Rozdział 7

753 48 0
                                    

Podjechałam pod mój blok.
- Wybacz, ale nie zaproszę cię do środka. Nie ma na co patrzeć, to straszna rudera. Muszę tylko coś zabrać. - wyjaśniłam. Nie chciałam, żeby widział to wszystko, o czym ja usilnie starałam się zapomnieć. 
- Rozumiem. – odparł Derek. – Zaczekam tu.
Wysiadłam i poszłam szybkim krokiem w stronę drzwi. Przekręciłam klucz w zamku i nacisnęłam klamkę. Wyciągnęłam pieniądze, które trzymałam na czarną godzinę oraz czarną sukienkę na pogrzeb, po czym zamknęłam drzwi i wróciłam do samochodu.
- Zawiozę nas do najlepszego hotelu w tym mieście. – powiedziałam odpalając silnik. Parę minut później byliśmy już pod ogromnym, oszklonym budynkiem.
- Oto Hotel Fairmont. - oznajmiłam.
Weszliśmy do środka. Byłam tu już kilka razy, więc nie rozglądając się tak jak Derek, podeszłam do recepcji.
- Cześć, Roger. - uśmiechnęłam się do czarnoskórego chłopaka stojącego w recepcji.
- Cześć, co cię tu sprowadza? - odparł również uśmiechnięty. - Dawno cię nie widziałem.
- Przyjechałam na pogrzeb Seana. Potrzebuję noclegu na jedną noc. Dla mnie i dla niego. - wskazałam na Dereka.
- To twój chłopak? - ucieszył się Roger i podał mu rękę. - Spróbuj ją skrzywdzić, a będziesz miał ze mną do czynienia. Albo nawet z całą dzielnicą.
- Roger, nie przesadzaj. - uśmiechnęłam się. - Umiem o siebie zadbać.
- Wiem o tym doskonale. Możecie wejść za darmo.
- Dzięki. Wiedziałam, że można na ciebie liczyć. - podziękowałam.
- Pokój numer 315. - powiedział wręczając mi klucz. - Życzę miłego pobytu. - dodał i uśmiechnął się znacząco. Przewróciłam tylko oczami w odpowiedzi i poszliśmy na górę. Dotarliśmy we właściwe miejsce i już miałam otwierać drzwi gdy z pokoju obok wyszło jakieś małżeństwo.

- Przepraszam, że przeszkadzam bo zapewne mieli państwo inne plany, ale czy moglibyście przypilnować naszego synka? Musimy pilnie wyjść, bo właśnie dowiedzieliśmy się, że nasza córka trafiła do szpitala. - powiedziała kobieta błagalnym tonem.
- Oczywiście, zaopiekujemy się nim jak najlepiej. - odpowiedziałam.
- Dziękujemy wam bardzo. - rzekł mężczyzna i razem z żoną szybko zeszli po schodach.
- Chyba dobrze zrobiłam? – zapytałam niepewnie, gdyż nie mogłam nic wyczytać z jego wyrazu twarzy.
- Oczywiście, bardzo dobrze postąpiłaś. – uśmiechnął się.
- To idę do niego. – powiedziałam i podałam mu klucz, po czym nacisnęłam klamkę do drzwi pokoju obok.
Na łóżku siedział mały chłopiec, miał może siedem lat. Przypominał mi mojego młodszego brata, który niestety nie żyje jak reszta mojej rodziny.
- Hej. - odezwałam się. - Jestem Karolina. Twoi rodzice poprosili mnie, żebym została z tobą dopóki nie wrócą.
- Ja jestem Andrew. Wiesz gdzie pojechali?
- Tak. Teraz połóż się i spróbuj zasnąć, ok?
- Dobrze. - odpowiedział i przykrył się kołdrą.
Ja usiadłam na krześle i czekałam cierpliwie, aż chłopiec uśnie.
Jakiś czas później małżeństwo wróciło.
- Jeszcze raz bardzo ci dziękujemy. - powiedziała kobieta.
- Nie ma sprawy. - odparłam. - Co z córką?
- Carmen jest zdrowa, trochę poraniona, ale jest już dobrze. Zachowuje się trochę dziwnie, ale może to po prostu szok.
- Cieszę się, że mogłam pomóc. Życzę państwu dobrej nocy.
- Dobranoc. - odpowiedzieli i wyszłam.
W naszym pokoju czekał na mnie Derek.
- Jestem z ciebie naprawdę dumny. Nadawałabyś się na matkę. - powiedział podchodząc i całując mnie.
- Chyba nie mówisz tego na poważnie. - spojrzałam na niego przenikliwie.
- Nie, nie w takim sensie, no co ty. Na pewno nie teraz. - tłumaczył się. - Po prostu tak uważam.
- To dobrze. Chociaż jesteś w błędzie. Prawdopodobnie nie potrafiłabym się zająć psem, a co dopiero dzieckiem. I gdyby to "nasze dziecko" wdało się we mnie, naprawdę bym ci współczuła.
- Dlaczego tak źle o sobie mówisz?
- Bo wiem jaka jestem. Poza tym nie możesz mieć wysokiej samooceny, jeżeli nikt nigdy nie udowodnił ci ile jesteś wart.
- Ja chciałbym ci to udowodnić. - powiedział i delikatnie popchnął mnie na łóżko. - Ale chyba nie ma takiej miary.
Zaczął mnie namiętnie całować, a ja pozwoliłam mu na to, mimo że nie miałam na to ochoty, a i okoliczności temu nie sprzyjały. Dlatego też gdy chciał iść dalej odepchnęłam go lekko i popatrzyłam mu w oczy.
- To chyba nie jest odpowiedni moment. - rzekłam.
- Masz rację. - przyznał. - Przepraszam.
- Nie musisz przepraszać. Nie musisz także przestawać. Po prostu nie chcę niczego ponadto.
- Dobrze. - odpowiedział. Wplótł ręce w moje włosy i zbliżył nasze usta do siebie.
Kilka minut później przestał mnie całować, leżeliśmy tylko przytuleni do siebie. Delikatnie gładził mnie po włosach. Chciałam już zasnąć, ale po pierwsze światło nadal było włączone, a po drugie została mi jeszcze jedna sprawa do przemyślenia. Jego dotyk sprawiał, że byłam spokojniejsza i lepiej mi się myślało, więc zaczęłam układać wszystko w jedną całość.
Sean i Danielle zostali zabici w ten sam sposób, przecięto im szyję czymś ostrym. Nie wiadomo czym, ale równie dobrze mogłyby to być pazury. Carmen, córka tego małżeństwa trafiła do szpitala i zachowuje się dziwnie, bo została zaatakowana i ugryziona.
- Derek. - odezwałam się.
- Co się stało? - zapytał.
- Za tym wszystkim stoją wilkołaki.
- Tak myślisz?
- Jestem tego pewna. Sean i jego dziewczyna mogli zostać przez nich zabici, a Carmen, córka tych ludzi obok, która jest w szpitalu została zmieniona.
- Niewykluczone, może tak być.
- Pozostaje jedno... Dlaczego zabili akurat ich? Myślisz, że to z mojego powodu? - pytałam.
- Nie wiem. Obiecuję ci, że się dowiemy i jakoś temu zaradzimy.
- Może to są te „gorsze rzeczy", o których mówiła łowczyni, zanim ją zabiłam? Nie chcę, żeby przeze mnie umierały kolejne osoby. Wystarczy, że straciłam już rodzinę, a teraz przyjaciół. Nie chcę, żeby coś stało się tobie.
- Nie przejmuj się tym teraz. - rzekł i pocałował mnie w czoło. – Chodźmy spać, a jutro zdecydujemy co robić dalej.
Przytulił mnie, dał mi poczucie bliskości i bezpieczeństwa. Przymknęłam oczy i zasnęłam.

I'm no good without you | Derek Hale (2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz