinien wtedy tam być z nią i pomóc jej, a przede wszystkim nie dopuścić do tego stanu, w którym aktualnie była. Miał wyrzuty sumienia. Spojrzał na jej sinawe od zimna usta i westchnął ciężko, po czym opuścił pomieszczenie i ruszył w stronę siedziby.

Levi szedł środkiem miasta. Akurat był tutaj targ, z którego chciał się jak najszybciej zmyć zanim zaczęliby mu wciskać swój towar. Zaklął pod nosem i przyspieszył kroku. W końcu opuścił to okropne miejsce. Nagle usłyszał rozmowę.

- Stary, poważnie? - jęknął. Nie znał tego głosu. Ukrył się za murem i nasłuchiwał. 

- No wybacz, ona nie była w sumie nic warta. Poza tym, to zemsta, że wtedy mnie powaliła. Skorzystała tylko z chwili mojej nieuwagi. Gdyby tylko mi się chciało to bym ją zabił. - prychnął dobrze znany mu głos drugi. 

- Ale żeby zostawić ją na pastwę losu tytanowi? Jesteś nienormalny!

- Ta mała suka nie będzie mnie uczyć szacunku. - zaśmiał się donośnie. Levi zacisnął pięści. Wszystko zaczęło się układać w jedną całość. 

- Według mnie naprawdę przesadziłeś. Mogła zginąć. - westchnął pierwszy.

- I co z tego? Niech zdycha. Za kogo ona się ma? - syknął. Levi wyszedł zza ściany i skierował się w ich stronę.

- Zajebię cię, sukinsynu. - powiedział pod nosem. Andrew totalnie zamarł. Levi przeszył go wzrokiem. Po chwili skoczył na niego, chwycił go za kark i przybił do ściany. Z pięści z całej siły uderzył go w twarz. Wybił mu z cztery zęby, później połamał żebra i złamał dwa palce. 

- Proszę, dość! - Andrew jęczał przez łzy. 

- Co, pewność siebie zeszła, śmieciu? Zjebałeś wszystko. - Czarnowłosy kopnął go w głowę z całej siły i łokciem uderzył w połamane żebra. - Takie ścierwa jak ty nie powinny istnieć. - dodał. Krew roztarła się po ścianie budynku i po podłodze. Andrew miał podbite oczy, był połamany, poobijany i cały umorusany we krwi. Wyglądał jakby tytan przeżuł go z cztery razy i wypluł. 

- Ja przepraszam. - stękał.

- Wydaje mi się, że to nie mnie powinieneś przepraszać. - rzekł obojętnym tonem Levi, trzymając go za włosy i patrząc mu w przerażone oczy. Ostatni raz kopnął go w twarz, łamiąc mu przy tym nos. Pociągnął go za włosy, tym samym każąc mu ze sobą iść. Zaprowadził go do biura Erwina. Wszedł do środka i wyrzucił na środek Andrew'a. 

- Dzięki temu skurwielowi wracaliśmy przedwcześnie z wyprawy. - rzucił Levi.

- Co ty mówisz? - spytał zaskoczony Erwin. To raczej niecodzienny widok konającej osoby na czystym dywanie w jego biurze.  

- Dzięki niemu zginęła znaczna ilość osób, w tym cały oddział Wendy, ponieważ nie raczył im pomóc, a dodatkowo zostawił Petrę Ral na pewną śmierć z tytanem, sam uciekając w ramach zemsty za trening. - wyjaśnił Levi, stawiając nogę na głowie Andrew'a. Zaczął pocierać palcami o siebie. Były brudne od krwi. Blondyn zmarszczył brwi. 

- Że co proszę? - wstał z krzesła i spojrzał na Levi'a.

- Głuchy jesteś? - warknął. - Lepiej coś zrób z tym typem. Tym razem mu odpuściłem, ale następnym razem osobiście wrzucę go do gęby tytana i dopilnuję by został pożarty. - rzucił w odchodne. - A, i niech ktoś posprząta na tym dywanie. Straszny z niego niechluj. 

- Naprawdę to zrobiłeś? - Erwin spojrzał na Andrew'a.

- T-tak, ja przepraszam. Tak mi przykro.. - stękał trzymając się za brzuch. 

- Współczuję, że trafiłeś na Levi'a. - westchnął dowódca. - Poza tym, co ci strzeliło do głowy? - Andrew nie odpowiadał. Było pewne, że sprawa trafi do sądu. Po takim zdarzeniu - celowym zostawieniu sojusznika bez pomocy z tytanem, tym bardziej. 

Tymczasem Levi udał się do swojej sypialni. Była godzina dziewiętnasta. Rozebrał swój mundur, wszedł pod prysznic, wykąpał się, założył swoją białą koszulę, brązową skórzaną kamizelkę i spodnie. Przeczesał dłonią włosy w lustrze, po czym zszedł na kolację. Wszyscy przy stole byli smutni, mieli spuszczone głowy. Dosłownie nikt nie ruszył swojej porcji. Nawet zawsze uśmiechnięta i zwariowana Hange. Levi wstał i podszedł do okna z filiżanką herbaty. Wpatrywał się w zwiadowców, którzy chowali sprzęt. Nieopodal chodzili też ludzie z Żandarmerii. Zrobił łyka herbaty. Deszcz znów zaczął padać. Krople uderzały o szybę okna. Myślał o Petrze i o dzisiejszym zdarzeniu. Przez jednego idiotę zginęła masa osób.. Chciał, by sprawa trafiła do sądu. Ale to nie wszystko. Chciał właściwie śmierci tego śmiecia... Rozmyślanie zajęło mu sporo czasu. W końcu jednak udał się do siebie na odpoczynek.



Tym razem krótszy rozdział, wybaczcie!

Light in the DarknessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz