Szpitalne ściany

103 11 4
                                    


Czekałam przed wielkimi, bielutkimi drzwiami do sali operacyjnej, w wąskim korytarzu o tej samej barwie. Rozsiadłam się na czerwonym krześle i z niecierpliwością zaciskałam w garści czarną spódnicę.

Ruszyłam do szpitala od razu po otrzymanym telefonie, oczywiście jak tylko się uspokoiłam. Pobiegłam tam, nie zważywszy uwagi nawet na wołania Lysandra. Przeprosiłam go tylko drżącym głosem, biegnąc dalej. Nie chciałam by mu było przykro, jak i również by się martwił. Nie miałam sił nawet mu wytłumaczyć sytuacji. Tak czy siak ciocia była ważniejsza. Strasznie się martwiła.

Siedząc tak bez celu, wyjęłam telefon z zamiarem napisania SMS-a z wyjaśnieniami, do przyjaciółki i białowłosego. Jednak chłopak mnie uprzedził.

"Mileno, przepraszam jeśli przeszkadzam, ale nie mogę cię w takiej sytuacji zostawić. Muszę wiedzieć, czy ten mężczyzna coś ci zrobił? Chyba, że nadal masz w pamięci to traumatyczne przeżycie w parku. Pamiętaj, że na mnie możesz polegać, zawszę cię wysłucham.

Do jutra."

Zaraz potem ujrzałam wcześniejszą wiadomość od Rozy:

Milaaa! Gdzie się podziałaś? Nawet Lysiu o niczym nie wie, a z tego co mówił to uciekłaś... Mam tylko nadzieję, że nic ci nie jest! Wszyscy się martwią. Jutro pogadamy, paaaa.

Aż smutny uśmiech zawitał na mej twarzy. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszych znajomych... Przez tę wiadomości nawet polepszył mi się lekko humor. Odpisałam dziewczynie natychmiastowo, pisząc ogólnie i tak, by zbytnio się nie martwiła. Za SMS do Lysandra wzięłam się po dłuższej chwili. Myślałam co napisać, przecież była to bardziej skomplikowana sprawa, a było mi tak głupio pisać to przez telefon. Dlatego po prostu wysłałam wiadomość o takiej treści: "Przepraszam, że cię tak martwię. Nic się nie stało, tylko ciocia... Pogadamy o tym jutro, dobranoc".

Westchnęłam ciężko trzymając nadal w dłoni telefon. Nagle zza drzwi wyłonił się lekarz w średnim wieku.

- Panienka jest krewną pani Tree?- spytał spokojnie poprawiając swoje okulary.

- Tak! Co z ciocią?- wstając gwałtownie, spytałam.

- Proszę się nie martwić, jej stan jest stabilny. Zszyliśmy jej łuk brwiowy i zajęliśmy się jej złamanymi żebrami i krwotokiem wewnętrznym. Na szczęście nie był aż tak groźny, jak się wydawało. Zrobiliśmy co w naszej mocy, teraz tylko trzeba czekać. Możesz odwiedzić krewną, ale na chwilkę, bo musi odpocząć. Do widzenia- odszedł przy czym kiwnął głową.

Weszłam wolnym krokiem do sali gdzie była poszkodowana ciotka. Starałam się zachować spokój, ale gdy tylko ujrzałam leżącą krewną z niewyraźnym wyrazem twarzy, podpiętą do kroplówki, emocję wzięły górę. Podbiegłam do jej łóżka i złapałam ją za dłoń, klękając przy jej boku.

- Nie umieraj tak jak oni... nie tak!- wyjąkałam, starając się powstrzymać łzy

- Już dobrze, nie płacz Milena... jesteś silna- łagodnie powiedziała. Wyglądała tak słabo...

- C-o ty tam robiłaś? Nie byłaś w pracy?

Ciocia tylko uśmiechnęła się boleśnie przymykając oczy, a po chwili się odezwała:

- Straciłam pracę... kilka dni temu... przez moją niedole. Przepraszam skarbie, jechałam wtedy na rozmowę o pracę. Nie udało mi się i... widzisz- ostatkiem tchu powiedziała. Choć momentami wydawało się, że nie wie jak to wytłumaczyć.

- Ważne, że żyjesz... nie umrzesz... to się tylko liczy- oparłam czoło o szpitalną pościel nie puszczając jej dłoni i dodałam- mam tylko nadzieję, że opieka społeczna się nie dowie. Nie chcę cię opuścić i wszystkich tych co poznałam, ale nie martw się, poradzimy sobie. Mam pracę i...

Rozmowę przerwała nam pielęgniarka prosząca bym już poszła do domu. No racja, zdążyło się ściemnić. Pożegnałam się z ciocią i poszłam do domu. Tam zamiast kłaść się spać, zapakowałam parę najpotrzebniejszych rzeczy i przyniosłam krewnej. Mimo nieprzyjemnych przeżyć szłam w kierunku szpitala motywowana myślą o cioci, otulona mrokiem nocy. Myśl o niej dodawała mi odwagi, nawet jeśli szłam w tych ciemnościach, sama. No, chyba 22godzina nie była najlepszą porą na takie spacerki...

Na następny dzień mimo wszystko poszłam do szkoły, choć myślałam nad wagarami, by oswoić się ze swoimi myślami. Również by ewentualnie popracować dłużej w pracy no i nie musieć tłumaczyć się Rozie i Lysandrowi. Przerastało mnie to. Ale postanowiłam być silna, nie okazywać swojego smutku, dla cioci, dla nich.

Gdy tylko weszłam na teren szkoły trafiłam na chłopaka z różnobarwnymi tęczówkami. Westchnęłam głęboko, spuściłam podenerwowana głowę, a następnie mimo wszystko ruszyłam w jego kierunku pewnym krokiem. Spojrzałam na niego zza grzywki czekając na jego reakcję.

_______________________________________________________

Kolejny krótki rozdział. Mogłabym go połączyć z kolejnym, co mam przygotowane, ale jakoś muszę to rozłożyć. Przecież zaczyna się szkoła, a więc będzie mniej czasu na pisanie. Pozdrawiam <3

Nowy rozdział życia (Słodki Flirt)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz