Rozdział 8

2.2K 131 37
                                    

-Idziemy dalej sprawdzać teren czy będziemy tu tak stać?-zapytałam

-Sandra ma rację chodźmy już.-powiedział Remek idąc w głąb lasu. Ruszyłam razem z nimi, panowała niezręczna cisza. Chłopaki dalej byli w szoku, ja z resztą też. Dlaczego to wszystko spotyka akurat mnie. Teraz chciałabym wyjechać stąd jak najdalej z Michałem, Remkiem, Przemkiem i Adamem. Mieszkalibyśmy razem w ogromnym domu, przeżywalibyśmy różne przygody. (bez skojarzeń zboczuszku) Byłoby tak cudownie... Moje rozmyślenia przerwał Remek machający mi dłonią przed twarzą.

-Sandra żyjesz?-zapytał przyglądając się

-Tak, żyję.-odpowiedziałam uśmiechając się sztucznie, chłopak zauważył, że nieswojo się czuję i objął mnie ramieniem

-Boisz się?-zapytał Remek, patrząc mi w oczy

-Tak, boję się że w pewnym momencie nie będę mogła nic zrobić, będę na straconej pozycji i będę musiała się poddać. Zawiodę wszystkich, rodziców, was, tych którzy pomagali mi na początku, swojego biologicznego brata.-powiedziałam

-Podejrzewasz, kto może nim być?-zapytał chłopak

-Tak, rozmawiałam z Adamem i w sumie to się zgadza, ale on nie może być moim bratem, ja....ja...ja się z nim całowałam. On nie może być moim bratem.-mówiłam coraz to ciszej, spojrzałam na chłopaka i czekałam na jego reakcję.

-Pamiętaj, że gdyby coś się stało to zawsze możesz na mnie liczyć.-powiedział chłopak uśmiechając się. Po moim policzku spłynęła łza, którą mój towarzysz od razu otarł.

-Nie płacz.-wyszeptał, po czym pocałował mnie delikatnie w czoło, na co się zarumieniłam, na szczęście miałam chustę.

Chodziliśmy jeszcze około dwóch godzin. Powoli zaczynało robić się ciemno i zimno. Na szczęście, albo nieszczęście nie znaleźliśmy nikogo, ani niczego. Po drodze tradycyjnie mijaliśmy drzewa, krzewy, staw. W końcu czego mam się spodziewać, przecież to las. Była godzina 19:24.

-Dobra ekipo wracamy, na 20 mamy być w bazie.-powiedział Przemek, postanowiłam odprowadzić chłopaków chociaż kawałek. Poczułam drganie mojego telefonu, wyjęłam urządzenie z kieszeni, ktoś dzwonił z nieznanego mi numeru. Postanowiłam odebrać, co mi szkodzi.

-Posłuchaj su*o, mamy Twoich "rodziców".-powiedziała osoba, po drugiej stronie słuchawki, skądś kojarzyłam ten głos, ale nie wiedziałam skąd.

-Kim jesteś?-zapytałam

-Twoim największym koszmarem i ojcem w jednej osobie. Jeśli jutro o 15 nie zjawisz się w szpitalu zabijemy ich jak tego Twojego kundla.-powiedział mój ojciec, jak on może to robić?!

-Nie zrobisz tego.-powiedziałam trochę bardziej zdenerwowana

-Skarbie, nie znasz mnie, nie wiesz do czego jestem zdolny. Ciesz się, dzięki mnie żyjesz, chociaż teraz trochę żałuje tego, że Ciebie uratowałem, gdyby nie ty mógłbym w pełni zająć się moim synem.-powiedział w jego głosie można było wyczytać złość-Jeśli nie przyjdziesz tu jutro SAMA i nie oddasz krwi to ich zabiję, dopilnuję żeby cierpieli jak najdłużej.

-Dlaczego oni mają zginąć, dlaczego masz ich zabić, oni nie są niczemu winni.-powiedziałam

-Jeśli będziesz chciała ich zabić to proszę bardzo, w końcu zasłużyli sobie, przez nich tyle się nacierpiałaś.-wiedziałam, że chciał mnie podpuścić -Do zobaczenia córciu.

Rozłączyłam się, oparłam się o drzewo, zaczęłam płakać, słone łzy ciekły po moich policzkach, zostawiając po sobie mokry ślad. Poczułam, że ktoś mnie przytula, oczywiście był to Adam. Zaczął gładzić mnie ręką po plecach.

Pomocniczka YouTubeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz