ROZDZIAŁ 11

1.5K 196 99
                                    

Lecimy nad miastem już dobre pół godziny, a ja z całych sił staram się nie stracić przytomności. Na szczęście dla nas, zdążył już zapaść zmrok, inaczej z pewnością przykulibyśmy niemałą uwagę. Aby nie tracić czasu, zostawiliśmy w tyle wszystkie nasze samochody i całą ósemką fruniemy teraz kilkanaście metrów nad ziemią. Obracam się na lewo, aby wypatrzeć Keirę. Jej nieruchome ciało spoczywa bezpiecznie w mocnym uścisku Siggara.

Jest zimno, a chłodne powietrze raz za razem smaga moją skórę. Nie pomaga też fakt, że mam na sobie jedynie cienkie, letnie ubrania. Odnoszę wrażenie, że utrzymanie nas w powietrzu, sprawia Fabianowi coraz większą trudność. Im dłużej lecimy, tym bardziej tracimy wysokość; zaledwie kilka centymetrów dzieli nas od uderzenia o ogromne korony drzew.

– Musisz je wyciągnąć – chrypie cicho Fabian. – Tkwiące w moim ciele strzały. W przeciwnym razie nie zdołam się uleczyć.

Spoglądam na niego przerażonym wzrokiem. Nie jestem pewna, czy zrozumiałam wyraźnie to, co starał mi się przekazać.

– Inaczej spadniemy, Zoe.

Nabieram powietrza i, przezwyciężając swój strach, zaczynam powoli wdrapywać się po nim trochę wyżej. Oplatam go w pasie nogami. Wychylam głowę tak, by zobaczyć wbite w jego plecy, stalowe elementy. Wyciągam rękę i dotykam jednego z nich. Chcę w ten sposób sprawdzić, jak głęboko są osadzone. Fabian wydaje z siebie głośny syk, a ja zapieram się z całej siły i wyrywam pierwszą ze strzał.

Na kilka sekund tracimy równowagę, ale odzyskujemy ją błyskawicznie, a ja wypuszczam bełt z ręki i obserwuję, jak spada. Dostrzegam go zaledwie przez kilka sekund, ponieważ znika momentalnie w ogarniających nas ciemnościach. Zapieram się po raz kolejny i uwalniam go od pozostałych, po czym powoli wracam na swoje miejsce. Fabian uśmiecha się z ulgą. Przyciąga mnie bliżej siebie, a ja mocno obejmuję go za szyję.

– Widzę jakiś domek w głębi lasu. Powinniśmy sprawdzić, czy jest pusty i zatrzymać się na chwilę. – Rozbrzmiewa w mojej głowie głos Chrisa. – Nie ma szans, żeby podążali za nami. Musimy odpocząć i obmyślić jakiś plan.

Przekazuję wiadomość Fabianowi. Po chwili zaczynamy schodzić coraz niżej, a kilka minut później, zatrzymujemy się przed niewielką, drewnianą chatką. Z zewnątrz wygląda na opuszczoną i zaniedbaną. W żadnym z okien nie pali się światło, nie słychać również oznak niczyjej obecności. Chris obchodzi budynek dookoła, a następnie potwierdza, że oprócz nas nie ma tutaj nikogo. Podchodzi do niewielkich drzwi i łapie za klamkę. Zamknięte. Sprawdza okna. Również ani drgną.

– Mogę je otworzyć, jeśli macie jakiś wytrych czy coś... – odzywam się nieśmiało. – Uczyli nas tego w akademii! – dodaję, widząc ich roześmiane miny.

– To nie będzie konieczne – stwierdza Ben, wyjmując drzwi z zawiasów i stawiając je na niewielkim ganku. – Panie przodem!

– Teraz będzie wiało... – mruczę cicho z niezadowoleniem i nieśmiałym krokiem przekraczam próg.

Wnętrze jest ciemne i chłodne, a powietrze wprost przesiąknięte stęchlizną. Próbuję znaleźć włącznik światła, jednak nie wyczuwam nic, oprócz chropowatej ściany. Wchodzę głębiej, jednocześnie próbując przyzwyczaić wzrok do panującego tu mroku; niepewnie stawiam kolejne kroki.

– Tu jest jakaś lampa – oświadcza Gabe, a po chwili pomieszczenie zaczyna się rozjaśniać.

– Nafta jak za starych czasów. – Chichocze Chris.

Rozglądam się po pokoju i stwierdzam, że miejsce to od dawna musi stać nieużywane. Jest tu niewielki stół z kilkoma krzesłami, stara rozkładana kanapa, zniszczony fotel, dwa niewielkie regały oraz murowany kominek. Wszystko pokrywa gruba warstwa kurzu i brudu.

Nigdy Bardziej Obcy - Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz