Obudziłam się jak nigdy po godzinie dziesiątej. Myślałam, a nawet miałam przeczucie, że w nocy nie będę mogła zasnąć, a tymczasem zasnęłam nawet nie wiedząc kiedy. Zapewne nadmiar emocji minionego dnia całkowicie wykończył mnie psychicznie sprawiając, że moje szare komórki same zmusiły mnie do odpoczynku. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam, że moja sypialnia jest nienaturalnie jasna. Gdy spojrzałam w drzwi prowadzące na balkon, aż zaniemówiłam z wrażenia. Po raz pierwszy od wielu tygodni na niebie pokazało się słońce. Była to niepowtarzalna okazja, aby zaczerpnąć trochę witaminy D. Otworzyłam drzwi i bosymi stopami w krótkiej koszuli nocnej stanęłam na werandzie. Słońce wręcz oślepiało blaskiem promieni, które ogarniały cały krajobraz, aż po horyzont. Napawałam się delikatnością z jaką wnikały w moje ciało sprawiając, że przechodziły mnie dreszcze. Wnikały nie tylko w każdy zakamarek mojego ciała, ale również poczułam jak ich ciepło wnika w moją duszę, w każdy fragment umysłu, wywołując na mej twarzy uśmiech. Czułam jak wraz z ciepłymi promieniami wstępują we mnie nowe siły, jak ogarnia mnie fala entuzjazmu i nowej pozytywnej energii.
Blask wschodzącego słońca sprawił, że wszystko wokół wyglądało inaczej. Zwykle szary i nieciekawy krajobraz nagle zmienił się w ciekawy, teatr barw i dźwięków. Na trawniku jak drobne brylanciki skrzyły się krople rosy mieniąc się barwami tęczy. Ulice zwykle szare i tonące w wodzie dziś również wyglądały inaczej, nawet ich odcień szarości zdawał się być bardziej ożywiony i radosny. W kałużach odbijały się promienie słońca, a z koron pobliskich drzew dało się słyszeć nawoływanie i trel ptaków. Lakier na karoseriach aut stojących na podjazdach również mienił się blaskiem tęczowych kolorów sprawiając, że ulica wydawała się być bardziej przyjazna.
Spojrzałam w kierunku mojego mrocznego lasu. U jego podnóża leniwie rozciągała się mgła, która niczym zasłona dymna przysłaniała duży fragment krajobrazu. Mleczny opar opadał do stóp przesyconego zielenią drzewostanu dodając mu powagi i tajemniczości, a ponad koronami drzew na cudownie niebieskim niebie, leniwie sunęły białe obłoczki. Dzień zapowiadał się po prostu cudownie.
Wychodząc z balkonu nie zamknęłam drzwi. Chciałam, aby świeże powietrze wypełniło pokój. Skierowałam się prosto do łazienki, jednocześnie zastanawiając się jak wykorzystać tę słoneczną pogodę zanim wyjdę na dyżur nocny. Na pewno musiałam nastawić pranie i odkurzyć mieszkanie, a następnie miałam zamiar rozłożyć leżak i zwyczajnie poleniuchować, ciesząc się słońcem i piękną pogodą.
Odświeżona poranną toaletą marzyłam o śniadaniu i filiżance aromatycznej kawy. Gdy weszłam do kuchni wstawiłam wodę na palnik, włączyłam radio i zaczęłam przeszukiwać lodówkę za czymś do jedzenia. Z wielkim niezadowoleniem stwierdziłam, że znów muszę wybrać się na zakupy. Gdy przeglądałam zawartość szafek zastanawiając się, co muszę kupić, w oczy rzucił i się mały słoiczek miodu, który kusił swoim złotawym kolorem. Kiedy po paru minutach mocowania się ze słoikiem, którego nie mogłam odkręcić w końcu dobrałam się do jego słodkiej zawartości, jak na złość rozdzwonił się mój telefon.
- Słucham.
- Cześć. – W telefonie rozbrzmiał głos Jane.
- Co tam? – Zapytałam przyciskając ramieniem telefon do ucha, jednocześnie smarując kromkę chleba miodem.
- Spałaś dzisiaj? -Roześmiała się.
- Zaskoczę cię. Jak suseł.
- Nie wierzę!
- Poważnie. Sama się sobie dziwię, ale tak właśnie było. – Ugryzłam duży kęs kanapki. - A teraz jem śniadanie – dodałam mówiąc z pełnymi ustami.
- Zlituj się jest prawie jedenasta.
- No i co z tego? Dzieci mi nie płaczą, bo ich nie mam, mąż nie zrzędzi za uszami, bo jakby też go nie mam, więc mogę się wylegiwać ile chcę.
- Za to ta ruda bestia zapewne kręci się pod nogami. Ile można spać? - Zastanowiła się. - Mniejsza o to. Dzwonię, aby ci powiedzieć, że niezłą sensację wczoraj wzbudziłaś. – Zaśmiała się.
- Sensację? O matko! O co znowu chodzi?
- Pamiętasz jak mówiłam, że nawet Margaret zauważyła, że coś jest na rzeczy?
- No coś kojarzę – odpowiedziałam po chwili namysłu.
- Wyobraź sobie, że z samego rana zadzwoniła do mnie Alisa i zaczęła wypytywać niby to przypadkiem w trakcie rozmowy, co o nich sądzisz? Jak pierwsze wrażenie? I w końcu się wygadała, że Margaret zauważyła, waszą wymianę spojrzeń, która wskazywała na to, że chyba nie przypadliście sobie do gustu. Zrobiło się głośno.
- Wścibskie babiszony! Wszystko musi je interesować?! – Rozzłościłam się. - Co jej powiedziałaś?
Jane zaczęła się głośno śmiać.
- Nic! Zapytałam się jej czy szuka sensacji, bo jeśli tak to wybrała zły numer. – Znów zachichotała.
- I dobrze - odburknęłam. – Nie obraziła się?
- Nie interesuje mnie to. Nie zależy mi – powiedziała, z nutką obojętności w tonie.
- Nie chcę abyś miała przeze mnie kłopoty.
- Przestań. Może dałam jej do myślenia i przestanie zajmować się plotkami.
- Wierzysz w cuda?
- Nie, ale przynajmniej dałam jej do zrozumienia, że nic się ode mnie nie dowie.
- Myślisz, że to coś da?
- Och, Emily ty jak zawsze widzisz dwa kolory.
- A ty jak zawsze za bardzo wierzysz w ludzi... Jesteś za dobra.
- Dziękuję. Wiem o tym – odpowiedziała starając się przyjąć poważny ton, w którym również dało się wyczuć nutkę autoironii.
- Czemu mnie to nie dziwi? - powiedziałam jakby do siebie lekko się uśmiechając.
- Dobra kochana widzimy się o dziewiętnastej. Mamy całą noc do dyskutowania.
- Jak to? Jakim cudem?- Nie kryłam zaskoczenia, gdyż byłam niemal pewna, że dzisiejszy dyżur spędzę w zupełnie innym składzie.
- Tak. A co zdziwiona?
- A nie powinnam być? O ile pamięć mnie nie myli i wzrok – zerknęłam na grafik przyczepiony do lodówki - to dzisiaj miała być Katherin.
- Zamieniłyśmy się. Ja wzięłam jej dniówkę i noc, a ona moje dyżury w przyszłym tygodniu.
- Nie wiem jak ty dajesz radę kobieto – oświadczyłam z niedowierzaniem w tonie. – Nie mniej jednak bardzo się cieszę.
- Ja też. Poza tym musiałam zobaczyć twoją reakcję.
- No i chyba nie tego się spodziewałaś - odparłam zażenowana.
- No w zasadzie nie... Ale z zainteresowaniem będę śledzić wasze dalsze poczynania, dlatego też muszę być na dzisiejszym dyżurze. – Zaśmiała się, ale w jej głosie, dało się wyczuć niepewność.
- Dlaczego? – Równie niepewnie zapytałam.
- Bo... Brichardowie... ten no...
- No wykrztuś to z siebie... Mają dyżur?
Nie wiem, dlaczego w tym momencie niemal zaczęłam się modlić, aby odpowiedziała twierdząco.
- Niemożliwe! Pierwszy raz popatrzyłaś w grafik lekarski!
- Nie patrzyłam w żaden grafik. Czyli co? Tak czy nie? – Pomimo tego, iż znałam już odpowiedź, chciałam usłyszeć potwierdzenie z jej ust.
- No tak - skwitowała.
Kiedy odpowiedziała na pytanie poczułam jak moje serce niemal staje, po czym zaczyna bić na nowo coraz szybciej i mocniej.
- Ale jak to możliwe? Już zaczęli dyżurować? Przecież dopiero co się pojawili. Nikt nie zna jeszcze ich możliwości w ogóle nikt ich jeszcze nie zna i już wieczorynki ciągną? No starszy Brichard, to jeszcze rozumiem, ale ten fircyk? Co? Przy tatusiu się promuje?– Zaskoczona zasypałam Jane lawiną pytań.
- No cóż, też się zdziwiłam. Ale raczej z ich strony to również decyzja, która wcześniej nie była zaplanowana bo są dopisani odręcznie. Wiesz, że mamy krach.
- Jane! Dlaczego, skoro o tym wiedziałaś, to nie powiedziałaś mi wczoraj?! – Nawet nie starałam się ukryć irytacji. Jane jak zawsze robiła dziwne podchody.
- Bo nie wiedziałam! Alisa mnie uświadomiła. – Tłumaczyła się.
- Sama przed chwilą powiedziałaś, że dlatego się dyżurami zamieniłaś. Krętaczko – wycedziłam przez zęby.
- Przypadek. – Roześmiała się perliście, dając mi do zrozumienia, że nieźle bawi się moim kosztem.
- Uważaj, bo ci uwierzę!
- Naprawdę! - Chichotała do telefonu. – Strasznie jesteś teraz przewrażliwiona. We wszystkim doszukujesz się spisku.
- Nie moja wina, że jakoś ci tak dziwnie wychodzi.
- Pogadamy wieczorem. Buziak.
- Do zobaczenia, krętaczko.
Po zakończonej rozmowie wszystko wokół przestało się liczyć, a czas wydawał się stanąć w miejscu. Zapomniałam o sensacji jaką wzbudziłam, o porządkach i praniu, które nastawiłam prawie godzinę temu. W mojej głowie rozbrzmiewał jedynie fragment rozmowy dotyczący dyżuru z Brichardami. Z jednej strony z niewytłumaczalnych powodów byłam podekscytowana, z drugiej zaś byłam pełna obaw i złości. Ta mieszanka uczuć sprawiła, że znów poczułam to dziwne ściskanie w okolicy serca. Owe ściskanie było dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Czymś, co łapało mnie nagle i wywoływało dziwną jak dotąd mieszankę emocji, których nie umiałam wytłumaczyć.
Nie wiem ile czasu minęło zanim z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk dochodzący z małego pomieszczenia na piętrze. Pralka głośno informowała o zakończonym praniu.
Idąc po schodach moją uwagę przykuły dziwne odgłosy, dochodzące z sypialni. Gdy weszłam do pokoju, Dasy siedziała przed drzwiami balkonowymi. Jej ogon był nastroszony jak u wiewiórki, a z gardła wydobywały się groźne posykiwania skierowane gdzieś w stronę ulicy.
- Daisy? Kiciu, co się stało? – Stanęłam obok niej. - Co cię tak przestraszyło? Boisz się firanki?- Delikatnie poruszyłam cienką zasłonką, próbując wybadać, jaki jest powód zachowania mojej kotki.
Kiedy odsunęłam zwiewny woal, moja kotka odskoczyła od drzwi jak oparzona i z impetem groźnie pomiaukując rzuciła się w kierunku schodów. Zdezorientowana spojrzałam w stronę ulicy, na której nic nadzwyczajnego się nie działo. Dasy, z niewiadomych mi powodów coraz częściej dziwnie się zachowywała. Biorąc pod uwagę fakt, że przybłąkała się do mnie sześć lat temu i już wtedy nie była młodym kotkiem, to całkiem możliwą rzeczą jest, że troszkę się jej pod tą rudą główką pomieszało. Może z kotami jest jak z większością ludzi? A mianowicie wraz z wiekiem zaczynają dziwaczeć?
Wieszając wypraną bieliznę, nie mogłam uwierzyć, że jeszcze wczoraj niebo pokrywała gruba warstwa ciemnych chmur, z których lały się strugi deszczu. Było tak ciepło i przyjemnie, że nie chciało mi się wchodzić do domu. Oparłam się o balustradę i z niedowierzaniem wpatrywałam się w błękit nieba i leniwie ślizgające się obłoki. Kierując twarz w stronę blasku słońca, zamknęłam oczy rozkoszując się ciepłem promieni. Gdy je otworzyłam moją uwagę przyciągnął stojący niemal na przeciwko mojego domu ciemny samochód. Miał przyciemniane szyby. Jedna po stronie kierowcy była do połowy otwarta, a z wnętrza pojazdu ktoś uważnie obserwował każdy mój ruch. Lekko zaniepokojona weszłam do środka, zasunęłam firankę, zza której postanowiłam lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Gdy tylko ukryłam się za białym woalem delikatnej tkaniny, samochód wraz z tajemniczym kierowcą natychmiast odjechał. Byłam lekko zaniepokojona. Zastanawiałam się, co właściwie przed chwilą widziałam i czy wnioski, które wysunęłam nie są zbyt pochopne. No cóż istnieje jeszcze jedna możliwość. Dziwaczeję wraz z wiekiem tak jak moja ruda przyjaciółka.
Dzień, pomału dobiegał końca. Wykonałam niemal wszystko, co zaplanowałam z wyjątkiem zakupów, na które miałam się wybrać tuż przed dyżurem. Gdy pomyślałam, że za niedługo spotkam się z Williamem znów poczułam dziwny niepokój wokół serca. To uczucie pojawiało się za każdym razem, gdy o nim wspomniałam. Moje myśli i emocje z nim związane były mieszane. Z jednej strony byłam na niego wściekła, bo okazał się takim samym impertynentem jak większość naszych kochanych kolegów, czułam żal, gdy myślami wracałam do jego wrogich spojrzeń i lęk przed kolejnym spotkaniem, a jednocześnie pomiędzy tą mieszaniną uczuć miałam do niego okropną słabość. Wiedziałam, że wystarczy jedno spojrzenie tych cudnych zielonych oczu, abym do reszty straciła zdolność logicznego myślenia i zapomniała o tym jak mnie potraktował. To był główny powód złości, którą wymierzałam w samą siebie. Nie mniej jednak postanowiłam nie dać za wygraną. Nie miałam najmniejszego zamiaru pozwolić mu na takie traktowanie i odpłacić się mu równą kąśliwością przy pierwszej nadarzającej się okazji
Z takim właśnie nastawieniem, jak zwykle znów spóźniona przekroczyłam próg swojego oddziału. Nawet nie wchodziłam do naszego pokoju tylko z miejsca postanowiłam zaliczyć śluzę i przebrać się w bieliznę operacyjną. Miałam przeczucie, że dzisiaj będzie się dużo działo. Gdy weszłam do pomieszczenia, które zwykle nazywałyśmy ścianą płaczu, głównie dlatego, że nasza bielizna operacyjna wołała o pomstę do nieba, zdębiałam. Tuż przede mną stał półnagi William. Nie zauważył jak weszłam, gdyż był mocno pochłonięty przeszukiwaniem półek. Szukał bluzy, a ze względu na jego wzrost jak również gabaryty było to nie lada zadanie.
- Cholera jasna - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Dobry wieczór. - Dyplomatycznie się przywitałam i z kamiennym wyrazem twarzy, który nie zdradzał żadnych emocji, zaczęłam przeszukiwać półki.
Kątem oka zauważyłam, że był równie zaskoczony jak ja. Zamarł z bluzą w dłoni i przez krótką chwilę patrzył jakby zobaczył ducha
- Cześć - odpowiedział po chwili milczenia.
Zdumiona spojrzałam na niego. Nasze oczy znów się spotkały, a ku mojemu zaskoczeniu w jego spojrzeniu nie było już wrogości. Patrzył na mnie niepewnie, tak jak gdyby obawiał się, że zaraz zwrócę mu uwagę za zbytnie spoufalanie się. Tym razem w jego oczach było zaskakująco dużo łagodności, sprawiał wrażenie zawstydzonego, gdyż po chwili zakłopotany wbił wzrok pomiędzy półki. Znajome już ściskanie w piersi ponownie dało o sobie znać. Zrobiło mi się go żal i biłam się z myślami czy powinnam mu pomóc.
- Jeśli dobrze się domyślam to, to czego szukasz znajduje się tuż nad twoją głową w rzeczach rzadko używanych.
Spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na półki tuż nad swoją głową. Bez większego wysiłku sięgnął na najwyższą z nich i wyjął bluzę, która rozmiarem pasowała do jego gabarytów.
- Spodnie również powinieneś tam znaleźć - dodałam ledwie powstrzymując atak śmiechu, który narastał we mnie za każdym razem, gdy spojrzałam na jego owłosione nogi wystające spod za krótkich spodni. Spojrzał na mnie, po czym musiał przejrzeć moje myśli, bo z uśmiechem na twarzy zaczął przeszukiwać regał.
Ukradkiem spojrzałam na niego. Był chudzielcem, ale o mocno zarysowanej tkance mięśniowej. Miał delikatnie zaokrąglone plecy i lekko wystające łopatki, widoczne nawet wtedy gdy się prostował. Wyglądało to dziwnie, ale nie przykuwało aż tak bardzo uwagi jak nadmierne owłosienie, które pokrywało zarówno plecy jak również tors i brzuch. Pierwszy raz widziałam tak skundlonego faceta i gapiłam się na niego jak ciele w malowane wrota.
- Zauważyłem, że tutejsze dziewczyny zawsze bez zbędnych słów, wiedzą, co chirurgowi w danym momencie potrzeba - zażartował mierząc do pasa spodnie.
- Powiedz to Jeffersonowi. – Cierpko odparłam nagle przytomniejąc i odwracając zawstydzone spojrzenie. Pośpiesznie zabierając blokowe ubranie niemal wybiegłam ze śluzy. Było mi wstyd i czułam się zażenowana.
Tuż za drzwiami wzięłam parę głębokich oddechów i pukając się w głowę, paplałam jak wariatka sama do siebie.
- Głupia, głupia, głupia... Nie tak to miało wyglądać.
Kiedy skończyłam się samobiczować tuż przede mną z dziwnym wyrazem twarzy i coraz szerszym uśmiechem stała Jane.
- Emily, wszystko u ciebie w porządku? - Ledwie powstrzymywała się od śmiechu. – Co się z tobą dzieje?
- Daj mi spokój!- syknęłam. - Patrzysz na największego Oligofrena w historii tego szpitala.
- Co się stało? – Zaskoczona moją reakcją, zaczęła się dopytywać.
- Nic - odpowiedziałam zrezygnowana.
W tym samym momencie ze śluzy wyszedł William, który grzecznie się kłaniając skierował się do pokoju lekarskiego. Wyraz twarzy Jane był bezcenny i wyrażał więcej niż milion słów.
- Emily Moulton! - wrzasnęła wyraźnie zaskoczona. - W tym momencie masz się stawić do mnie na dywanik!
- Odczep się Jane! - Stanowczo odpowiedziałam.
- Emily, nie będę dwa razy powtarzać! - krzyczała.
- Co się stało? – Zapytała, Alisa, która zaintrygowana naszymi krzykami wyszła z pokoju.
- Nic – odparła Jane, która weszła za mną do łazienki.
- Musisz tak wrzeszczeć?! Znowu będę tematem plotek - wyszeptałam, jednocześnie się przebierając.
- Musisz to ty, wyjaśnić mi, co zaszło! - Znów prawie krzyczała.
- Nic nie zaszło! Weszłam na niego jak szukał ubrania i powiedziałam mu gdzie znajdzie swój rozmiar.
- I tyle?
- Tak – odparłam wzruszając ramionami.
Jane, patrzyła na mnie z nieukrywaną podejrzliwością.
- Był zaskakująco kulturalny i miły wobec mnie, zero wrogich spojrzeń nawet zażartował i się uśmiechnął - dodałam, gdyż wiedziałam, że Jane szybko nie zrezygnuje z przesłuchiwania mnie.
- I tyle tak?
- Jak myślisz skąd ta zmiana? – Zapytałam starając się powstrzymać natłok pytań.
- Hmm... nie wiem. I dlatego wyszłaś z przebieralni wymyślając sobie i okładając się po głowie? – Ciągnęła dalej. – Źle z tobą. Gadasz z kotem... może by tak psychiatra cię obejrzał, co?
Cała Jane. Nie odpuści dopóki nie dowie się wszystkiego.
- Byłam na siebie zła, bo nie tak to zaplanowałam. Sama się do psychiatry wybierz!
- A miałaś jakiś plan? - Zdziwiona zapytała. - O czym ty mówisz?
- Gdy powiedziałaś mi, że mamy z nimi dyżur postanowiłam, że nie pozwolę mu traktować się w ten sposób i odegram się na nim w najmniej spodziewanym momencie. A tymczasem zidiociałam, gdy odezwał się do mnie ludzkim głosem i popatrzył tymi swoimi... zielonymi oczyskami – odpowiedziałam nie ukrywając złości.
- Emily, czy ty... Czy on ci... - Zaśmiała się perliście. – Nie wierzę!
- Przestań! - syknęłam unikając jednocześnie krępującego pytania. - Nie wiem – dodałam jednak po chwili, wbijając zawstydzone spojrzenie w podłogę.
- Nie wiesz? - Zaśmiała się. - A ja wiem.
- Tak? Ciekawe.
- Tak - skwitowała.
- Jane, spójrz na mnie i na niego. Ja ze swoim wyglądem nawet nie powinnam o nim myśleć, a tymczasem jestem zmęczona myśleniem. Nie rozumiem dlaczego tak się dzieje. Jestem wściekła, mam ochotę wkomponować w jego twarz hak wątrobowy i kiedy mam ku temu okazję, nie robię nic by dać mu nauczkę. Jestem żałosna.
- Poniekąd wiem, co czujesz, ale nie rozumiem skąd u ciebie tak niska samoocena. No i Williamciu, to przystojny facet, nic dziwnego, że ci się podoba. Może nie zabrzmi to pocieszająco, ale zapewne nie jesteś jedną, która nie może przestać o nim myśleć.
- Przy nim czuję się jak gargulec - odparłam zażenowana. – Poza tym jestem zła na niego, więc może dlatego?
Jane, obejmując mnie ramieniem głośno się roześmiała.
- Choć gargulcu szykować się do appendektomii.
- Klasycznie czy laparoskopowo?
- Klasycznie.
- Ja się myję.
- Cudownie. - Uśmiechnęła się.
Po około trzydziestu minutach byłyśmy gotowe do operacji. Udało się nam nawet znaleźć większe fartuchy dla Brichardów. Gdy tuż zza ściany rozległ się szum wody i głosy chirurgów, serce zaczęło mi szybciej bić. Denerwowałam się tak jak wtedy, kiedy umyłam się do swojego pierwszego zabiegu. Próbowałam poskromić emocje i opanować lekko drżące dłonie, jednak z trudem mi to przychodziło, co z kolei irytowało mnie jeszcze bardziej.
- Dobry wieczór. - Pierwszy wszedł Harry, który podchodząc do mnie wyciągną dłonie po sterylny, papierowy ręcznik.
- Dobry będzie, jak nie będziecie szaleć - mruknął anestezjolog.
- Dobry wieczór. - Kolejni weszli William i Jack.
Kiedy podałam Harremu zestaw ze środkiem do mycia pola operacyjnego, następnym krokiem było ubranie chirurgów. Zaczęłam od Telisa, któremu bez problemu zarzuciłam fartuch na ramiona, ale gdy przyszła kolej na Williama, miałam spory dylemat. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby podanie mu fartucha, który sam mógłby sobie ubrać, ale wtedy zapewne poczułby się urażony, że nie traktuję ich równo. Gdy do niego podeszłam, zakłopotana obrzuciłam spojrzeniem jego sylwetkę.
- Jak ja mam cię ubrać? Jane przynieś proszę ten nasz mniejszy podnóżek - powiedziałam poważnym tonem.
Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja nadal z poważną miną trzymałam fartuch w dłoniach, mierząc go lekko zażenowanym spojrzeniem.
- Proszę nie fatygować koleżanki, może jakoś sobie poradzimy. - Równie poważnie odpowiedział William.
- Oczywiście, że sobie poradzimy, pod warunkiem, że zniżysz się do mojego poziomu. – Pomału zaczęłam rozkładać złożony w równą kostkę fartuch.
Na sali znów wszyscy zaczęli się śmiać, a Telis zza pleców Williama zachodząc się ze śmiechu pogroził mi palcem.
- W takim towarzystwie można szaleć! - Roześmiał się Harry, jednocześnie spoglądając w stronę anestezjologa.
- Chyba, że sobie sami zaczniecie znieczulać – wtrącił anestezjolog.
- Mówiłem, że gdy są we dwie, to nie ma dla nich rzeczy niemożliwych? Nawet większe fartuchy znalazły... Jak zawsze perfekcyjnie przygotowane - skwitował Telis.
- Och Jack twoje słowa spływają jak balsam na nasze serca - Pogodnie odpowiedziała Jane.
- Po prostu stwierdzam fakt. - Puścił Jane perskie oko.
Niestety William musiał ugiąć kolana, jeśli chciał abym go ubrała. Gdy w końcu udało mi się zarzucić mu ten nieszczęsny fartuch na ramiona nasze spojrzenia na krótką chwilę spotkały się w kilkucentymetrowym odstępie.
- Jak widzisz podnóżek nie będzie potrzebny – odparł.
Jego spojrzenie było tak ciepłe i łagodne, że poczułam się nieswojo. Byłam też zaskoczona, co zapewne byłoby wyraźniej widać, gdyby nie fakt, że miałam na twarzy maseczkę. Niemal boleśnie odczułam, jak moje myśli kotłują się w głowie tworząc kolejny tryldyriald pytań bez odpowiedzi.
- To się jeszcze okaże. Podczas zabiegu - odparłam, jednocześnie zastanawiając się, co jest powodem, aż takiej zmiany w jego zachowaniu.
Po obłożeniu pola operacyjnego, rozpoczął się zabieg podczas którego jak zwykle rozłączyłam się z otaczającą mnie rzeczywistością. Operacja przebiegała szybko i sprawnie. Harry pomimo swoich dużych dłoni, operował z ogromną precyzją i rzetelnością sprawiając, że zdobywał u mnie z każdą minutą coraz więcej zaufania. Zaczynałam czuć się przy nim bezpiecznie i spokojnie. Już teraz wiedziałam, że będę lubiła stać z nim przy jednym stole. Po około godzinie zabieg dobiegał końca.
- William zaszyjesz? – Grzecznie zapytał Harry. - Mam jeszcze konsultację chciałbym mieć to z głowy.
- Oczywiście. Dziękuję wszystkim - odpowiedział.
- Dziękuję. Dziewczyny stać z wami przy stole to czysta przyjemność. Dziękuję za współpracę – odparł Harry, jednocześnie wyciągając w moją stronę dłoń.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odpowiedziałam uśmiechając się i ściskając jego rękę.
Kiedy wyszli zostałam przy stole sam na sam z Williamem, który zakładał szwy równie sprawnie i szybko z dokładnymi niczym od linijki odstępami. W tym czasie Jane wyrzucała mi materiał opatrunkowy i krzątała się po sali. Ukradkiem zerknęłam na Williama z nadzieją, że chociaż przez chwilę uda mi się popatrzeć w jego zielone oczy. Niestety ze względu na wzrost był pochylony, a oczy były osłonięte wachlarzem gęstych i długich rzęs.
- Ciach – powiedział, jednocześnie obdarowując mnie spojrzeniem.
Speszona spojrzałam w pole operacyjne i obcięłam nitkę.
- Czy mogę prosić o podniesienie stołu? - Kryjąc zakłopotanie zwróciłam się w stronę anestezjologa.
Stół zaczął sunąć do góry, sprawiając, że William przybierał bardziej fizjologiczną pozycję.
- Obawiam się, że teraz tobie będzie niewygodnie - odparł z troską w głosie.
- Bardziej niż o mnie powinieneś martwić się o swój kręgosłup, któremu nie wróżę długiej kariery, jeśli będziesz go tak poniewierał.
- Zdążyłem przywyknąć do trudnych warunków, nie mniej jednak dziękuję za troskę... To miło z twojej strony. – Spojrzał na mnie sprawiając wrażenie lekko zdziwionego.
- Proszę bardzo. - Odpowiedziałam jednocześnie obcinając nitkę z ostatniego szwu.
- Dziękuję za pomoc.
- Nie ma, za co. To należy do moich obowiązków - odrzekłam oschle, przecierając ranę środkiem dezynfekcyjnym. Nie ufałam mu za grosz, nawet jak próbował być miły.
Kiedy składałam narzędzia zastanawiałam się, co jest powodem zmiany w zachowaniu Williama. Nie mogłam znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia. Nagle zaczął się zachowywać tak jak gdyby nigdy nic się nie stało, a przecież nie mógł nie zauważyć mojego rozdrażnienia, z jakim potraktowałam go przy pierwszym naszym spotkaniu. Z kontemplacji wytrąciła mnie Jane.
- Wiem coś, czego ty z pewnością nie wiesz – zaszczebiotała, tajemniczo się podśmiechując.
- A mianowicie? – Zapytałam spoglądając na swoją przyjaciółkę.
- Gdybyś, chociaż troszkę interesowała się tym, co się wokół ciebie dzieje to byś wiedziała, o czym teraz mówię. - Uśmiechnęła się.
- Ale nie wiem, o czym mówisz, więc uprzejmie cię proszę, o to abyś przestała mówić do mnie zagadkami i w końcu mnie uświadomiła. O co chodzi?
- Naprawdę nie zauważyłaś?
Po chwili intensywnego myślenia nic nadzwyczajnego nie przyszło mi do głowy.
- Mówisz o tym, że Jack nas wychwalał?
- Nie. Chociaż muszę przyznać, że bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
- Mnie również, ale on zawsze bardzo pozytywnie się o tobie wypowiada. – Uśmiechnęłam się do niej.
- Przecież mówił o nas, a nie o mnie - wypaliła.
- Ale, gdy to mówił to patrzył na ciebie i tobie puścił oczko. – Na twarzy Jane malował się rumieniec. - Ale to ponoć ja nie widzę, co się dookoła mnie dzieje. – Roześmiałam się.
- Bo nie widzisz! – krzyknęła.
- Więc oświecisz mnie w końcu, co aż tak ważnego przegapiłam?
- Cały zabieg pan William Brichard, nie spuszczał cię z oczu, a ty stałaś jak ten robot, patrząc wszędzie, tylko nie tam gdzie trzeba.
- Pewnie gdyby spojrzenia umiały zabijać to już bym nie żyła, co?- Zapytałam spuszczając wzrok.
- Nie patrzył na ciebie tak jak ostatnio. Odniosłam wrażenie, że intensywnie nad czymś myślał. Ewidentnie o coś mu chodzi i myślę, że to tylko kwestia czasu nim w końcu podzieli się z tobą tą tajemnicą.
- Szkoda, że nie czytasz w myślach.
- Dziwny ten twój William – skwitowała.
- Dlaczego dziwny?
- Ciężko go rozgryźć. - Zamyśliła się marszcząc czoło. – Raz reaguje jak płachta na byka, a raz pokornieje jak aniołek. Może ma coś z głową?
- On nie jest mój. - Sprostowałam po chwili milczenia. – I kto go tam wie? Może na coś się leczy.
- Wiesz, co miałam na myśli. - Roześmiała się.
To prawda w Williamie było coś dziwnego i tajemniczego coś, czego nie umiałam zrozumieć. Budził we mnie tyle emocji, że gubiłam się we własnych myślach, a im więcej myślałam tym mniej zaczynałam rozumieć.
Kiedy weszłyśmy do naszego pokoju pozostałe dziewczyny również miały labę. Mały pokoik wypełniał zapach świeżo zaparzonej kawy, a ja marzyłam o małej czarnej.
- No nareszcie skończyłyście - powiedziała Emma. – Kawa wam zamarznie.
- Dzięki, że pomyślałyście o nas. Nie marzę o niczym innym.
- Co słychać? - zapytała Jane.
- Na razie spokój. I oby się tak utrzymało. - Wzdychając odpowiedziała Alisa. – A u was, co tak wesoło? Było was słychać aż do nas.
- Poważnie? Niestety tym razem to nie moja zasługa. - Jane posłała mi wymowne spojrzenie, po czym wybuchła śmiechem.
- Nie wiem, co was tak rozbawiło - odpowiedziałam – Może anestezjolodzy pomylili gazy i zamiast podtlenku puścili gaz rozweselający?
- Mnie najbardziej twoja poważna mina, podczas gdy wszyscy pękali ze śmiechu, no i oczywiście biedny William, który był kompletnie zaskoczony i bardzo, ale to bardzo starał się nie roześmiać.
- Ale, co takiego się stało? – Zapytała Emma.
- Emily miała straszny dylemat, jak założyć Williamowi fartuch i wtedy z poważną miną ...
W tym momencie rozległo się pukanie do naszych drzwi, przerywając Jane wypowiedź. Z miejsca zerwała się Emma, która siedziała najbliżej. Gdy je otworzyła w drzwiach ukazał się William.
- Dobry wieczór. - Obdarował Emmę delikatnym uśmiechem.
-Ekhmm... Dobry... Wieczór. - Niemalże wybełkotała zaskoczona Emma.
- Proszę mi wybaczyć, że przeszkadzam i przerywam konwersację, ale mam drobną sprawę do jednej z was. - Znów posłał Emmie uśmiech, po czym zerknął w moją stronę. - Mily, mogę prosić cię na dwa słówka?
Wszystkie oczy skierowały się na mnie, a ja czułam jak moje policzki zaczynają płonąć. Gdy nazwał mnie Mily, siedziałam jak sparaliżowana, przyglądając się z nieukrywaną już teraz podejrzliwością. Nikt nigdy tak do mnie nie mówił z wyjątkiem mamy. Musiałam wyglądać dziwnie, gdyż uśmiech z jego ust niemal natychmiast zniknął, a na jego twarzy zaczęło malować się zakłopotanie.
- Oczywiście – odparłam, wolno podnosząc się z miejsca.
Wychodząc William grzecznie puścił mnie przodem. Gdy zamknęły się za nami drzwi, gestem ręki wskazał na pierwszą śluzę pomiędzy salami. Widać zależało mu na tym, aby nikt nas nie słyszał, i aby nikt nam nie przeszkadzał. Gdy stanęliśmy naprzeciwko siebie i nasze oczy znów się spotkały czułam się dziwnie. Był wysoki, patrzył na mnie z wysokości i przez chwilę milczał, wprawiając mnie tym samym w zakłopotanie.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę... - W jego głosie dało się wyczuć nutkę niepewności. - Jestem ci winny wyjaśnienia i przeprosiny za moje wczorajsze zachowanie.
Stałam jak posąg kompletnie zaskoczona. Przez chwilę milczałam próbując ubrać myśli w słowa.
- Nic nie musisz mi wyjaśniać... Przeprosiny przyjęte – odparłam.
- Owszem muszę - skwitował. - Należą ci się wyjaśnienia.
- Jeżeli tak uważasz i z tego powodu czujesz się aż tak źle, że pofatygowałeś się do naszego pokoju, to chyba nie pozostaje m nic innego jak wysłuchać tego, co chcesz mi powiedzieć.
- Kiedy wczoraj cię zobaczyłem... Wziąłem cię za kogoś kim z pewnością nie jesteś. Jest mi z tego powodu bardzo wstyd. Masz prawo czuć się urażona moim zachowaniem.
- Nie przejmuj się, przecież nic takiego się nie stało. – Uśmiechnęłam się zakłopotana. Czułam jak serce podchodzi mi do gardła pomimo, iż nie miałam powodów do niepokoju.
- Chyba nie do końca nic... Prawda? - Zapytał z żalem w głosie.
- Dlaczego tak myślisz? Przecież już mówiłam, że nie mam do ciebie żalu. Każdy ma prawo do pomyłek. Jeśli przypominam ci kogoś za kim nie przepadasz, a zakładam, że tak właśnie jest, to przykro mi. Nie mniej jednak uważam tę sytuację za wyjaśnioną i z mojej strony wszystko jest w porządku.
Nagle zaczął mi się uważniej przyglądać. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad tym, co ma powiedzieć.
- Czy ty się mnie boisz?
- Co? Skąd ci to przyszło do głowy? – Roześmiałam się wbijając zakłopotane spojrzenie w podłogę. Nie bałam się go. Cóż za absurd? Co nie zmieniało faktu, że jednak krępował mnie i onieśmielał jak nikt inny, a to z kolei mogło być mylnie odbierane jako lęk.
- Drżą ci ręce i głos – mówił powoli, łagodnym tonem. - Szybciej oddychasz, jesteś cała spięta i unikasz mojego spojrzenia. - Delikatnie ujął w palce mój podbródek i powoli uniósł go do góry, sprawiając, że nasze oczy znów się spotkały.
- Nie boję się ciebie Williamie. – Nastała niezręczna cisza. – Sprawiasz wrażenie, jakbyś intensywnie nad czymś myślał.
- Zastanawiam się... Czy z tego powodu powinienem się cieszyć? Czy raczej martwić – odparł niemal szeptem.
- Mam rozumieć, że powinnam się ciebie bać? To chcesz mi powiedzieć? – Zaśmiałam się kpiąco. – To niemożliwe. Nie jestem tak płochliwa, jak być może ci się wydaje.
Na twarzy Williama malował się blady uśmiech, który bardziej przypominał grymas. Wyglądał tak, jak gdyby właśnie uświadomił sobie, że za dużo powiedział.
- Zacznijmy od nowa... William Brichard - powiedział, ignorując moje pytanie i sarkastyczny ton, wysuwając dłoń ku mnie.
-Emily Moulton. Bardzo mi miło.
Poprzednim razem jego uścisk był tak mocny, że nie mogłam zauważyć jak bardzo ciepłe i delikatne są jego duże dłonie. Byłam mile zaskoczona, co nie zmieniało faktu, że ponownie mnie zirytował.
- Cała przyjemność... Po mojej stronie. - Spojrzał mi w oczy i w lekkim skłonie musnął moją dłoń ustami. – Masz ładne, duże oczy i również ładnie pachniesz. Twoje perfumy są bardzo subtelne i przyjemne - dodał obdarowując mnie delikatnym uśmiechem. - Dziękuję za podarowany mi czas.
- Proszę bardzo i nie podlizuj się bo jest to żenujące – odpowiedziałam wywołując na jego twarzy lekkie zaskoczenie
- Źle to odebrałaś... - zaśmiał się – nie to miałem na myśli. Po prostu jestem wrażliwy na zapachy. Zwykle intensywne perfumy, działają na mnie odpychająco.
- Hmm... to wiele tłumaczy. Nie mniej jednak chodźmy już. Nie chcę żeby mnie później przesłuchiwały.
- Budzę aż takie zainteresowanie? – Wywrócił teatralnie oczami, szelmowsko się uśmiechając.
- Nie kpij Brichard. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
Kiedy wyszliśmy ze śluzy czułam jak moje nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, serce bije jak zwariowane, a w głowie narastał jeden wielki chaos. Rozchodząc się każdy w swoim kierunku William jeszcze raz zwrócił się ku mnie z uśmiechem na twarzy.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – Pożegnałam go zmuszając się do uśmiechu.
Wchodząc do socjalnego, oczy koleżanek zwróciły się w moją stronę. Rozmowy ucichły, a Jane wpatrywała się we mnie z całych sił próbując odczytać z mojej twarzy najdrobniejsze emocje.
- Zdradzisz rąbka tajemnicy? – Zapytała zniecierpliwiona Emma.
- Jakiej tajemnicy? - Udałam, że nie wiem, o co chodzi.
- No, czego chciał od ciebie ten przystojniak?
W pokoju nastała grobowa cisza, a wszystkie dziewczyny podejrzliwie przeszywając mnie wzrokiem czekały na odpowiedz.
- A, o to wam chodzi... Nic takiego dziękował za pomoc w znalezieniu pasującej na niego bielizny operacyjnej – uśmiechnęłam się, wyciągając dłoń po filiżankę z kawą.
- I tylko po to cię poprosił? – Zapytała zdziwiona Alisa.
- Tak... Nie ma tajemnicy, nie ma, o czym opowiadać – skwitowałam. - Jane nasza sala jest jeszcze nieposprzątana. Idę poskładać to, co zostało.– Skłamałam.
Marzyłam o tym, aby wyjść z tej paszczy lwa i oswobodzić się od wścibskich i podejrzliwych spojrzeń moich koleżanek.
- Zapomniałam na śmierć! Pomogę ci. Trochę tam tego jest. – Jane puściła mi perskie oko i zerwała się z siedzenia jak oparzona.
- Po wyrostku? – mruknęła Alisa. – Krętaczki.
Kiedy drzwi dyżurki zamknęły się za nami, Jane pociągła mnie prosto w stronę łazienki, w której zwykle omawiamy ważniejsze tematy.
- Opowiadaj. – Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie ma, o czym. W zasadzie powiedziałam wszystko oprócz tego, że mnie przeprosił za wczorajsze zachowanie.
- No coś ty. Jak się usprawiedliwił? – Jane nadal świdrowała mnie wzrokiem.
- Powiedział, że wziął mnie za kogoś, kim z pewnością nie jestem. Cokolwiek miał na myśli zabrzmiało szczerze.
- Czyli dobrze podejrzewałaś. – Roześmiała się.
- W prawdzie nie tego się spodziewałam, ale cieszę się, że cała ta głupia sytuacja w końcu się wyjaśniła.
- Jutro będziesz tematem dnia.
- Domyślam się... Bóg jeden wie, co raczą sobie dodać do tego wszystkiego. - Prawie chciało mi się płakać.
- Nie myśl teraz o tym.
- Łatwo ci mówić... Chodź na sale udawać, że coś robimy, bo za chwilę, któraś zechce sprawdzić czy faktycznie sprzątamy. – Uśmiechnęłam się i ruszyłyśmy w kierunku naszej sali operacyjnej.
Kiedy wróciłyśmy w pokoju panowała absolutna cisza. Dziewczyny oglądały jakiś nudny program w telewizji, który sprawiał, ze Emma pomału zaczynała przysypiać. Zajęłyśmy swoje miejsca i wygodnie rozsiadając się przyłączyłyśmy się do reszty. Wbiłam wzrok w taflę ekranu i bezmyślnie wpatrywałam się w zmieniające się obrazy.
Myślami wróciłam do rozmowy z Williamem, który niechcący sprawił, że powróciły bolesne wspomnienia z przeszłości. Skąd mógł wiedzieć, że tylko moja mama zwracała się do mnie takim zdrobnieniem? Moje ciało przeszyła fala dreszczy. Gdy zamknęłam oczy nadal czułam dotyk jego delikatnych palców. Zastanawiałam się, co miał na myśli mówiąc, że nie wie czy się cieszyć czy raczej martwić tym, że się go nie boję. Co miał na myśli? I jakim cudem w tak krótkim czasie zdążył zauważyć tyle oznak mojego zdenerwowania? Z każdą sekundą przybywało coraz więcej pytań, na które niestety nie potrafiłam odpowiedzieć, a każda myśl przybliżająca obraz jego twarzy manifestowała się silniejszym ściskaniem w okolicy serca.
Dyżur minął wyjątkowo spokojnie. Poza paroma drobnostkami typu nacięcie ropnia, drenaż opłucnej i jeszcze jednego wyrostka, który zrobiłyśmy z Telisem i Harym nic większego nie wpadło. Zawsze jak nie chce mi się pracować to przyjmowano ostre brzuchy, wypadki i inne dziwne rzeczy, a dziś, gdy miałam nadzwyczajną wręcz ochotę popracować, noc minęła bez większych sensacji. Williama już nie zobaczyłam, pozostało jedynie uczucie niedosytu, podobne do wczorajszego.
![](https://img.wattpad.com/cover/83228179-288-k524953.jpg)
CZYTASZ
KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.
WerewolfNa świecie nie ma bajek, w których nie byłoby ukryte ziarno prawdy. Nie ma tajemnic, których nie dałoby się odkryć. Nie ma czynów, słów i decyzji bez konsekwencji. Bohaterowie powieści mają wiele tajemnic. Ukrywają przed światem swoje prawdziwe o...