Rozdział 1: Rise And Shine

1.7K 100 12
                                    

Już zanim otworzył oczy, wiedział, że coś jest nie tak.

Kilka chwil przed obudzeniem i otworzeniem oczu, skupił się, próbując myśleć. Zmarszczył brwi, koncentrując się na tym, żeby wyjaśnić, czego mu brakuje jako elementu całości. Ten nieznośny ćwierkający dźwięk dochodzący z bliska mu w tym nie pomagał.

Ptaki, pomyślał, mając wrażenie, jakby błądził we mgle własnych wspomnień.

A nawet poza dźwiękiem blisko niego, także ten głośny, powtarzający się w kółko ryk dochodzący z daleka przeszkadzał mu w koncentracji.

Samochody. Autostrada.

Jeszcze raz spróbował się skupić, jednak nadal nic nie przychodziło mu do głowy.

Pamiętał ptaki.

Pamiętał samochody.

Ale nie pamiętał siebie.

Albo, mówiąc prościej, nie pamiętał kim był.

Kiedy w końcu otworzył oczy, jasne światło oślepiło go na chwilę i zostawiło z wielkim, brzęczącym bólem głowy, rozciągającym się tuż nad lewą brwią. Szybko zacisnął powieki i zasłonił twarz prawą dłonią, chroniąc się przed blaskiem. Syknął, jakby był zdegustowany, lub obolały. Chociaż bardziej jak kombinacja tych dwóch.

Po jakimś czasie, odważył się znowu otworzyć oczy. Kiedy ból głowy minął, blask nie wydawał się być tak oślepiająco blisko, nawet gdy odsunął rękę wcześniej chroniącą go przed słońcem (pod warunkiem, że nie patrzył się prosto w świecący obiekt). Słońce. Czyste, błękitne niebo wydawało się na niego patrzeć, gdy próbował usiąść, wbijając palce w trawę. Taksował wzrokiem wyrwaną z korzeniami zieloną trawę, zanim zauważył inne przedmioty, znajdujące się dookoła miejsca, gdzie siedział.

A konkretniej pozostałość po dziwnej, nieznanej mu rzeczy, która spoczywała na jego kolanach.

Ignorując przewody i odłamki, porozrzucane na ziemi podniósł czerwonawy kawałek metalu, ostrożnie omijając znajdującą się w centrum broni wielką dziurę. Poszarpane końce żelastwa były bez wątpienia ostre, a on nie miał powodu, aby kłaść tam palców. Uważnie ogarniał wzrokiem obiekt i chociaż trwało to kilka minut, w końcu rozpoznał co to było. Albo dokładniej, co to miało być.

Pistolet.

Spokojnie owinął palce wokół rękojeści broni i wstał z ziemi, ściskając czerwoną rzecz. Trzymanie tego w jego ręce było... miłe. Czuł się z tym dobrze. Poczuł wzbierającą w nim ulgę, mimo tego, że był absolutnie pewien, że żelastwo było kompletnie bezużyteczne, biorąc pod uwagę to, jak bardzo było zniszczone. Noszenie go przy sobie dawało mu wrażenie satysfakcji i bezpieczeństwa.

Dlaczego by więc nie mógł go wziąć ze sobą?

Przyciskając pistolet do klatki piersiowej, niczym koc bezpieczeństwa, rozejrzał się po wielkim, płaskim polu, na którym się obudził. W połowie miał nadzieję, ale bardziej pragnął, żeby jego mózg przypomniał sobie jakiś detal. Cokolwiek. Jakąś wskazówka, którą mógłby się kierować. Ale bez znaczenia jak mocno się wysilał i tak nic nie przychodziło mu do głowy. Nie mógł określić tego miejsca jako znajome.

Wziął głęboki oddech i jednocześnie mocniej ścisnął broń. W porządku... wszystko było w porządku. Słyszał samochody. To oznaczało także... ludzi. Przynajmniej gdzieś w pobliżu. Mógł zacząć tutaj, próbując znaleźć mapę, albo poszukać znanego mu miejsca. Przez kilka chwil nasłuchiwał i powoli odwrócił się stawiając niepewne kroki w kierunku, z którego słyszał samochody. Kiedy dotrze do cywilizacji będzie myślał o tym, co później zrobi. Ale teraz, w nieznanym miejscu, nie pamiętając nawet swojego imienia, musiał zacząć powolutku.

Krok po kroku.

Krok po kroku.

***

Przypominam, że ja nie napisałam książki, tylko ją przetłumaczyłam. Oryginał znajdziecie tutaj: http://archiveofourown.org/works/7324129/chapters/16636276

Jeśli macie jakieś sugestie, co do zmiany tłumaczenia, piszcie śmiało w komentarzach!

Forget Me Not - Nie zapomnij mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz