chapter two

818 38 6
                                    

Następnego dnia obudziłam się o 6:30. Szybko związałam włosy w najprostszy, koński ogon. Zrobiłam nawet lekki makijaż, a to u mnie nowość. Postanowiłam, że nie chcę się wyróżniać. Założyłam więc szarą bluzę i czarne dżinsy, a na nogi białe Vansy. Mieliśmy mieć na sobie także szkolny mundurek, czyli czarno-granatową kamizelkę z logo szkoły, jednak ja swojej jeszcze nie dostałam. Spojrzałam ukradkiem w duże lustro znajdujące się w moim pokoju. Stwierdziłam, że wyglądam w porządku. 

Zeszłam na dół. Rodzice jeszcze spali, mieli do pracy na później. Zrobiłam sobie kanapkę z serem, słuchając w międzyczasie This One's for You Davida Guetty - piosenki, która akurat leciała w radiu. Lubiłam słuchać radia, gdyż niektóre piosenki dawały mi poczucie szczęścia. Może i narzekam koszmarnie - jedna z moich wad - ale chciałabym czegoś więcej. Imprez, zabawy, odrobiny szaleństwa. Pokonania rutyny, dobijającej codzienności. Tak, mam piętnaście lat. A także od kilku lat każdą wolną chwilę spędzam nad książkami. To dla twojego dobra, Blair. Prawda. Z drugiej strony, nie mam przyjaciółki, takiej od serca, której mogłabym się wyżalić. Chciałabym trochę odpocząć. Od swojego obecnego życia. 

Strasznie się boję tego dnia w szkole. Serio, mówię w stu procentach poważnie. Myślałam nad tym. Potrzeba mi znajomych. Nie chcę być odludkiem. Chcę znaleźć przyjaciółkę, a przecież Gina - jak mi się zdaje - całkiem mnie polubiła. Diametralnie się różnimy, ale dlaczego by nie spróbować? Co tak naprawdę mam do stracenia? Może być tak jak zwykle, lub troszkę lepiej. A nawet, zależy mi. 

Po zjedzeniu śniadania, wychodzę z kuchni i kieruję się długim, czarno-białym korytarzem w stronę drzwi wejściowych. Otwieram drzwi, zamykam je na klucz od zewnątrz i opuszczam klatkę schodową. I tak kolejne dziesięć miesięcy, Blair. Kiedy idę ulicą, mijam ganiające się dzieciaki. Nie miałam koleżanek z podwórka. Auć, aż poczułam ukłucie w sercu. Zazdroszczę im.

Następne parę minut minęło mi na wmawianiu sobie, że nic straconego, że mam wziąć się w garść i brać do roboty. Nawet nie zauważyłam, że stoję już przed budynkiem liceum. No to wchodzę. Minęłam bramę, podążam za innymi uczniami. Nie bój się, będzie ok. W końcu idę szarym korytarzem. Ściany są pokryte zdjęciami uczniów i absolwentów. Ich wyniki w nauce oraz sukcesy są dokładnie opisane na tablicach. Dalej widzimy planszę z historią szkoły oraz zdjęcia poprzednich dyrektorów szkoły. Wow. Cóż, imponujące. Rodzice mieli rację, to nie jest szkoła dla byle kogo. Da się to wyczuć po atmosferze w niej panującej. Wszystko jest w najlepszym porządku. Nie spotkasz tu bijących się albo awanturujących uczniów. Kategorycznie zabronione. Czuję się nieco dziwnie, jakby przytłoczona. Mam się wpasować do elitarnego grona? Nie mam pojęcia co mam ze sobą zrobić. I tak właśnie teraz wyglądam. Stoję na korytarzu wielkiej, dumnej szkoły, i nawet nie wiem gdzie mam pierwsze zajęcia. 

- Blue, czy to Ty? - usłyszałam zza ramienia, a po chwili moim oczom ukazała się ona. Virginia. - Oh, doskonale! Martwiłam się, że cię nie znajdę. Nie wiesz może gdzie jest sala 195? Mamy w niej matematykę, za dokładnie dwanaście minut. - uśmiechnęła się do mnie. Okazało się, że stałyśmy właśnie pod ową salą. Ale fart, jest dobry początek. Virginia była ubrana w białą, sztywną spódniczkę przed kolano i bordowo-różową koszulkę z krótkim rękawem. Miała także jasnoróżowe koturny.

- Tutaj, jak sądzę. - odwzajemniłam uśmiech. - A gdzie jest Jacob? - nie miałam pomysłu, jak zacząć rozmowę. Wczoraj wyglądali mi na nierozłącznych, więc nieco się zdziwiłam, widząc dziewczynę samotnie.

- Gada z chłopakami. Szuka kumpli, rozumiesz. Ja nie muszę, mam ciebie. - kiedy to powiedziała, wzruszyłam się, naprawdę. Znam ją od wczoraj, ale świadomość, że ktoś po raz pierwszy wypowiada w moim kierunku takie słowa, jest wspaniała.

Princess of my heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz