ROZDZIAŁ 11 WYZNANIA

1.6K 110 3
                                    


           Kiedy się obudziłam, moja głowa nadal spoczywała na ramieniu Williama, który pogrążony był w głębokim śnie. Wsparłam się na ramieniu i spoglądałam na niego z zachwytem. Był rozluźniony. Jego oczy przysłonięte były wachlarzem gęstych i długich ciemnych rzęs, nad którymi malowały się grube, równe brwi. Na policzkach zaznaczył się ciemny zarost, który dodawał mu męskości. Usta, delikatnie rozchylone, niczym zakazany owoc kusiły i prosiły, aby złożyć na nich pocałunek. Jak zaczarowana zbliżyłam się do jego twarzy i nie zastanawiając się dłużej nad emocjami, które mną targały złożyłam na nich delikatny pocałunek. William przeciągnął się i odwrócił twarz w moją stronę. Nadal spał. Znów musnęłam go ustami. Tym razem odwzajemnił mój pocałunek. Poczułam jak jego delikatne dłonie wolno wędrują po moich plecach aż do nasady włosów. Jednym ruchem sprawił, że jego twarz znalazła się tuż na de mną, a usta z zapałem zatapiały się w moich wargach. Poczułam jak moje ciało ogarnia fala przyjemnego ciepła. Jego gorące dłonie delikatnie wsunęły się pod moją talię i leniwie przesuwały się pod cienką bluzą w kierunku ramion.
           - Mily... - szepnął
           Nagle jego dłonie zaczęły drżeć, a oddech stał się ciężki i mocno przyspieszył. Otworzył oczy, po czym z lekkim niedowierzaniem jak również przerażeniem spojrzał na mnie. Niemal natychmiast zerwał się na równe nogi. Jego oddech nadal był ciężki i przyśpieszony, zamknął oczy i opierając się o komodę, zacisnął dłonie w pięści. Mięśnie miał napięte do granic wytrzymałości. Nie podchodziłam do niego. W tym momencie pojęłam, że właśnie obudziłam w nim jego drugą naturę. Jego drugie „Ja", z którym właśnie toczył wewnętrzną walkę. Odnosiłam wrażenie, że na chwilę obecną William nie jest zdolny do wykonania żadnego ruchu. Stał jak posąg, skupiając całą swoją uwagę na wyrównywaniu oddechu. Poczułam jak ogarnia mnie poczucie wstydu i lęku przed tym, co o mnie pomyśli. Siedziałam na łóżku, z kolanami pod brodą i skruszonym spojrzeniem, mając nadzieję, że to, co zrobiłam zostanie mi wybaczone. Po paru minutach William otworzył w końcu oczy. Jego spojrzenie pełne gniewu spotkało się z moim.
           - Jesteś najbardziej nierozsądną kobietą, jaką spotkałem w ciągu ostatniego stulecia! – wykrzyczał.
           - Przepraszam... Nie mogłam się oprzeć – odparłam skruszona, nieśmiało się uśmiechając.
           Patrzył na mnie z przerażeniem.
           - Wiesz, co zrobiłaś?!
           - Pocałowałam cię. – Niepewnie odpowiedziałam. – Nie chciałam sprawić ci...
           - Emily... - Usiadł na brzegu łóżka jednocześnie łapiąc się za głowę.
           - Zrobiłam coś aż tak złego?! Nie wiedziałam, że aż tak cię zranię. Przepraszam!
           Spojrzał na mnie nadal podpierając głowę rękami.
           - Emily, nie zraniłaś mnie, wręcz przeciwnie... Tylko, cały problem w tym, iż... - Na jego twarzy pojawiło się przerażenie. – Mogłem cię skrzywdzić. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co ci groziło. Postąpiłaś nieroztropnie.
           - Przepraszam – odparłam po raz kolejny mocno zawstydzona, odwracając onieśmielone spojrzenie w kierunku obrazu wiszącego na ścianie.
           - Mily... To ja przepraszam. Po prostu... Sprawiłaś, że od tej chwili będę musiał w twojej obecności kontrolować się bardziej, niż kiedykolwiek dotąd.
           -Gdybym wiedziała... Zapewne powstrzymałabym się – odparłam urażonym tonem.
           Moja odpowiedź wywołała na jego twarzy uśmiech, jednak czuł się na tyle niepewnie, iż nie odważył się na to, aby zbliżyć się do mnie choćby na milimetr. Nadal niepewnie siedział na skraju łóżka, po czym wstał i wyraźnie się wahając skierował kroki w kierunku drzwi.
           - Czekam na ciebie w kuchni. – Uśmiechnął się i wyszedł, cicho zamykając je za sobą.
           Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad jego słowami jak również nad tym, co zrobiłam. „Głupia idiotka!" Wrzeszczałam na siebie w myślach. „Jedyne, co mi w życiu wychodzi, to kompromitowanie się. Żenada. Jak ja mu teraz będę patrzeć w oczy? Przecież spalę się chyba ze wstydu."
           Po długim rozmyślaniu w końcu wstałam. Pokręciłam się jeszcze chwilę po pokoju, poczym niepewnie wyszłam na korytarz i skierowałam się w kierunku kuchni. Gdy pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka, ku mojemu zaskoczeniu stwierdziłam, że Williama tu nie było. Jedynie para niebieskich oczu Azary, wesoło wpatrywała się we mnie znad stołu, na którym znajdował się kubek, z zaparzoną aromatyczną kawą. Jej zapach rozkosznie wnikał w moje nozdrza.
           - Dzień dobry. – Przywitałam się, z nieśmiałym uśmiechem.
           - Dzień dobry – odpowiedziała. – Usiądź, zaparzyłam ci kawę.
           - Dziękuję... Marzyłam o kawie. – Usiadłam naprzeciwko Azary i mrużąc oczy wciągnęłam parę z nad kubka prosto do płuc. – Gdzie William? - spytałam.
           Azara przez moment się zawahała, a na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie, sprawiając, że poczułam jeszcze gorsze zażenowanie.
           - William musi... Pobyć chwilę sam i dać upust emocjom – odparła.
           - Dać upust emocjom... Co masz na myśli?
           - Kochana, ostatnimi czasy dużo się wydarzyło, a William, jak sama już wiesz jest kim jest i czasami... Będziesz musiała do tego przywyknąć, że będzie znikał na godzinę lub dwie po to tylko, aby uwolnić się od codzienności i poczuć wiatr.
           - Rozumiem. – Uśmiechnęłam się. - Ja chyba również muszę pobyć chwilę sama. Mam sporo zaległości do ogarnięcia... To niesamowite jak w ciągu paru tygodni, życie potrafi wywrócić się do góry nogami Azaro.
           - Nawet nie próbuję wyobrazić sobie, przez co teraz przechodzisz Emily. Jednak wiem, że jesteś silną i dzielną osobą i na pewno poradzisz sobie z tym wszystkim. Musisz tylko uzbroić się w cierpliwość i pozwolić, aby czas pokierował twoim życiem. W twoim przypadku... W waszym przypadku potrzeba czasu na sytuację, w jakiej znaleźliście się oboje.
           - W naszym przypadku? Czemu w naszym? William raczej ma łatwiej.
           Azara dosiadła się tuż obok mnie i delikatnie objęła ramieniem.
           - Nie tylko ty stoisz w obliczu nowych i nieznanych ci okoliczności. William, pomimo, iż żyje już prawie dwa stulecia, uwierz mi, że również stoi na nieznanym terenie.
           - Dlaczego tak uważasz?
           - Jesteś jego pierwszą prawdziwą miłością Emily – odparła po chwili milczenia. – Do tej pory z tego, co wiem trzymał się od kobiet z daleka, nie dopuszczając do siebie żadnego pozytywnego uczucia, aż nagle zjawiłaś się ty i postawiłaś jego dotychczasowe życie na głowie.
           - Tylko dlaczego właśnie ja? - westchnęłam.
           - Wybacz Emily, ale o tym powinien opowiedzieć ci William. Nie chciałabym czegoś popsuć. – Azara spojrzała na mnie przepraszająco.
           - Rozumiem. – Uśmiechnęłam się.
           Po chwili niezręcznej ciszy postanowiłam, że przejdę się i odwiedzę polanę, którą niedane mi było zwiedzić ostatnim razem. Gdy wyszłam z domu, na zewnątrz było dość ponuro. Krajobraz przysłaniał mleczny opar, który znacznie ograniczał pole widzenia. Powietrze było ciężkie i bardzo wilgotne. Szłam wąską dróżką pomiędzy małymi drewnianymi domkami. Musiało być dość wcześnie, bo na horyzoncie nie było widać żywej duszy, tylko cisza i trel ptactwa, gdzieś w koronach otaczającego mnie zewsząd lasu. W duszy musiałam przyznać, że te dźwięki działały na mnie kojąco. Czułam się tu bezpiecznie i dobrze. Próbowałam poukładać sobie w całość to wszystko, czego dowiedziałam się wczoraj. Świat magii, czarownice, wilkołaki, odporność na upływający czas. Brzmiało to niewiarygodnie. Gdy w końcu doszłam do miejsca, gdzie droga rozdzielała się, bez zastanowienia ruszyłam na wzniesienie prowadzące wąską ścieżką prosto w głąb lasu. Ściana drzew, przed którą stanęłam, przez chwilę wywołała u mnie lęk, jednak po krótkiej chwili namysłu weszłam pomiędzy nie. Im dalej szłam tym piękniejszy widok ukazywał się moim oczom. Pniaki ogromnych drzew porośnięte były mchem, a u ich podnóży rosły piękne rozłożyste paprocie. W koronach drzewostanu głośno dokazywały ptaki. Wszechogarniająca zieleń i cudownie rześkie powietrze, które w owej zielonej gęstwinie również zdawało się przybrać zielony odcień. Ścieżka prowadziła pod górę. Gdy doszłam mniej więcej do połowy czułam się zmęczona, miałam zadyszkę i musiałam robić sobie krótkie przerwy. Po około trzydziestu minutach wspięłam się na szczyt i z satysfakcją odetchnęłam z ulgą. Moim oczom ukazało się łagodne zbocze, które opadało na dość sporych rozmiarów polanę. Polanę, w samym środku wielkiego lasu, otoczoną drzewami i paprociami. Swym kształtem przypominała wielki owal. W jednym końcu owego owalu znajdowało się palenisko, otoczone dość dużymi kamieniami. Wokół niego podobnie jak na poprzedniej polance, którą widziałam wcześniej, rozstawiono ławeczki zrobione z desek przytwierdzonych do niskich pniaków. Na środku polany stała pokaźnych rozmiarów studnia, obita drewnianymi belkami. Tuż nad nią pod zadaszeniem znajdował się kołowrót z umocowanym na linie wiadrem. Miejsce wydawało mi się zaskakująco znajome. Przed oczami zaczęły malować się fragmenty wspomnień, tak odległe, że ledwie udawało mi się przywołać je z pamięci.
            Pamiętałam palące się ognisko i rozżarzone gałązki, którymi na tle ciemnego lasu zataczaliśmy kółeczka i inne śmieszne szlaczki. Zapamiętałam smak pieczonych w żarze ziemniaków, śmiechy i gwar. Niestety te wspomnienia były tak odległe i nieosiągalne dla mnie, że poczułam jak ogarnia mnie wewnętrzny smutek, przez który zaczęło zbierać mi się na płacz. Podeszłam do jednej z ławek i siadając na niej okrakiem, położyłam się na twardej desce. Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w trel ptaków oraz szum wiatru ponad koronami drzew. Spośród tych kojących dźwięków, dobiegł mnie jeszcze jeden, gdzieś z głębi lasu. Był to bez wątpienia szum wody. Gdy próbowałam skupić uwagę na tym odgłosie, stawał się on coraz bardziej wyraźny i głośniejszy. Nagle moją uwagę, całkowicie rozproszył jeszcze jeden dźwięk dochodzący z obrzeża lasu. Usłyszałam odgłos łamanej gałązki. Odruchowo uniosłam głowę i spojrzałam w kierunku dochodzącego mnie dźwięku, jednak nic nie zauważyłam. Pozostało jedynie niemiłe poczucie, że jestem przez kogoś obserwowana. Moje serce zaczęło bić szybciej, ale mimo to położyłam głowę i na powrót zamknęłam oczy.
           Po raz kolejny próbowałam skupić się i odnaleźć dźwięk szumiącej wody. Jednak tym razem poza głośnym biciem swojego serca i szczebiotem ptaków nie słyszałam nic. Strach, który owładnął teraz mój umysł, sprawił, że daremnie wysilałam swój słuch. Zaczęłam głębiej oddychać, starając się wyrównać oddech i wyciszyć serce. Znów spróbowałam się skoncentrować i znów nic. Mój umysł nasłuchiwał teraz zupełnie czegoś innego. Otworzyłam oczy i głośno wzdychając skierowałam spojrzenie prosto w niebo. Byłam poirytowana. Znów zamknęłam oczy i znów parominutowy koncert ptaków i wiatru. Zaczęłam nawet brać pod uwagę fakt, że być może moja wyobraźnia spłatała mi figla. Kiedy raptownie usiadłam zmęczona nasłuchiwaniem, moje oczy spotkały się z cudownym szmaragdowym spojrzeniem Williama, który obserwował mnie z wielkim zainteresowaniem i delikatnym uśmiechem na twarzy, siedząc tuż obok mnie na tej samej ławce.
            - Prosiłam cię abyś tak nie robił! – zagrzmiałam, jednocześnie przykładając dłoń do piersi.
            - Jak? – zapytał półtonem, nadal bacznie mnie obserwując, jak również nadal lekko się uśmiechając.
           - Tak! Znów pojawiasz się jak duch. Przestraszyłeś mnie!
           - Przepraszam... Nie chciałem – odparł nie odrywając ode mnie wzroku.
           Kiedy patrzyłam w jego oczy cały gniew po prostu mijał, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Za każdym razem sama sobie się dziwiłam, że jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego, iż jego jedno spojrzenie potrafiło oszołomić mnie do tego stopnia, że zapominałam o taczającym mnie świecie.
           - Długo tu jesteś? – zapytałam jednocześnie przyjmując bardziej kobiecą pozycję ciała.
           - Wystarczająco długo, by móc zauważyć ile emocji wzbudziło w tobie to miejsce – odparł. – Nie chciałem ci przeszkadzać.
           - Przeszkadzać? W czym? – Roześmiałam się.
           - Nie chciałem ci przeszkadzać, ale chyba to zrobiłem. Usłyszałaś dźwięk złamanej gałęzi i się przestraszyłaś. Rozproszyłem twoją uwagę, prawda?
           - Dlaczego zamiast do mnie przyjść, to mnie podglądałeś?
           Z twarzy Williama zniknął uśmiech, a jego miejsce zajął wyraz zakłopotania.
           - Nie chciałem cię przestraszyć – odparł po chwili zastanowienia.
           - Przestraszyć? – Roześmiałam się, po czym nastała niezręczna cisza. – Aaa... Nie byłeś sobą... Znaczy się byłeś, tylko nie w swoim ciele... Znaczy się...
           Na moich ustach wylądowała jego delikatna dłoń, a on ledwie powstrzymywał się od wybuchu śmiechu. W duchu dziękowałam, że tym gestem przerwał mój wywód i nie pozwolił go dokończyć.
           - Tak Mily, nie przypominałem Williama, którego poznałaś.
           - Przecież wiedziałabym, że to ty – odparłam jednocześnie przesuwając z jego czoła niesforny ciemnobrązowy kosmyk.
           - Tak? A skąd możesz wiedzieć jak wyglądam, gdy jestem po przemianie? – Roześmiał się i wsunął palce w środek frotki, która pod wpływem ich naporu głośno się przerwała, sprawiając, że moje ramiona okrył płaszcz włosów.
           - Ej! Dlaczego to zrobiłeś? To była jedyna frotka, jaką tutaj posiadałam. – Nie będąc dłużna na jego zaczepki zdzieliłam go lekkim kuksańcem w ramię.
           - Nie lubię, gdy upinasz włosy.
           - No i co z tego? To nie znaczy, że nie będę tego robić. Chyba zapomniałeś gdzie pracuję.
           - To się okaże. – Roześmiał się. – A teraz do rzeczy. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
           Nastała chwila ciszy, podczas której z nieukrywanym zachwytem spoglądałam w jego przesycone zielenią oczy.
           - Masz jeden słaby punkt... Wiesz?
           - W prawdzie niedawno się dowiedziałem, że go mam... - Zaczął poważnym tonem. - Ale już wiem i jestem w pełni świadomy, że nic się z tym nie da zrobić.
           - O czym ty mówisz? – Roześmiałam się.
           - Jak to? O swoim słabym punkcie. – Nadal starał się być bardzo poważny.
           - A mianowicie?
           - A mianowicie... - Zamyślił się przez chwilę, po czym obdarowując mnie łagodnym spojrzeniem, zaczął. – Ten słaby punkt jest najbardziej nierozsądną kobietą, jaką w życiu spotkałem...
           - Przestań się powtarzać.
           - I zapewne za tą nierozsądność ją pokochałem, ma na imię Luna i jest najcudowniejszym promieniem, najjaśniejszego światła, jaki dostałem od losu, w ciągu całego swojego dotychczasowego i pogrążonego w mroku życia... Gdyby ten promyk zgasł moje życie kompletnie straciłoby sens Mily... Pojawiłaś się w nim nagle, jak grom z jasnego nieba i zostawiłaś w sercu ślad, który nadaje memu życiu sens.
           Patrzyłam na niego i czułam jak ze wzruszenia, do moich oczu zaczynają napływać łzy. Nagle jego twarz znalazła się tak blisko mojej, że czułam na ustach podmuch wydychanego powietrza. Palcami delikatnie otarł łzy, które spływały po moich policzkach, po czym spoglądając mi głęboko w oczy zbliżył twarz jeszcze bliżej i niepewnie złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Oparł o mnie czoło i zamknął oczy. Znów toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Bałam się tego, co za chwile może nastąpić. Zamknęłam oczy i siedziałam nieruchomo, starając się nie poruszyć. Niemal wstrzymałam oddech. Po chwili, gdy poczułam jak jego ciepłe palce, delikatnie przesuwają się po moich ramionach otworzyłam oczy i spotkałam pełne satysfakcji spojrzenie Williama.
           - Może nie będzie tak źle jak sądziłem? – odparł czule się uśmiechając.
           - Może jesteś silniejszy niż ci się wydaje?
           - Chciałbym. – Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, wtulając jednocześnie twarz w moje włosy.
           Uwielbiałam, gdy to robił. Był wtedy tak blisko, czułam jego zapach i oddech, nie musiał nic mówić, wystarczyło, że po prostu był.
           - Kiedy mówiłam o twoim słabym punkcie, miałam na myśli twoje oczy. One najbardziej cię zdradzają.
           William westchnął i mocniej wtulił twarz w moje włosy.
           - Mówiłem ci, że widzisz i rozumiesz więcej niż sądziłem.
           - Mówiłeś... ale co masz na myśli tym razem? – Roześmiałam się.
           - To znaczy, że jak zwykle masz absolutną rację. Gdy nie jestem sobą, znajdziesz mnie w oczach. Tylko one nigdy się nie zmieniają.
           - Kiedy pokażesz mi jak wyglądasz po przemianie? – Niepewnie zapytałam.
           - A chciałabyś? – spojrzał na mnie zdumiony.
           - Przecież wiesz, że tak.
           Patrzył na mnie nieznacznie się uśmiechając. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie. Wstał z miejsca i pociągnął mnie za dłonie w kierunku studni.
           - Wszystko w swoim czasie Mily. – Uśmiechnął się.
           - Znowu to robisz – westchnęłam.
           - Co takiego?
           - Znów każesz mi czekać Williamie.
           Oparłam się o kraj studni i spojrzałam w lustro wody na jej dnie. Nagle poczułam jak silne ramiona Williama przyciągają mnie do siebie, odwracając jednocześnie w swoją stronę.
           - Tak wiele się ostatnio wydarzyło Mily, a ty nadal nie masz dość wrażeń – odparł aksamitnym tonem z niedowierzaniem kręcąc głową.
           Jego ręce opierały się o krawędź studni, sprawiając, że stałam w środku z twarzą tak blisko jego twarzy, że czułam na sobie jego oddech.
           - Skoro poznałam twoją skrywaną przez wieki tajemnicę, dziwisz się, że chcę wiedzieć o tobie wszystko? – oparłam dłonie na jego piersi i zawstydzona zaczęłam bawić się sznureczkiem od kaptura jego bluzy. Gdy w końcu spojrzałam na niego, wpatrywał się we mnie z czułym uśmiechem na twarzy.
           - Chciałem zaznaczyć, że nie tylko ty czujesz się w tej sytuacji zagubiona... Ja również nie wiele wiem o tobie.
           Jego słowa wywołały na mojej twarzy kpiący uśmiech.
           - Jak się okazuje wiesz o mnie więcej niż ja sama. Właśnie się dowiedziałam, że w ogóle nie wiem kim jestem, a całe moje dotychczasowe życie jest jednym wielkim znakiem zapytania.
           - Uważasz, że skoro dowiedziałem się przypadkiem, o twoim magicznym pochodzeniu to wiem już wszystko? Nie wyobrażasz sobie ile mam pytań i wątpliwości odnośnie twojej wątłej osóbki.
           - Dlaczego wątłej? Aż tak marnie wyglądam?
           Nastała niezręczna cisza, podczas której William z przygnębieniem wymalowanym na twarzy ujął dłońmi moją talię i lekko przyciągając mnie do siebie, znów wtulił twarz w moje włosy.
           - Mily nie wiesz o mnie jeszcze tylu ważnych rzeczy, a ja nie wiem, od czego mam zacząć, bo boję się, że w końcu nie wytrzymasz, przestraszysz się mnie i zwyczajnie uciekniesz. Sam fakt, że po tym wszystkim, czego się dowiedziałaś, nadal tutaj jesteś, jest dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Byłem niemal pewny, że gdy tylko dowiesz się o mnie prawdy poczujesz do mnie wstręt, a póki, co nadal tutaj jesteś, a żeby tego było mało, stoisz tak ufnie w moich ramionach, kompletnie nieświadoma, z czym masz do czynienia, i jakie grozi ci niebezpieczeństwo.
           - Jestem i nie mam zamiaru nigdzie uciekać... Owszem cała ta sytuacja sprawiła, że czuję się zagubiona, nie wiem, co mam myśleć i jak postępować. Niczego nie jestem teraz pewna oprócz tego, że to, co czuję do ciebie jest czymś zupełnie nowym i absolutnie pewnym. Nie rozumiem tylko, dlaczego spośród tylu kobiet zauważyłeś właśnie mnie... Jestem przeciętną pielęgniarką, która nawet nie może poszczycić się urodą, a ty wybrałeś właśnie mnie. Dlaczego?
            William przez chwilę wpatrywał się we mnie w milczeniu.
           - Gdy pierwszy raz cię zobaczyłem myślałem, że jesteś czarownicą. - Roześmiał się. – Dlatego, że nie widziałem twojej aury.
          - Poniekąd chyba się nie myliłeś – odparłam zażenowana.
          - Jedyne, co dało mi do myślenia to twój zapach, który doprowadza mnie do obłędu. Każda osoba pachnie inaczej, a ty... Twój zapach czuję już w momencie, gdy wchodzę na blok, od progu. Irytuje mnie to, że nie mogę czytać z twojej aury i muszę się domyślać, jakie emocje tobą targają. Jesteś pierwszą osobą, która zaskoczyła mnie swoją spostrzegawczością i umysłem otwartym na to, co dla większości jest niedostępne. Jesteś pierwszą kobietą, która sprawiła, że... Swoim zachowaniem potrafisz wzbudzić we mnie tyle emocji, o których nie zdawałem sobie sprawy. O których już dawno zapomniałem. Jesteś jedyną obok mojej siostry, która odważyła się na wybuch emocji i powiedzenie mi prosto w twarz, co o mnie myśli. Chociażby wtedy, kiedy zwróciłem ci uwagę przy stole, że powinnaś się wysypiać. Pierwszy raz nazwał mnie ktoś impertynentem i na dodatek miałaś rację. Jeszcze nigdy nie czułem się przy nikim tak niepewnie jak przy tobie. Nigdy nie wiem, kiedy wybuchniesz, i czym mnie zaskoczysz. Przy tobie czuję się jak zwykły człowiek, jak wtedy, kiedy jeszcze nim byłem.
           Na twarzy Williama malował się znikomy uśmiech. Właśnie uświadomiłam sobie, że otworzył się przede mną jak nigdy przed nikim, i że wcale nie jest to dla niego łatwe. Mówił chaotycznie, chciał wyrazić wszystkie emocje na raz, jakby bał się, że zapomni, co właściwie chce mi powiedzieć. Był podekscytowany i zdawał się być również lekko zdenerwowany. Wnikliwie obserwował moją twarz i jednocześnie starał się wyczytać z niej najdrobniejsze emocje. Choć o tym nie mówił, wiedziałam, że wsłuchuje się również w rytm mojego serca, któro potrafiło zdradzić każdą myśl, która się we mnie rodziła. Objęłam jego szyję rękami i wtuliłam w niego swoją twarz.
           - To wszystko, to jedno wielkie szaleństwo – westchnęłam jednocześnie obdarowując go szczerym uśmiechem. - Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że będę dziewczyną wilkołaka, dałabym mu namiary na dobrego psychiatrę, ba nawet bym go tam zawiozła i dopilnowała, aby wszedł do gabinetu.
           - Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że spotkam kobietę swojego życia sam zacząłbym leczyć go na głowę. – Przyciągnął mnie do siebie mocniej i unosząc w górę posadził na krawędzi studni.
           - A tak właściwie to ciekawie musi wyglądać wilk w dżinsach i sportowej bluzie. – Parsknęłam śmiechem.
           - Myślisz, że biegamy po lesie w ubraniach? – Palcem delikatnie popukał mi w środek czoła, z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym wychylił w moją stroną wiszące na linie blaszane wiadro, w którym znajdowały się ubrania.
          - Rozumiem, że w tym lesie jest więcej takich schowków. – Roześmiałam się.
          - Ten las to jeden wielki schowek.
           Nagle William obejrzał się za siebie i marszcząc czoło wbił wzrok w ścieżkę, która prowadziła na polanę, po czym oparł się o kraj studni obok mnie i delikatnie objął mnie ramieniem.
           - Idzie tu Scot i Thomas.
           - Skąd wiesz? – zapytałam również spoglądając w stronę lasu.
          William nie odpowiedział na moje pytanie, gdyż po krótkiej chwili z lasu wyłoniło się dwóch równie pokaźnych rozmiarów jak William mężczyzn, którzy szybkim krokiem zmierzali w naszym kierunku.
            - Cześć! – krzyknął Scot, radośnie się uśmiechając. - Miło was widzieć. Emily to jest Thomas. – Scot wyraźnie ignorując Williama od razu przedstawił mi nowego kolegę.
           - Miło mi – odparłam jednocześnie wyciągając dłoń w kierunku Thomasa, który przez chwilę wpatrywał się we mnie z przechyloną głową mocno mrużąc oczy, po czym w końcu odwzajemnił mój uścisk.
           - Witamy w drużynie – odparł z uśmiechem na twarzy, nadal uważnie mi się przyglądając, przechylając głowę raz w jedną raz w drugą stronę.
            Thomas był nieco niższy niż William, Scot czy Harry i różnił się od nich kolorem oczu. Nie były to oczy przesycone zielenią jak u tych, których już znałam. Jego spojrzenie było mroczne, a tęczówki były czarne jak sadza, były tak czarne, że nie sposób było dostrzec w nich źrenice.
            - Przestań się na nią gapić i tak nic nie zobaczysz, ja próbowałem przez prawie godzinę. – Roześmiał się Scot, jednocześnie posyłając koledze mocnego kuksańca.
            - Przepraszam – bąkną Thomas. – Ciężko będzie się przyzwyczaić.
           Patrzyłam na nich lekko onieśmielona. Domyślałam się, że mówią o mojej aurze, której tak jak William nie potrafili dostrzec.
           - Co słychać? – spytał Scot.
           William patrzył na Scota w milczeniu, znów wyraźnie dając mu do zrozumienia, że pojawił się w niewłaściwym momencie.
           - Emily jak zdrówko? Lepiej się czujesz? – Scot, ignorując ostrzegawcze spojrzenia Williama, złapał mnie pod rękę i pociągną w kierunku ławek, zostawiając Williama z Thomasem.
           - Dużo lepiej. Dziękuję – odpowiedziałam lekko zdezorientowana. Oglądnęłam się za siebie w kierunku Williama, który w tym momencie ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w mówiącego do niego Thomasa.
           - Skoro czujesz się lepiej to przyjdziecie na ognisko?
           - Na jakie ognisko? – Znów zerknęłam w kierunku Williama, który nadal pogrążony był rozmową z Thomasem.
           - Ty i William jesteście teraz na tapecie. Wszyscy chcą cię poznać. - Roześmiał się.
           - Kto to są wszyscy? Kogo masz na myśli?
           - No nas i pewnie przyjdzie jeszcze parę osób z osady.
           - Scot, czy oni rozmawiają o mnie? – zapytałam patrząc Scotowi w oczy.
           - Eee... Może? – odpowiedział zakłopotany, posyłając w kierunku Williama zniecierpliwione spojrzenie.
           - Czy dzieje się coś złego?
           - Eee... Chyba nie... Znaczy się... Jeszcze nie. – Scot, był wyraźnie zakłopotany.
          Milczałam. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Oparłam ręce o kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Miałam dość. Scot również milczał, a po tym jak nerwowo postukiwał palcami w ławkę, dało się wyczuć jego zdenerwowanie. Nagle poczułam, jak niepewnie objął mnie ramieniem i pochylił się w moją stronę.
           - Nie martw się Emily. William na pewno wszystko ci wytłumaczy.
          Po niespełna minucie usłyszałam nad sobą głos Williama.
          - Scot, bardzo ci dziękuję za to, że dotrzymałeś Emily towarzystwa.
          - Nie ma, za co. Polecam się na przyszłość – odparł jednocześnie wypuszczając mnie z uścisku.
           - Na przyszłość... To lepiej trzymaj łapy przy sobie. – William stanowczym tonem dał Scotowi do zrozumienia, że niezbyt podoba mu się forma pocieszania, którą dla mnie wybrał.
           - Wyluzuj... Zachowujesz się jak pies ogrodnika. – Obrzucił Williama burszowskim spojrzeniem, po czym wstając z miejsca puścił mi perskie oko.
            William przyglądał się całej sytuacji z ironicznym uśmiechem na twarzy. Thomas parsknął śmiechem, jednocześnie kierując rozbawione spojrzenie w stronę lasu, a Scot pokrzywiając się Wiliamowi ruszył wolnym krokiem w stronę ścieżki, która ich tutaj przywiodła.
          - Do zobaczenia wieczorem...
          - Do zobaczenia Scot. – William odprowadzał go wzrokiem z cynicznym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
          - Nie mówiłem do ciebie – odparł sardonicznym tonem, odwracając się w naszym kierunku.
          Kiedy tylko Scot na powrót się odwrócił i uszedł parę metrów dalej, William podszedł do paleniska i wyciągnął z niego resztkę nadpalonej gałęzi, którą rzucił w stronę Scota. Byłam niemal pewna, że nie ma szans trafić go z tej odległości, a tymczasem gałąź z lekkością przeleciała tych parę metrów trafiając Scota w sam czubek czarnej czupryny. Ten lekceważąc całe zdarzenie nawet się nie odwracając, wyciągną w górę dłoń, po czym delikatnie mówiąc przekazał Williamowi „międzynarodowy znak pokoju" swobodnie machając mu środkowym palcem.
           - Zachowujecie się jak dzieci. – Spojrzałam na Williama, który zdawał się być wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
           - Czasem jak dzieci, czasem jak zwierzęta Mily. – Zerknął na mnie, po czym na powrót usiadł obok mnie.
           - Co się dzieje?
           - Jeszcze nic. Ale chodzi o to, że zapewne dziać się będzie, gdy wrócisz do domu. – Popatrzył na mnie szczerze się uśmiechając.
           - Oświecisz mnie?!
           - Czarownica, z którą mieszkałaś znów zaczęła kręcić się w pobliżu twojego domu. Stella i David obserwowali ją. Widać ma powody sądzić, że żyjesz. Na razie cię nie widzi, bo jesteś tutaj i jesteś ze mną, ale wcześniej czy później dowie się, że żyjesz.
          - I co wtedy? – zapytałam drżącym tonem.
          - A wtedy zapolujemy. – Uśmiechnął się.
         Sposób, w jaki przekazywał mi tę informację, wywoływał u mnie wściekłość. Widziałam tylko dwie możliwości; albo chciał mi oszczędzić stresu, albo faktycznie nie miałam powodów do obaw.
           - Nie rozumiem, co cię tak bawi! - wrzasnęłam wstając z miejsca. – Jakaś jędza się na mnie uwzięła, wy chcecie się narażać dla mojego bezpieczeństwa, a ty cieszysz się jak głupek do sera! Szkoda, że mnie nie jest tak wesoło!
           - Cała ty, jak zwykle widzisz tylko minusy. – Rozbawiony pokręcił głową.
           - Tak? To proszę cię pokaż mi, choć jeden... Choć jeden plus w całej tej chorej sytuacji.
           - Tak? Ależ proszę bardzo. Mogę ci pokazać nawet więcej niż jeden plus w całej tej chorej sytuacji... A mianowicie: po pierwsze zamieszkasz ze mną, po drugie ja będę cię woził do pracy i odbierał z pracy, po trzecie będziesz dyżurować na nocach wtedy, kiedy i ja będę miał dyżur, bo po czwarte nic ci nie zrobi jak będziesz ze mną, przez co po piąte mamy mnóstwo czasu Mily na to, aby dostatecznie dobrze się poznać.
           Nadal patrzył na mnie wyraźnie rozbawiony, czym zaczął doprowadzać mnie do granic wytrzymałości nerwowej, które po minionych wydarzeniach i tak dość mocno się zawęziły.
           -Tak?! Rozumiem, że od dziś będziesz o moim życiu decydował sam, bez pytania mnie o zdanie! W ogóle to pomyślałeś o mnie, gdy snułeś te plany na przyszłość!
           - Cały czas myślę o tobie, gdy snuję plany na przyszłość. – Poderwał się z miejsca, po czym łapiąc mnie za kolana przewrócił na plecy. – Złośnico jedna!
           - Muszę powiedzieć ci coś ważnego kochanie – szepnęłam przybierając poważny wyraz twarzy.
           - Zamieniam się w słuch... Kochanie – zamruczał. – Jak ładnie brzmi to słowo... Kochanie.
          Wymówił to tak miękko i delikatnie, że aż zakręciło mi się w głowie.
           - Po pierwsze nie zamieszkam z tobą w twoim domu, po drugie nie będziesz mnie woził do pracy i z niej odbierał, po trzecie nie ode mnie zależy, kiedy będę miała dyżur nocny, po czwarte i piąte wiem, że jestem z tobą bezpieczna i nie mam nic przeciwko żebyśmy się poznali nawet lepiej niż dostatecznie, ale po szóste nie pozwolę abyście narażali się dla mnie, więc na przyszłość, gdy będziesz planował naszą przyszłość, to po siódme chciałabym w tym uczestniczyć.
          - Mmm... - zamruczał. – W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak tylko negocjacje. Bo nie sądzisz chyba, że tak po prostu ci ulegnę. – Zbliżył do mnie twarz, po czym wolno przesunął końcem nosa po mojej szyi.
          - Negocjacje – odparłam drżącym tonem, a serce oczywiście jak zwykle zdradziło moje emocje.
          - Tak... Negocjacje Mily. – Podparł się na łokciu i wbił we mnie spojrzenie zawadiacko się uśmiechając.
          - Jakie są pańskie propozycje panie Brichard? – zapytałam, odwracając się w jego stronę jednocześnie starając się wyrównać przyspieszony oddech.
          - Skoro nie chcesz zamieszkać w moim domu, więc zamieszkam z tobą.
          - Brzmi interesująco, nareszcie jest w tym sens panie Brichard. Proszę mówić dalej.
          - Przecież bez sensu byłoby gdybyśmy do pracy jeździli osobno.
          - Nie dam się dyskryminować, mam prawo jazdy i mam zamiar z niego korzystać.
          - O to ci chodzi. – Roześmiał się. – Tak zapomniałem... Zapomniałem, że mam do czynienia z niezależną kobietą... – westchnął i odgarnął moje włosy za ramię, odsłaniając szyję. - Więc, co ty na to, jeśli od czasu do czasu to ja pozwolę się dyskryminować?
          - Brzmi dobrze. – Roześmiałam się. – Mów dalej.
          - O dyżury się nie martw, ja się tym zajmę, a co do bliższego poznania... To Hmm... Może się to źle skończyć. – Zbliżył do mnie dłoń i palcami przesunął po moich ustach. – Sam nie wiem... - Spojrzał na mnie mrużąc oczy, po czym przysunął twarz bliżej. Instynktownie rozchyliłam usta i zbliżyłam do niego twarz. - I wybij sobie z głowy, że się dla ciebie narażamy. Jesteś teraz w rodzinie. A pro po rodziny... – Nagle zmienił temat. – Poznasz ich dzisiaj na ognisku.
         - Co?! Żartujesz sobie chyba! – Poderwałam się jak oparzona. - Jestem kompletnie nieprzygotowana, wyglądam jak stwór z kosm... – Przerwał moją wypowiedź przywierając ustami do moich warg, jednocześnie przewracając mnie z powrotem na trawę.
         Pomimo chłodu, który przenikał mnie przez przemokniętą od mokrej trawy bluzkę, czułam jak po raz kolejny ogarnia mnie fala przyjemnego ciepła, którą tak jak poprzednio, był zmuszony przerwać. Leżeliśmy obok siebie dłuższą chwilę. Zamknęłam oczy i napawałam się zapachem lasu. Byłam szczęśliwa. Po chwili usłyszałam po raz kolejny znajomy dźwięk szumiącej wody, im dłużej się wsłuchiwałam tym bardziej stawał się wyraźny i głośniejszy. Bez wątpienia była to woda, ale nie strumień. Był to szum wody, która spadając uderza o taflę jeziora. W pewnym momencie szum wody stał się tak głośny, że wszystkie inne dźwięki przestały do mnie docierać. Nagle poczułam, że ktoś mną potrząsa, otworzyłam oczy, przed którymi ukazała mi się twarz Williama.
           - Mily...- Powtarzał. W jego głosie dało się wyczuć zdenerwowanie.
           - Albo popadam w paranoję William, albo już drugi raz słyszę odgłos... Szum wody. Tym razem słyszałam to tak wyraźnie, jakbyśmy leżeli obok wodospadu.
          Patrzył na mnie marszcząc czoło.
          - Jesteś pewna, że słyszałaś wodę?
          - A mogłam słyszeć coś innego?
          - Nie wiem... Nigdy nie widziałem tu strumienia. Bynajmniej w tej okolicy.
          - Najpierw słyszę ten dźwięk bardzo delikatnie, gdy nikt mi nie przerywa, i skupiam się na nim, zaczynam słyszeć go coraz wyraźniej, do tego stopnia, że nie słyszę nic poza szumem wody.
          - Emily jesteś osłabiona. Może, dlatego słyszysz dziwne dźwięki.
          - To nie jest dziwny dźwięk, to szum spadającej wody. - Usiadłam i wbiłam wzrok w głąb lasu. – Nie wiem, dlaczego, ale mam wrażenie, że tutaj było małe jeziorko.
          - Znaleźlibyśmy je Emily. Słyszelibyśmy je.
          - Skoro nie ma tu strumienia, jeziorka i w ogóle nie widziałeś tu wody, to skąd wzięła się tu studnia z wodą?
         William spojrzał na studnię, po czym odwrócił twarz w moją stronę.
         - Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
         - Mniejsza o to. Jestem mokra, jest mi zimno i napiłabym się gorącej herbaty. A na dodatek w ohydny sposób wykorzystałeś swoje walory osobiste i mamiąc mnie swoim urokiem, przebiegle zmusiłeś do tego, abym przystała na twoje warunki. – Podniosłam się z trawy i otrzepując się, z fochem wymalowanym na twarzy ruszyłam w kierunku ścieżki.
          - Co?! Ja cię wykorzystałem na dodatek w jak to powiedziałaś? Ohydny sposób? Wracaj tutaj...! - krzyczał za mną. – Wracaj tu natychmiast!
          Zaczęłam uciekać, Jednak w parę sekund później poczułam jak silne ramiona Williama z łatwością unoszą mnie w powietrze.
           Szliśmy nie spiesząc się. Ścieżka, którą najpierw wspinałam się, aby dojść na polanę, teraz opadała w dół sprawiając, że spacer stał się dużo lżejszy. Myślami krążyłam wokół rodziny Williama, którą miałam poznać dziś wieczorem. Z jednej strony cieszyłam się, że William postanowił mnie im przedstawić, z drugiej zaś obawiałam się, że zostanę przez nich odtrącona.
          - Myślisz, że to dobry pomysł? – Niepewnie zapytałam, spoglądając spod oka na Williama.
          - Nie rozumiem. O czym mówisz? – Spojrzał na mnie zdziwiony.
          - Jesteś pewny, że chcesz przedstawić mnie swojej rodzinie?
          - Nie mam najmniejszych wątpliwości. – Spojrzał na mnie z poważnym wyrazem twarzy. – Bardzo chcą cię poznać.
          - A jeśli nie przypadnę im do gustu?
          - Harry już jest tobą zachwycony. Stella i Mariach nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają, a David i Michael chcieli cię poznać jeszcze zanim trafiłaś tutaj. – Roześmiał się. – Naprawdę nie masz się, czego obawiać.
          - Mariach to twoja mama?
          - Tak... Na pewno przypadniecie sobie do gustu. – Zerknął na mnie posyłając mi pogodny uśmiech.
          - Thomas różni się od was kolorem oczu. Dlaczego?
           William westchnął, a na jego twarzy pojawił się grymas.
          - Thomas dołączył do nas ponad rok temu i ... Nadal uczy się kontrolować swoją drugą osobowość. Wie czym jest i co się z nim dzieje, jednak cały problem w tym, że nie potrafi zapanować nad sobą w czasie pełni, jak również wtedy, gdy górę biorą emocje. Po gwałtownej przemianie zmienia się nie tylko jego ciało, ale również jego umysł, który sprawia, że Thomas staje się potworem. – Na jego twarzy wymalowany był niezrozumiały dla mnie lęk. - Wolałbym abyś trzymała się od niego z daleka.
           - Jak do was dołączył?
           - Thomas zboczył ze szlaku i zgubił się. Był zmuszony nocować w lesie. Na jego nieszczęście w ową noc była pełnia, został zaatakowany przez innego likantropa. Udało nam się go uratować... Ale było już za późno. Thomas został ugryziony.
           - Przez ugryzienie można stać się wilkołakiem? – Niepewnie zerknęłam na Williama.
           - Pamiętasz, jak opowiadałem ci, że wiedźmy przygotowywały mikstury, które dawały wieśniakom do spożywania lub wcierania obiecując im zdrowie, a ci później w czasie pełni zmieniali się nieświadomie w potwory?
          - Pamiętam.
          - Są to przemienieńcy. Ci ludzie nieświadomie zmieniają się w wilkołaki pod wpływem magii, niezależnie od swojej woli i są na usługach wiedźm. Nie są świadomi tego, co się z nimi dzieje i jakich czynów się dopuszczają. W ich żyłach zaczyna płynąć czarna krew pochodząca z czarnej magii. Przypomina jad. Każdy, kto ma z nim kontakt jest naznaczony piętnem, które będzie musiał dźwigać do końca życia. Od nich się zaczęło. Thomas przez ugryzienie został Likantropem. Nazywamy ich tak od nazwy choroby psychicznej, ponieważ oni zostają nijako zarażeni. Wiedzą, co się z nimi dzieje, widzą jak się zmieniają, wiedzą, że są niebezpieczni i robią innym krzywdę, ale ich  wilcza natura przynajmniej na początku wypiera ich własną. Kierują się instynktem, a nie rozumem. Potem żałują, a z obawy przed samym sobą popełniają samobójstwa, ponieważ nie wiedzą, że z czasem będą w stanie się kontrolować. Zawsze ulegają przemianie w czasie pełni lub w chwilach strachu czy silnych emocji. Z czasem jednak uczą się zmieniać na życzenie, podobnie jak my. Takich jak ja wiedźmy nazywają Lupusami. Nie zostaliśmy wilkołakami przez ugryzienie, lecz przez rzucone zaklęcie. Zmieniamy się, kiedy chcemy, nie tracimy zdolności racjonalnego myślenia, chociaż czasami nasza wilcza natura płata nam figle. Teoretycznie nie stanowię dla ciebie zagrożenia, ale w chwili silnych emocji, czasem tracimy chwilowo nad sobą kontrolę, a wtedy dla takiego kogoś jak ty, ta krótka chwila, może skończyć się tragicznie. Są jeszcze Wilczygonie, czyli również wilkołaki, ale takie, które już się nimi rodzą. Nie mają jadu, lecz mogą zmieniać się w wilkołaki.
           - Czyli podsumowując jakby na to nie patrzył wszyscy jesteście wilkołakami, tylko różnicie się... Zachowaniem?
          - Niezupełnie tylko zachowaniem. Na przykład Lupusi mają nienaturalnie zielone oczy, o czym już wiesz. – Spojrzał na mnie i wesoło zamrugał powiekami. – Przemienieńcy są od nas mniejsi, a ich oczy mają wściekły czerwony kolor. Mogą zmieniać się tylko podczas pełni. Likantropi mają oczy czarne... Z czasem nauczysz się nas rozróżniać.
           Szliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Próbowałam ogarnąć to wszystko rozumem. W ciągu paru tygodni moja egzystencja przeniosła się w inny wymiar, a życie stanęło na głowie. Nie rozumiałam jeszcze niczego, a co gorsze nie rozumiałam nawet samej siebie.
           - A co z tymi w wszystkimi legendami? – Znów zaczęłam zasypywać go pytaniami.
           - Co konkretnie masz na myśli?
          - Znak bestii?
          Chwilową ciszę przerwał głośny śmiech Williama.
          - Bzdura. Matki straszyły tymi historiami dzieci.
          - Srebro?
          - Bzdura. Jemioła również.
          - Dieta? – Niepewnie zerknęłam na Williama.
          - Nie przyswajam alkoholu, drażnią mnie ostre przyprawy, jak się domyślasz jaroszem też nie jestem. Wręcz nie znoszę warzyw.
          - Kanibalizm? – Znów posłałam mu niepewne spojrzenie.
          - Zdarzały się przypadki... Zwłaszcza u przemienieńców.
          - Wilcza sierść pod skórą?
          - Bzdura. – Po raz kolejny śmiech Williama rozchodził się echem po całym lesie. – Emily czego ty się naczytałaś?!
          - Oprócz tego, że widzisz aury, jesteś odporny na upływający czas, masz wyostrzony węch oraz słuch, jesteś szybki i silny to powinnam jeszcze o czymś wiedzieć?
           - Widzę w ciemności, mógłbym wdrapać się lub wskoczyć na każde drzewo w tym lesie i zeskoczyć z niego bez uszczerbku na zdrowiu.
          - Na pewno tylko tyle? – Posłałam mu podejrzliwe spojrzenie.
          - Chyba tak – dodał po chwili zastanowienia.
          Patrzyłam na niego z zachwytem. Był rozluźniony, uwolniony od większości obaw, które nim targały. Nie miał już przede mną żadnych tajemnic i w końcu bez żadnych obaw mógł swobodnie dzielić się ze mną swoimi sekretami. Pomału wprowadzał mnie w świat, który był dla mnie zupełnie obcy.
          - Chyba?
          Po tak długim okresie atmosfery tajemniczości, którą mnie otoczył nie chciało mi się wierzyć w to jego „chyba".
          - Skarbie... wydaje mi się, że tak. O tym, że na przykład siedząc w drugim kącie bufetu słyszę każdą rozmowę wiesz, o tym, że widzę więcej niż inni wiesz, o tym, że mogę być niebezpieczny też już wiesz... Wiesz? – Stanął i ponowił pytanie patrząc mi w oczy.
           - Yhm... - bąknęłam, unikając jednocześni jego spojrzenia.
           - Yhm... - Powtórzył naśladując mnie.
          Widać moja odpowiedź nie bardzo mu się spodobała. Spochmurniał i westchnąwszy z niedowierzaniem pokręcił głową.
           - William, nie chcę abyś, co chwilę mi o tym przypominał. Powiedziałeś i przyjęłam to do wiadomości. To, że będziesz mi o tym przypominał nie zmieni moich uczuć do ciebie.
          Milczał. Szedł patrząc pod nogi mocno zaciskając szczęki.
          - Czy mógłbyś tak po prostu przyjąć do wiadomości, że od początku się ciebie nie bałam, i nie zamierzam bać się teraz?
          - Nie chodzi o to abyś się mnie bała Mili... Chodzi o to abyś... czasem będąc świadoma tego, czym jestem, mogła przewidzieć, co może się stać i uchronić się przed niebezpieczeństwem... Dzisiaj rano mogłem...
          - Mogłeś, ale tego nie zrobiłeś, może jesteś dla siebie za surowy? – Nie pozwoliłam mu na dokończenie swojej wypowiedzi.
         Znów z niedowierzaniem pokręcił głową. Wbił we mnie swoje spojrzenie. Jego oczy przybrały ciemnozielony kolor, jak wtedy, kiedy jest zły. Wewnętrznie czułam, że ten wzrok nie wróży nic dobrego. Nagle złapał mnie w pół jedną ręką i bardzo mocno przyciągnął do siebie, poczułam szarpnięcie i potężną siłę, która niosła nas w górę pomiędzy drzewami. Gdy się zatrzymaliśmy, William nadal jak w imadle trzymał mnie przy sobie. Rozluźnił uścisk dopiero wtedy, gdy upewnił się, że nic mi nie jest. Staliśmy na dość grubej gałęzi, niemal na samym czubku ogromnego drzewa. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, dysząc jak lokomotywa.
           - Rozumiesz teraz, o czym do ciebie mówię Emily?
           Odruchowo spojrzałam w dół. Był to najgorszy pomysł, na jaki w danym momencie mogłam wpaść.
          - Rany Boskie! Jak my stąd teraz zejdziemy! – wrzeszczałam wniebogłosy, sprawiając, że mój krzyk echem odbijał się po całym lesie.
          - Uspokój się, zejdziemy tak samo jak weszliśmy Emily.
          Spojrzałam na niego z wyrazem niedowierzania na twarzy.
          - Spróbuj tylko stąd zeskoczyć, a nie ręczę za siebie! Obiecuję ci, Brichard, że będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobisz w życiu! – Nerwowo rozglądałam się wokół za jakąś porządną gałęzią, której mogłabym się uchwycić.
           Nagle znów poczułam szarpnięcie i podmuch wiatru na warzy. Lecieliśmy w dół. Mój pisk musiał być słyszany aż w Olympi. Kolejne szarpnięcie, kiedy William dotknął stopami ziemi. Leżałam na jego przedramionach niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
           - Żyjesz? – zapytał ironicznym tonem.
           - Natychmiast postaw mnie na nogi! – syknęłam.
           - Myślę, że lepiej będzie, gdy zaniosę cię do domu – odparł surowym tonem. – Pozwolisz, że pójdziemy skrótami?
           - Powiedziałam postaaa...
           Nim zdążyłam dokończyć zdanie, William zaczął biegnąć. Ale nie był to zwyczajny bieg. Miałam wrażenie, że poruszamy się z ogromną prędkością. Przed moimi oczami przesuwał się nie las, lecz ściana z drzew. Po paru minutach staliśmy na mniejszej polanie, znów w środku lasu. Nadal trzymał mnie na rękach i uważnie lustrował wzrokiem moją twarz. Byłam tak oszołomiona, że nie mogłam wydusić z siebie jednej sylaby. Gdy postawił mnie na nogach, czułam jak cała drżę.
           - Emily czy teraz rozumiesz, co cały czas próbuję ci wytłumaczyć?
          Patrzyłam na niego z wściekłością.
           - Przestań się popisywać! Mam tego dość! Na co liczysz? Że co?!
          Wrzeszczałam na niego tak głośno, jak tylko umiałam.
           - Liczę na to, że zrozumiesz – odparł ze smutkiem.
           - To się przeliczyłeś! – warknęłam. Usiadłam na jednej z ławek, próbując dojść do siebie.
           William patrzył na mnie przez chwilę przybierając coraz bardziej skruszoną minę.
          - Wcale się nie popisuję... Taki jestem.
          - Wcale się nie popisuję... - Zaczęłam powtarzać po nim, mierząc go rozwścieczonym spojrzeniem.
           Po dłuższej chwili ciszy, która między nami nastała, troszkę ochłonęłam i zaczęło do mnie docierać, co właściwie się stało.
           - Wiedziałam, że jesteś szybki, ale nie spodziewałam się, że aż tak – odparłam z nutką niepewności.
           - Nie chciałem cię przestraszyć... Ale nie dajesz mi wyboru Mily.
           - Jeśli jeszcze raz zrobisz mi coś takiego bez uprzedzenia, to obiecuję ci, że źle się to dla ciebie skończy. Może i nie jestem silna i szybka tak jak ty, ale mogę dać ci popalić w inny sposób i uwierz mi zrobię to, jeśli mnie do tego sprowokujesz!
           Na twarzy Williama zaczął pojawiać się coraz szerszy uśmiech.
           - Coś cię śmieszy? – zapytałam z nieukrywaną wściekłością.
          Wolno podszedł do mnie i przykucnął naprzeciwko mnie.
          - Nie mniej mi za złe Emily. Skoro poznałaś o mnie prawdę, chcę abyś wiedziała o mnie wszystko. Taki jestem, nie zmienię tego.
          - Skoro chcesz abym wiedziała wszystko to dlaczego nie pokazałeś mi jeszcze jak wyglądasz po przemianie?
          - Wiele mnie kosztuje kontrolowanie się w twojej obecności, aby przypadkiem nie zrobić ci krzywdy, a już na pewno nie wybaczyłbym sobie, gdybyś umarła przeze mnie na zawał serca!
          - Przestań wygadywać bzdury! Gdyby moje serce było takie słabe jak ci się wydaje, to już dawno witałabym się z robalami.
          Patrzył na mnie mrużąc oczy. Znałam go już na tyle by móc stwierdzić, że właśnie bije się z własnymi myślami.
          - Sądzisz, że stanie przed tobą średniej wielkości pies z przyjazną mordą?
          Parsknął śmiechem, skrupulatnie badając moją reakcję.
          - Nic nie sądzę. Po prostu... Chciałabym udowodnić ci, że już dawno cię zaakceptowałam i pokochałam takim, jakim jesteś.
          Odniosłam wrażenie, że moja odpowiedź sprawiła, że coś w nim pękło.
         - Wszystko w swoim czasie Mily... W moim przypadku nadmiar emocji jest niebezpieczny, dlatego nie zrobię nic dopóki nie będę pewny, że nic ci z mojej strony nie grozi.
          Złapał mnie za dłonie i pociągnął ku sobie. Zamknęłam oczy i wtuliłam w niego twarz. Palcami delikatnie uniósł mój podbródek do góry, sprawiając, że nasze twarze znów znalazły się tak blisko siebie, że zaparło mi dech. Delikatne usta Williama przyprawiły mnie o zawroty głowy, a ciepła dłoń, która wolno zsunęła się na moją szyję wywołała falę ciepła, która stopniowo rozlewała się po całym moim ciele. Ten pocałunek był inny. Tym razem trwał znacznie dłużej, był bardziej śmiały, a William zdawał się w pełni kontrolować swoje wnętrze. Instynktownie wplotłam palce w jego włosy. Przez moment znieruchomiał, po czym wolno odsunął ode mnie swoją twarz nie otwierając oczu. Wziął głęboki wdech i oparł głowę o moje czoło z czułością patrząc w moje oczy.
           - Czasami... – szepnął jednocześnie gładząc palcem moje usta. - Mam wrażenie, że to wszystko mi się śni... I boję się, że za moment się obudzę a ty rozpłyniesz się jak mgła.
           - Mam cię uszczypnąć? – Roześmiałam się i objęłam jego szyję rękami.
           Uśmiechnął się z niedowierzaniem kręcąc głową.
           - Poproszę – szepnął, ponownie składając na moich ustach delikatny pocałunek.


KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz