rozdział 12

2.1K 90 19
                                    

Ja pierdole! Po raz drugi pocałowałem swoją uczennicę! Nie powinienem tego robić, ale jej usta same się o to prosiły a do tego ta chęć przeprosin za swoje zachowanie. To wszystko było silniejsze ode mnie. Ty i przeprosiny? Tomlinson, to jest niemożliwe... Ty nie przepraszasz...

Całą lekcję unikałem patrzenia na nią, bo każde zerknięcie powodowało dyskomfort w spodniach. Ta mała działała na mnie jak mało jaka dziewczyna. Była piękna i śmiało mogłem powiedzieć, że mądra... pomijając oczywiście mój przedmiot. Nie poddawała się mimo niezbyt kolorowego życia, a ja chciałem to wykorzystać. Teraz ci się zebrało na wyrzuty sumienia, Tomlinson?

Po zajęciach z jej klasą zwolniłem się z pracy, bo w końcu i tak nie miało mnie tu dziś być. Za powód podałem problem rodzinny, co zawsze działało na dyrektora, bo w końcu moi rodzice byli dobroczyńcami szkoły i mogłem na tym polegać. Pieprzona rodzinka choć na coś się przydawała.

Wsiadłem do auta i rozwiązałem krawat. Z ulgą rzuciłem go na tylne siedzenie. Kto wymyślił to ustrojstwo nie był normalny. Ruszyłem prosto do salonu z telefonami. Nie mogłem kontaktować się z tą małą wiedźmą ze swojego numeru prywatnego, więc w mojej głowie zrodził się pomysł zakupu dwóch aparatów na kartę. To był najbezpieczniejszy sposób komunikacji. Musiałem być ostrożny, bo gdyby to wszystko się wydało... wolę nawet o tym nie myśleć...

Gdy miałem już dwa potrzebne smartphone z nowymi numerami, wróciłem do domu. Byłem zmęczony, a boląca jeszcze gęba trochę doskwierała. Zrzuciłem z siebie garnitur i poszedłem pod prysznic. Woda jak zawsze pomagała. Rozluźniła i pozwoliła w spokoju pomyśleć.

Ubrany w dresy zasiadłem przed telewizorem i zamówiłem pizzę. Na żadnym kanale nie znalazłem nic godnego uwagi, co strasznie wkurwiało. Tyle ich jest, ale jak się ma ochotę coś obejrzeć to oczywiście wszystko jest do dupy.

Siedziałem i zajadałem się pizzą, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałem na ekran i apetyt poszedł w diabły. Miałem ochotę otworzyć okno i przez nie wyskoczyć, albo wyrzygać cała zawartość żołądka.

- Tak mamo? - powiedziałem wznosząc oczy do góry i niemo pytając za co ta kara.

- Czemu po raz kolejny nie jesteś w pracy, Louis? - głos Rebece Tomlinson brzmiał jak sędziego na sali sądowej. Miałem ochotę odpowiedzieć, że mam okres i zapomniałem podpasek, ale powstrzymałem się od tej zgryźliwości.

- Mamo, czy ja muszę zawsze się tłumaczyć? Jestem dorosły. - błagam zabierzcie tą kobietę na drugi koniec świata, bo sam targnę się na własne życie.

- Synu, jeśli za powód zwolnienia podajesz problemy rodzinne to chyba jasne, że się martwię. - trzymajcie mnie, bo wyskoczę jednak z tego okna.

- Mamo, przestań zrzędzić. Zrobiłem co chciałem. Po co dzwonisz? - zapytałem i wiedziałem, że ta ledwo oddycha słysząc mój brak szacunku. Szczerze powiedziawszy miałem to w dupie. Moja matka zawsze była wrednym babsztylem, który pod fałszywym uśmieszkiem chował potwora. Dosłownie...

- Chodzi o jutrzejszy bal. Z kim będziesz? - a ta znowu swoje. Z misiem, przyjdę...

- Z kobietą. Przecież nie z facetem, chociaż... może czas przestać ukrywać i wyjść z szafy... - myślałem, że pęknę ze śmiechu jak to powiedziałem. Po drugiej stronie usłyszałem gwałtowne zaczerpnięcie powietrza.

- Nawet sobie ze mnie tak nie żartuj, Louis.

- A co, syn gej to już nie syn? - już nie powstrzymywałem głupiego chichotu. Po prostu się nie dało...

- Louis'ie Tomlinson'ie pytam po raz ostatni z kim będziesz na tym balu, do jasnej cholery? - matka zagrzmiała, a ja wiedziałem że doprowadziłem ją do furii. Brawa dla tego pana...

- Mamo wyluzuj, będę ze znajomą. A teraz żegnam, mam coś do załatwienia. - nie czekając na jej odzew rozłączyłem się.

Jutro czeka mnie godzina gadania na temat mojego zachowania i podejścia do życia. Kurwa ja to znałem na pamięć. Jesteś dorosły... Powinieneś myśleć o założeniu rodziny, a nie szlajać się po klubach... Ukryj jakoś te tatuaże... Z kim ty znów przyszedłeś... Wstyd mi za ciebie... Non stop ta sama gadka, rzygać się chce.

Wstałem wkurwiony z kanapy i wziąwszy z misy na komodzie klucze wyszedłem z domu. Musiałem jakoś przekazać tej zołzie telefon, a jak na razie nie miałem pomysłu jak to zrobić.

Wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie. Nie wiem jakim cudem znalazłem się na drodze prowadzącej do klubu. Miałem tyle szczęścia, że akurat właśnie ona szła chodnikiem. Przyciągacie się wzajemnie... Nie ma kurwa takiej opcji... to czysty PRZYPADEK...

Otworzyłem okno i zwolniłem samochód do jej tempa.

- Cześć. - zawołałem, a ona natychmiast zwróciła głowę w moją stronę.

- Nieładnie tak zaczepiać nieletnie na ulicy. - powiedziała, a ja najchętniej bym jej pokazał gdzie mam jej wiek. Bądź grzeczny... trzymaj się układu idioto...

- Co cię znów ugryzło, złotko? Myślałem, że doszliśmy do porozumienia.

- Bo tak jest, ale po jaką cholerę za mną jeździsz? Jak cię ktoś zobaczy, to będzie źle.

- No co ty nie powiesz? Mam prezent dla ciebie i jakoś tak wyszło. Wsiadasz? Czy mam wysiąść i oficjalnie zaprosić cię do mojego auta? - uśmiechnąłem się co spotkało się z jej wściekłością. Brawo, Tomlinson...

Jen jednak mnie zaskoczyła, bo w mgnieniu oka siedziała na miejscu pasażera.

- Co ty sobie myślisz? Mam cię dość, Tomlinson! - warknęła.

- Nie złość się już. - powiedziałem i podałem jej pudełko z telefonem. Ta wepchnęła mi je z powrotem.

- Mówiłam, że nie można mnie kupić, idioto!

- Spokojnie, po prostu musimy się jakoś kontaktować, a lepiej żeby nie było po tym śladów. - spojrzała na mnie i chwilę się zastanawiała.

- Po tym wszystkim ci go oddam.

- Oczywiście. - uśmiechnąłem się - Masz tam już zapisany mój numer. Możesz dzwonić o każdej porze dnia i nocy - puściłem do niej oczko, a ta walnęła mnie w ramię.

- Twoje marzenia... - szepnęła i niestety miała rację, to było moje marzenie. Dziwnym trafem chciałem, aby mnie potrzebowała w każdej chwili...

Mnie naprawdę popierdoliło się we łbie...

be the one(Book1) || Louis Tomlinson✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz