Lecimy nad miastem już dobre pół godziny, a ja z całych sił staram się nie stracić przytomności. Na szczęście dla nas, zdążył już zapaść zmrok, inaczej z pewnością przykulibyśmy niemałą uwagę. Aby nie tracić czasu, zostawiliśmy w tyle wszystkie nasze samochody i całą ósemką fruniemy teraz kilkanaście metrów nad ziemią. Obracam się na lewo, aby wypatrzeć Keirę. Jej nieruchome ciało spoczywa bezpiecznie w mocnym uścisku Siggara.
Jest zimno, a chłodne powietrze raz za razem smaga moją skórę. Nie pomaga też fakt, że mam na sobie jedynie cienkie, letnie ubrania. Odnoszę wrażenie, że utrzymanie nas w powietrzu, sprawia Fabianowi coraz większą trudność. Im dłużej lecimy, tym bardziej tracimy wysokość; zaledwie kilka centymetrów dzieli nas od uderzenia o ogromne korony drzew.
– Musisz je wyciągnąć – chrypie cicho Fabian. – Tkwiące w moim ciele strzały. W przeciwnym razie nie zdołam się uleczyć.
Spoglądam na niego przerażonym wzrokiem. Nie jestem pewna, czy zrozumiałam wyraźnie to, co starał mi się przekazać.
– Inaczej spadniemy, Zoe.
Nabieram powietrza i, przezwyciężając swój strach, zaczynam powoli wdrapywać się po nim trochę wyżej. Oplatam go w pasie nogami. Wychylam głowę tak, by zobaczyć wbite w jego plecy, stalowe elementy. Wyciągam rękę i dotykam jednego z nich. Chcę w ten sposób sprawdzić, jak głęboko są osadzone. Fabian wydaje z siebie głośny syk, a ja zapieram się z całej siły i wyrywam pierwszą ze strzał.
Na kilka sekund tracimy równowagę, ale odzyskujemy ją błyskawicznie, a ja wypuszczam bełt z ręki i obserwuję, jak spada. Dostrzegam go zaledwie przez kilka sekund, ponieważ znika momentalnie w ogarniających nas ciemnościach. Zapieram się po raz kolejny i uwalniam go od pozostałych, po czym powoli wracam na swoje miejsce. Fabian uśmiecha się z ulgą. Przyciąga mnie bliżej siebie, a ja mocno obejmuję go za szyję.
– Widzę jakiś domek w głębi lasu. Powinniśmy sprawdzić, czy jest pusty i zatrzymać się na chwilę. – Rozbrzmiewa w mojej głowie głos Chrisa. – Nie ma szans, żeby podążali za nami. Musimy odpocząć i obmyślić jakiś plan.
Przekazuję wiadomość Fabianowi. Po chwili zaczynamy schodzić coraz niżej, a kilka minut później, zatrzymujemy się przed niewielką, drewnianą chatką. Z zewnątrz wygląda na opuszczoną i zaniedbaną. W żadnym z okien nie pali się światło, nie słychać również oznak niczyjej obecności. Chris obchodzi budynek dookoła, a następnie potwierdza, że oprócz nas nie ma tutaj nikogo. Podchodzi do niewielkich drzwi i łapie za klamkę. Zamknięte. Sprawdza okna. Również ani drgną.
– Mogę je otworzyć, jeśli macie jakiś wytrych czy coś... – odzywam się nieśmiało. – Uczyli nas tego w akademii! – dodaję, widząc ich roześmiane miny.
– To nie będzie konieczne – stwierdza Ben, wyjmując drzwi z zawiasów i stawiając je na niewielkim ganku. – Panie przodem!
– Teraz będzie wiało... – mruczę cicho z niezadowoleniem i nieśmiałym krokiem przekraczam próg.
Wnętrze jest ciemne i chłodne, a powietrze wprost przesiąknięte stęchlizną. Próbuję znaleźć włącznik światła, jednak nie wyczuwam nic, oprócz chropowatej ściany. Wchodzę głębiej, jednocześnie próbując przyzwyczaić wzrok do panującego tu mroku; niepewnie stawiam kolejne kroki.
– Tu jest jakaś lampa – oświadcza Gabe, a po chwili pomieszczenie zaczyna się rozjaśniać.
– Nafta jak za starych czasów. – Chichocze Chris.
Rozglądam się po pokoju i stwierdzam, że miejsce to od dawna musi stać nieużywane. Jest tu niewielki stół z kilkoma krzesłami, stara rozkładana kanapa, zniszczony fotel, dwa niewielkie regały oraz murowany kominek. Wszystko pokrywa gruba warstwa kurzu i brudu.
CZYTASZ
Nigdy Bardziej Obcy - Tom 2
VampiriKontynuacja "Nigdy Bardziej Gorzki". Nie wiem, co tutaj napisać, aby nie zepsuć lektury tym, którzy chcieliby najpierw przeczytać pierwszą część, więc nie napiszę nic. Jeśli masz ochotę zacząć dopiero teraz, to spokojnie. Zawsze mogę wyjaś...