Rozdział 2: Poszukiwany

1K 93 5
                                    

Cóż, to nie była autostrada.

Tak naprawdę, była to ruchliwa ulica w mieście. W każdym razie, jego pierwsze przypuszczenia nie były bardzo dalekie od prawdy.

Ulica była o wiele lepsza niż autostrada, ponieważ sprawiła, że chłopak wychodząc z rzędu drzew i krzewów, które zasłaniały pole przed drogą patrzył prosto na linię domów. Jeśli byłaby to autostrada, szukanie ludzi byłoby znacznie większym wysiłkiem. Oczywiście, mógłby też iść wzdłuż jezdni, albo pojechać autostopem. Gdyby natomiast obudził się w lesie bez żadnych znaków, albo odgłosów ludzi, znalezienie bezpiecznego miejsca byłoby o wiele trudniejsze. Bez żadnych wspomnień i niczym oprócz złamanego pistoletu byłby absolutnie zagubiony w nieznanym, potencjalnie niebezpiecznym miejscu. Niekoniecznie z powodu dzikich zwierząt, tylko faktu, że najpewniej by zabłądził. Nawet jeśli obudziłby się trzymając kompas, nadal byłby zagubiony.

Wciąż zagubiony... po prostu kierując się na północ.

Ale chodziło o to, że był szczęściarzem i był za to wdzięczny. Spoglądając na ulicę, wyczekiwał pauzy w ruchu samochodowym i kiedy nastąpiła przebiegł szybko na drugą stronę. Drogi była pozytywnie wypełnione ludźmi, więc z łatwością mógł wtopić się w tłum i dać mu się ponieść wzdłuż jezdni, podczas gdy on myślał.

Dotarł do cywilizacji. Mógł skreślić jedną rzecz z listy. No i wszystko załatwione*.

...Co teraz? Pomysł robienia wszystkiego krok po kroku działał, ale oznaczał jednak, że ma mniej więcej jakiś cel. Albo przynajmniej pomysł co zrobić po tym, jak znajdzie ludzi. Ale prawdę mówiąc, był w rozterce. Nie wiedział co zrobić. Nie wiedział gdzie miał iść, nawet nie miał pojęcia kim właściwie był. Nie znał swojego imienia. Jak miał podjąć następny krok, skoro nawet nie zrobił pierwszego? Nie miał niczego. Znalezienie cywilizacji było całkowicie bezużyteczne, jeśli nie miał od czego zacząć. Zamiast dosłownie zabłądzić się w lesie, był w przenośni zagubiony w swoim umyśle. Nie miało znaczenia gdzie się znajdował. Mógł być gdziekolwiek na świecie, a to i tak nie zmieniłoby faktu, że nie mógłby zrobić niczego.

Był bezużyteczny.

Zaciskając szczękę przycisnął pistolet bliżej siebie, kiedy jego stopa znalazła się na środku deptaka. Ludzie i ich konwersacje mijały go kiedy wciąż stał w miejscu, dopóki ktoś nie zderzył się z jego ramieniem i niemal przewrócił go na cement. W końcu posłuchał rozsądku i zszedł z drogi, przy okazji potykając się po drugiej stronie chodnika. Oparł się o ścianę, zaskoczony nagłą utratą oddechu. Nie mógł nabrać powietrza. Nie potrafił nawet myśleć, kiedy dławił się swoim własnym oddechem. Zacisnął oczy i odwrócił się plecami do tłumu. Musiał się uspokoić. Musiał się skupić. Musiał... musiał...

Oddychać.

Stopniowo rozluźniał palce, tak żeby znowu swobodnie trzymać pistolet. Jego ramiona opadły, kiedy otworzył oczy wpatrując się w swoje odbicie w gładkiej szybie budynku, próbując się rozluźnić. Wyglądał okropnie. Właściwie, nie patrzył na siebie odkąd się obudził, a z jego problemem dotyczącym wspomnień, jakoś udało mu się uniknąć tematu jak naprawdę wygląda. A jeśli miał być szczery, nie podobało mu się to, co widział.

Krzywiąc się, delikatnie uniósł swoją zabandażowaną rękę na prawą stronę twarzy i położył na tragicznie wyglądającej ranie, która biegła przez jego policzek niebezpiecznie blisko oka. Chociaż już nie krwawiła, nadal bolała jeśli się ją dotykało, więc szybko odsunął od niej palce i jednocześnie syknął. Ale nawet jeśli jego twarz nie zalewała się krwią, to bandaże na jego ramieniu – Jak mógł ich wcześniej nie zauważyć? – w niektórych miejscach miały czerwone plamki. Wypadek, w którym brał udział był na tyle daleko, żeby jego policzek zdążył się zagoić, ale nie to, co znajdowało się pod jego bandażami na ramieniu. Biorąc pod uwagę stan jego twarzy, to, że był w stanie się poruszyć, zdawało się być cudem. Jak mógł nie zauważyć, że był ranny? To nie było draśnięcie papierem. Dlaczego nie był teraz w szpitalu?

Jego spojrzenie w końcu oderwało się od swojego odbicia, skupiając swoją uwagę na skrawku papieru przyczepionym do okna obok. Gdy przestudiował arkusz papieru, szybko nabrał powietrza i chwycił róg kartki.

Ah. To ma sens.

Zrywając papier, spojrzał przez ramię na tłum, zanim wszedł w alejkę między dwoma budynkami, szukając schronienia wśród śmieci i brudu. Cofając się kilka kroków, wziął drżący oddech zanim znów spojrzał na papier. Na środku kartki widniał jego wizerunek. Cóż, nie miał wtedy tych wszystkich ran i był w zupełnie innych ubraniach. Mimo tego, podobieństwo było niewątpliwie zauważalne.

To był on.

Na liście gończym.

Mając nadzieję, że da się to jakoś wyjaśnić, uśmiechnął się sztucznie, powoli siadając na wilgotnej podłodze w alei, wpatrując się w papier, który trzymał w rękach. Złamany czerwony pistolet leżał między jego nogami, dzięki czemu mógł chwycić stronę w dwie ręce i łatwiej ją odczytać.

Przynajmniej dowiedział się kim był. Co w jego sytuacji mogło być lepsze od poznania własnego imienia? Właściwie to nie było prawdziwe imię, ale przynajmniej wiedział o sobie coś więcej.

W końcu nikt nie zostaje nazwany Czerwonym Liderem jeśli niczego nie osiągnął.


Forget Me Not - Nie zapomnij mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz