Po nudnej i ekscytującej zarazem nocy miałam dwa dni wolnego. Dwa najdłuższe dni w moim dotychczasowym życiu. Przez cały wczorajszy dzień i prawie połowę dzisiejszego zajmowałam się wszystkim, co pomoże mi przestać myśleć o Williamie i naszej przedwczorajszej rozmowie. Zajęłam się głównie porządkami i czepiałam się najdrobniejszych głupot, dosłownie wszystkiego byle tylko zaśmiecić mój umysł czymś innym. Ten stan rzeczy miał także swoje dobre strony. Mój dom lśnił czystością, aż miło było popatrzeć. Niestety miałam kolejną zarwaną noc i moje zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Czułam, że kolejna filiżanka kawy nie wiele wskóra, a o śnie raczej nie było mowy.
Usiadłam przy kuchennym stole i zastanawiałam się, co z sobą począć. Kiedy zerknęłam na zegar tuż nad drzwiami dochodziła godzina szesnasta. Zastanawiałam się, co robi Jane. Długo się nie namyślając sięgnęłam po telefon i wybrałam numer swojej przyjaciółki.
- Cześć. Co tam?
Poczułam ulgę, gdy w telefonie usłyszałam jej głos.
- Cześć. Co robisz? - Zapytałam, chcąc wybadać jej nastrój?
- Właściwie nic. Nudzę się. Pogoda taka sobie i w zasadzie z nudów sięgnęłam po książkę.
- Co byś powiedziała na filiżankę kawy i spacer? – Niepewnie zapytałam, mając cichą nadzieję, że jednak oderwie się od lektury i zechce zgodzić się na propozycję.
- A co byś powiedziała na spacer i filiżankę kawy? – Roześmiała się.
- Jeśli o mnie chodzi, to jest mi to obojętne.
- Mnie również... To co? Spotykamy się u mnie czy mam przyjechać do ciebie? - Zapytała z entuzjazmem.
- A jak wolisz?
- Przyjadę do ciebie, a przy okazji wstąpię do marketu. Muszę zrobić zakupy, bo moja lodówka zaczyna świecić pustkami. Kupić ci coś przy okazji?
- Nie dzięki, mam wszystko. W takim razie do zobaczenia - powiedziałam i rozłączyłam rozmowę.
Dojazd do mnie zajął Jane troszkę więcej czasu niż sądziłam. Zaczęłam się nawet martwić czy nic złego jej się nie przytrafiło. Nerwowo zaglądając w okno, w końcu się jej doczekałam. Ruszyłam do drzwi, aby je otworzyć.
- No nareszcie... Już się zaczynałam martwić – odparłam zniecierpliwionym tonem.
- Nie uwierzysz, kogo spotkałam w markecie. - Jane miała na twarzy wypieki, a na czole dużego, czerwonego guza.
- Co ci się stało?! Jane, masz na głowie roga. - Patrzyłam na nią lekko zaniepokojona, gdyż ów twór, który miała na czole, był potwierdzeniem moich obaw.
Kiedy weszłyśmy do kuchni, wstawiłam czajnik na palnik, a Jane otworzyła paczkę pierników, które w całym opakowaniu postawiła na stole.
- Słuchaj. Zabawna historia - roześmiała się – Mówiłam ci, że zajadę na zakupy.
- No mówiłaś i co?
- No i pojechałam. Miały być drobne, ale wyszło tego więcej niż się spodziewałam. I Kiedy wkładałam to wszystko do samochodu, pękła mi torba z owocami, które zaczęły toczyć się po całym parkingu. Gdy schyliłam się po nie zderzyłam się czołem... Zgadnij, z kim? - Roześmiała się.
- Nie wiem – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Z Telisem! – Znów zaczęła chichotać.
- Z tym Telisem? Naszym doktorkiem? – Patrzyłam na nią ledwie powstrzymując się od śmiechu.
- Tak. Mało tego, ma taką samą śliwkę na czole jak ja! – Twarz Jane promieniała, a uśmiech nie znikał z niej ani na moment.
- Biorąc pod uwagę twoje rozanielenie, to nie powiedziałaś mi jeszcze wszystkiego. Czyżby było coś jeszcze? – Spytałam podchodząc do lodówki, z której wyjęłam małe opakowanie mrożonki. – Przyłóż to do czoła, bo wyglądasz jak jednorożec.
- Jack w ramach rekompensaty zaprosił mnie na kawę. - Gdy to mówiła drżał jej głos. – Oczywiście się zgodziłam – dodała, odbierając ode mnie paczuszkę zmrożonego groszku.
- Ty wredna małpo! - krzyknęłam. - To ja się tu zamartwiam o ciebie, od zmysłów odchodzę, z okna nie wychodzę, a ty sobie kawkę z Telisem popijasz i w dalekim poważaniu masz nawet zadzwonić i powiedzieć, że żyjesz i się spóźnisz!
- Czas zleciał nam tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy minęła godzina. Przepraszam cię Emily.
- No domyślam się – mruknęłam, wygodnie sadowiąc się na krześle. Wyraz twarzy mojej przyjaciółki był inny niż zwykle. Pierwszy raz widziałam ją tak zachłyśniętą szczęściem. - Opowiadaj.
- W zasadzie to rozmawialiśmy ogólnie, troszkę o pracy, obgadaliśmy Jeffersona, trochę o głupotach, o kinie... – Tajemniczo się uśmiechnęła i wbiła wzrok w pudełko pierników.
- O kinie... - powtórzyłam po niej, mierząc ją coraz bardziej zaciekawionym spojrzeniem.
-Tak. - Na twarzy Jane znów zagościł tajemniczy uśmieszek.
- No i co? Mam cię tak ciągnąć za język, czy w końcu masz zamiar opowiedzieć? No chyba, że to jakaś tajemnica, to nie śmiem pytać.
- No i w sobotę idziemy na jakieś romansidło.
Jane po prostu promieniała szczęściem. Po długich latach oczekiwań jej najskrytsze marzenie zaczynało się spełniać. Moje przeczucia jednak rzadko mnie mylą.
- Czekaj... Dobrze zrozumiałam? Idziecie jutro do kina? – Wbiłam w nią zaskoczone spojrzenie, chociaż w głębi serca miałam nadzieję, że się nie mylę.
- Tak! Dobrze zrozumiałaś – odpowiedziała, szczerząc swoje białe ząbki.
- Jane, strasznie się cieszę... Nawet sobie nie wyobrażasz. – Na krótką chwilę zakleszczyłyśmy się w przyjacielskim uścisku.
- Gdyby nie ty, zapewne spędziłabym ten dzień przed telewizorem – jęknęła. – Albo z książką w dłoni.
- No dobrze kochana, a o Brichardach coś rozmawialiście? Jak mu się z nimi pracuje?– Zapytałam niby przypadkiem, jednak moja ciekawość musiała wręcz rozkwitać na mej twarzy, gdyż Jane, nagle spoważniała i przez chwilę się zamyśliła.
- Rozmawialiśmy, ale Jack jakoś wymijająco odpowiadał na moje pytania.
- To znaczy? – Jej wypowiedź zabrzmiała tajemniczo i zaniepokoiła mnie, sprawiając, że mój mózg znów zaczął pracować na najwyższych obrotach.
- Odniosłam wrażenie, że nie za bardzo chce o nich rozmawiać. Gdy mu opowiadałam o tym, że dziwnie się zachował w stosunku do ciebie, odpowiedział, że to był zbieg okoliczności, zwykła pomyłka. Poza tym William nieźle się gryzł tym faktem. Wiedział nawet o tym, że cię przeprosił.
- Nie uważasz, że jest to trochę dziwne? - Spytałam po chwili zastanowienia. - Dlaczego William zwierza się nowo poznanemu koledze z pracy?
- Też się nad tym zastanawiałam.
- Może znali się wcześniej?
- Nic o tym nie wspominał, ale odniosłam wrażenie, że coś ich jednak łączy. Bo Jack, był bardzo ostrożny, kiedy się o nich wypowiadał. Ostrożny i tajemniczy. Sprawiał wrażenie, że coś ukrywa.
- Ciekawe, o co chodzi? – Złapałam w palce łyżeczkę i wolno ja obracając, zastanawiałam się nad słowami przyjaciółki.
- W trakcie rozmowy powiedział jeszcze coś dziwnego. Nie za bardzo wiem jak to potraktować – zamyśliła się na krótką chwilę. - Gdy opowiadałam mu, że sprawił ci przykrość swoim zachowaniem, i że pomału zaczęłaś się gubić w jego huśtawce nastrojów, odpowiedział po dłuższym namyśle, że z tego, co on widzi, William jeszcze nie raz cię zaskoczy w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Co?! Nie określił się jakoś bliżej?
Byłam kompletnie zaskoczona słowami Jane.
- No właśnie nie. Gdy zapytałam, co ma konkretnego na myśli, odpowiedział, że nic, a po chwili dodał, że cierpliwość i czas wszystkim pokieruje.
- Co on za brednie wygaduje? – Roześmiałam się. – Coś musiał źle zrozumieć.
- Brednie? Mówił bardzo poważnie, aż mnie ciarki przeszły - powiedziała oburzona.
- Nie twierdzę, że brednie, tylko jakoś... Nie wiem jak to powinnam rozumieć. - Upiłam łyk kawy obdarowując Jane pobłażliwym uśmiechem.
Zaczęłam zastanawiać się nad słowami Williama, który również podczas naszej rozmowy powiedział coś, czego nie rozumiałam, a co tak właściwie dopiero teraz zaczynało nabierać sensu.
- O czym myślisz?
- Zastanawiam się nad słowami Williama, które zabrzmiały równie ekstrawagancko i tajemniczo jak słowa Telisa.
- A mianowicie?
- Gdy mnie przeprosił... W trakcie rozmowy zapytał czy się go boję. Odpowiedziałam mu, że nie, po czym zamyślił się. Gdy zapytałam go, o czym myśli odpowiedział, że zastanawia się nad tym czy ma się cieszyć czy raczej martwić z tego powodu.
- Nie pytałaś go, o co mu chodzi?
- Pytałam, ale ten natychmiast zmienił temat pozostawiając mnie bez odpowiedzi.
- Dziwny ten twój William – odparła po chwili namysłu, ponownie używając zwrotu, za którym niestety nie przepadałam.
- On nie jest mój. – Niemal natychmiast ją poprawiłam.
- Trzeba było widzieć miny naszych szanownych koleżanek, gdy poprosił cię o rozmowę – Jane wybuchła śmiechem.
- Mówiły coś?
- Nie. Przy mnie raczej nic by nie mówiły, ale porozumiewawcze spojrzenia były. Tylko Alisa zapytała czy coś wiem.
- Ciekawe czy już się rozniosło, że miałam pogawędkę z panem Brichardem? Wścibskie małpy – mruknęłam. Pomału też zaczynałam odczuwać zmęczenie tymi wszystkimi domysłami i plotkami.
- Łudzisz się, że nie?- Roześmiała się.
- Mogłoby im coś czasami umknąć – odpowiedziałam nie ukrywając rozdrażnienia.
- No nie żartuj. Brichardowie to jedyny temat, który w tym momencie budzi emocje, a ty sądzisz, że umknęłoby im jak rozmawiasz z najprzystojniejszym doktorkiem w szpitalu?
- Szczerze mówiąc, szłam do szpitala nabuzowana z zamiarem zemsty, a wyszłam zakłopotana... Nie tego się spodziewałam. – Uśmiechnęłam się i z niedowierzaniem pokręciłam głową.
- Ale chyba byłaś miło rozczarowana?
- Nie do końca Jane. Raczej nazwałabym to lekkim niedowierzaniem.
- Jednak to miło z jego strony. Mógł cię nie przepraszać i nie starać się wyjaśniać całej sytuacji.
Nastała chwila milczenia, podczas której zastanawiałam się nad słowami Jane. Zerknęłam na nią i łobuzersko się uśmiechnęłam.
- Czyli jutro ten wielki dzień? – Zmieniłam temat. Nie chciałam psuć nastroju, rozmową o Williamie. – Romantyczny seans we dwoje.
- Nie wyobrażasz sobie jak się denerwuję.
Jane westchnęła cicho, nerwowo pocierając dłonią czoło. Chciałam dodać jej otuchy, jednak szybko zrezygnowałam, gdyż sama denerwowałam się przed każdą swoją pierwszą randką pomimo, iż Jane zawsze mnie wspierała i niemal za każdym razem pożyczała coś eleganckiego na tę okazję.
- Wyobrażam sobie. A kreację już masz?
- Coś wymyślę. Mam cały dzień na przeszukanie szafy.
- Pomogłabym ci, ale u mnie raczej nic ciekawego nie znajdziesz.
Niestety moja garderoba nie była w guście Jane. Nasze style zupełnie się od siebie różniły, a pojęcie elegancji w naszym mniemaniu, posiadało dwie odrębne definicje. Jane lubiła odsłaniać nogi i dekolt. Lubiła rzeczy podkreślające jej figurę, natomiast ja wolałam subtelniejsze kroje i luźne, zwiewne tkaniny, które nie krępowały mi ruchów i nie kleiły się do ciała.
- A ty jutro dyżurujesz. Widziałaś, z kim?
- Niestety nie i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zerknąć.
- Zobaczysz jutro. – Zaśmiała się.
- Ze spaceru już chyba nic nie wyjdzie – odparłam zerkając w okno. – Znów zbiera się na deszcz.
- Jak się uprzesz... Nie chce mi się – powiedziała po chwili milczenia.
- Mi również. Chodź przymierzyć jakieś fatałaszki. – Wstając z miejsca, posłałam Jane pogodny uśmiech. W jej oczach pojawił się błysk, a wyraz twarzy mówił, że nie trzeba jej powtarzać dwa razy.
Rozmawiałyśmy jeszcze bardzo długo, poruszając różne tematy. Niestety nie miałam odwagi przyznać się przed Jane, że ściągnęłam ją do mnie, po to, aby nie myśleć o Williamie. Jednak najdziwniejsze było to, że im bardziej próbowałam o nim nie myśleć tym więcej sytuacji mi się przytrafiało, które nie dawały mi o nim, zapomnieć. Jane przymierzyła sporo ubrań, wywracając moją garderobę do góry nogami. W konsekwencji stwierdziła, że ubieram się jak lumpa, ukrywając przed światem swoje najmocniejsze atuty.
Kiedy było po dwudziestej drugiej postanowiła jechać do domu. Nadal targały nią emocje. Śmiała się i zamartwiała na przemian, popadając ze skrajności w skrajność. Poniekąd nie dziwiłam się jej. Podkochiwała się w Telisie odkąd pamiętam i właśnie nadszedł moment, o którym zapewne nie raz marzyła.
- Zaśniesz? – Spytałam, gładząc ją delikatnie po plecach.
- Nie wiem. Chyba nie - Na jej twarzy malowało się zdenerwowanie. - Emily, ja marzyłam o takiej chwili – powiedziała drżącym głosem.
- Kochana dasz radę. Najważniejsze to, to abyś pozostała sobą. - Starałam się ją pocieszyć, przytaczając tekst stary jak świat. – Sama nie raz mi to powtarzałaś. Pamiętasz?
- Nie wiem na razie to chyba jeszcze do mnie nie dotarło.
- Zadzwoń jutro.
- Emily, strasznie ci dziękuję.
- Ale za co? - Zapytałam zaskoczona. – Przecież to nie moja zasługa.
- Za to, że wyciągnęłaś mnie z domu. - Mocno mnie uściskała i wyszła machając na do widzenia. – Do usłyszenia jutro i trzymaj kciuki!
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, byłam tak zmęczona, że marzyłam o prysznicu, ciepłych kapciach i wygodnym łóżeczku. Miałam nadzieję, że mimo nadmiaru emocji szybko zasnę.
Kładąc się do łóżka myślałam o Jane, która pewnie jeszcze nie spała. Miałam cichą nadzieję, że jutro będzie najszczęśliwszą kobietą w Olympii. Tego życzyłam jej z całego serca. Leżąc czułam jak każda partia mięśni staje się stopniowo coraz cięższa, jak myśli zaczynają się plątać i przeskakiwać jedna po drugiej, tworząc ciąg dziwnych zdań. Pod zamkniętymi powiekami, zaczęły malować się obrazy, które przeskakiwały jak kanały w telewizji. Przez chwilę widziałam salę operacyjną, potem Williama, Jacka z Jane, aż w końcu stanęłam na polanie w samym środku lasu. Panowała tu absolutna cisza, a ciemność rozświetlało blade światło księżyca. Wokół polany gęsto rosły drzewa, z, pomiędzy których zionęła ciemność. Popatrzyłam w niebo, na którym lśnił księżyc w pełni, mieniący się paletą platynowych odcieni. Zaczęłam rozglądać się wokół. Czułam delikatny powiew wiatru na skórze, który przyprawiał mnie o dreszcze. Pomimo iż nikogo tu nie widziałam byłam niemal pewna, że ktoś w tym miejscu śledzi najdrobniejszy mój ruch. Zaczęłam wytężać wzrok, rozglądać się dookoła i czuć jak serce z wolna przyspieszało swój rytm. Dopiero po chwili z pomiędzy drzew i ciemności, która je otaczała wyłonił się cień kogoś lub czegoś, czego nie potrafiłam określić. Jedyne co dobrze widziałam to para oczu, które w blasku księżyca mieniły się jak dwa zielone szmaragdy. Powoli zaczęły przysuwać się w moim kierunku. Stałam niemal sparaliżowana i czułam jak krew pulsuje w moich żyłach w rytm pędzącego ze strachu serca. Z każdą sekundą zielone światełka były coraz bardziej wyraźne i coraz bliżej mnie, aż w końcu dostrzegłam wyłaniającego się wielkiego wilka, wokół którego wytworzyła się przepiękna, srebrna łuna, która wraz z parą zielonych szmaragdów zatrzymała się w niewielkiej odległości tuż przede mną. Gdy pomału zaczęła blednąć, zobaczyłam przed sobą Williama, którego oczy nadal odbijały blask księżyca mieniąc się paletą zielonozłotych barw. Cały lęk, który mnie ogarnął, tak szybko jak się pojawił, tak równie szybko odpłynął.
- Boisz się mnie? - Zapytał wyciągając ku mnie dłoń.
Obudziłam się z kołaczącym sercem. Przed oczami nadal widziałam szmaragdowe spojrzenie Williama, a w uszach odbijając się niczym echo wracały jego słowa; „Boisz się mnie?"
- Niedobrze. Tracę rozum. Emily, co się z tobą dzieje? – Usiadłam na łóżku i dywagowałam sama z sobą.
Czułam jak ze zmęczenia wszystko się we mnie trzęsie. Łzy same ciskały mi się do oczu. Miałam dość Williama, własnych myśli i dziwnych snów, które nawiedzały mnie coraz częściej. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał godzinę trzecią dwadzieścia. Za niecałe trzy godziny musiałam wstać do pracy.
Nie wiem ile leżałam zanim ponownie zmorzył mnie sen. O piątej trzydzieści obudził mnie dźwięk budzika. Jego wysoki ton przyprawiał mnie o palpitację serca. Gdy wstałam powlekłam się prosto do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i z wielkim trudem wykonałam makijaż, który zajął mi więcej czasu, niż sądziłam. Na ujarzmienie moich włosów niestety nie miałam ani chęci, ani czasu, gdyż już musiałam wychodzić. Jak zwykle znów byłam spóźniona.
Kiedy wchodziłam na oddział było już grubo po siódmej. Przebrałam się w nasze blokowe ubranie i weszłam do pokoju, w którym była już Sophia, Alisa i Kate.
- Cześć dziewczyny – powiedziałam do wszystkich.
- Cześć Emily. - Przywitała się Sophia.
Moje koleżanki były wyraźnie nie w sosie. Siedziały nadęte jak dzik po szyszkach z iskierką mordu w oczach.
- Co się dzieje? - Zapytałam zdziwiona.
- Idź sobie zobacz na tablicę - powiedziała ze złością w głosie Kate.
Rzuciłam torebkę, zasypałam kawę i wyszłam na korytarz, aby sprawdzić, o co tyle szumu. Gdy spojrzałam na plan zabiegów miałam ochotę wyjść z tej instytucji i z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi. Była sobota, a my miałyśmy tyle operacji, że najprawdopodobniej do godziny dziewiętnastej będziemy wręcz fruwać na wysokości lamperii.
Oczywiście, że tak musiało być w końcu byłam dziś tak zmęczona, że chwilami zastanawiałam się jak się nazywam, a do pracy szłam z takim zapałem, że spóźniłam się prawie dwadzieścia minut.
- Szlag by to trafił – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w tablicę z nieukrywaną wściekłością. – Czy ich Pan Bóg opuścił?
- Cześć. Twoja złość jest wynikiem tego szaleństwa na tablicy, czy miłości do tego miejsca?
Usłyszałam za sobą miękki, aksamitny baryton. Kiedy się obejrzałam zobaczyłam Williama, który patrząc na mnie ledwie powstrzymywał się od śmiechu.
- Uważasz, że to, co rozpisaliście na dzisiaj jest zabawne? – Wskazałam dłonią tablicę i patrzyłam na niego z taką miną, że niemal natychmiast przyjął poważny wyraz twarzy. Niestety nie na długo.
- Ja w tym palców nie maczałem. - Wzruszył ramionami, zawadiacko się uśmiechając.
Nagle zmarszczył czoło i przechylając głowę nieznacznie w bok, zaczął badawczo mi się przyglądać.
- Co? O, co ci chodzi? Czułki mi wyrosły? – Zapytałam lekko rozbawionym tonem, chociaż fakt, że tak mi się przyglądał wprawiał mnie w ogromne zakłopotanie.
- Czy ty się dobrze czujesz? – Chwycił w palce mój podbródek i lekko pociągnął go w lewą stronę, nadal uważnie lustrując mnie wzrokiem.
- Tak. Dziękuję... – odparłam, po czym delikatnie odchylając głowę sprawiłam, że oswobodziłam się spod jego palców. Nie mniej jednak ich ciepło i delikatność, przyprawiły mnie o szybsze bicie serca. – Dlaczego pytasz? Coś mam na twarzy? – Potarłam dłonią policzek i marszcząc czoło, obdarowałam go nieufnym i mocno zawstydzonym spojrzeniem.
- Wyglądasz jakbyś nie spała całą noc – odpowiedział nadal wnikliwie analizując moją twarz.
- To prawda, nie spałam dziś zbyt dobrze. - Skrzywiłam się ponownie skupiając swoją uwagę na niekończącym się planie zabiegów.
Zastanawiałam się jak mógł dostrzec to, co skrzętnie starałam się rano ukryć pod makijażem, nakładając różnego rodzaju paskudztwa na twarz. Przez moment w moich myślach przemknęła wizja źle rozprowadzonego na twarzy podkładu i powstałe na ten skutek brązowe smugi, które widniały na mojej twarzy. Poczułam potworne zażenowanie i zdradziecki szkarłat na twarzy, który tym razem wolno spływał także na szyję i dekolt, niemal paląc mi skórę.
- Hmm... Czyżby narzeczony nie dał ci spać? – Spytał. – Te rumieńce mówią więcej niż milion słów – dodał, po czym oparł ramię o ścianę, skrzyżował ramiona i wymownie się uśmiechnął z zaciekawieniem podążając wzrokiem na zaróżowioną już skórę szyi i dekoltu.
- Wszystko zauważyłeś, oprócz jednej istotnej rzeczy – odparłam z trudem przełykając ślinę. Odwróciłam się ku niemu i naśladując go, oparłam ramię o ścianę i skrzyżowałam ramiona. – Jak na faceta jesteś mało spostrzegawczy, za to wyjątkowo bezczelny. Takie... domysły są lekko żenujące. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Milczał. Oboje milczeliśmy przez krótką chwilę jedynie patrząc sobie prosto w oczy. Znów miałam okazję dokładniej się im przyjrzeć, chociaż z każdą kolejną sekundą czułam się coraz bardziej skrępowana.
- Jak na faceta jestem wyjątkowo spostrzegawczy, chociaż niechętnie ale w jednej kwestii muszę się z tobą zgodzić. Otóż zgodne z prawdą jest, że w twoim przypadku nie dostrzegam pewnych rzeczy. – Nagle przerwał milczenie, wyjmując z kieszeni fartucha czarny pisak. – Wybacz... nie miałem na celu cię urazić. – Uśmiechnął się łagodnie, mimo iż teraz wyraźnie było widać zakłopotanie malujące się na jego twarzy. - Za to dzięki tej niefortunnej wypowiedzi odkryłem, że jesteś wstydliwą osobą, a to dla mnie pewnego rodzaju nowość.
- Nie jestem wstydliwa – zaoponowałam.
- Więc skąd ten rumieniec? – Odwrócił się ku tablicy i zaczął śledzić wzrokiem jej plan. – Może i nie jestem spostrzegawczy, ale musiałbym być ślepy, żeby go nie zauważyć.
- Sama nie wiem... widać taki mój urok.
- Bez wątpienia – odparł, po czym zaparł dłonie na tablicy i z szelmowskim uśmiechem na ustach, ponownie na mnie spojrzał. - Więc skoro nie narzeczony, to może mąż?
- Pudło.
- W takim razie chłopak. – Zmarszczył brwi, starając się przybrać poważny wyraz twarzy.
- Och... znów pudło – odpowiedziałam, chociaż to przesłuchanie zaczynało mi się nie podobać.- Wydaje mi się czy próbujesz być sprytny i z takim oto podejściem, chcesz wyciągnąć ode mnie informację na temat mojego stanu cywilnego? Widzisz biedaku? A wystarczyło zapytać swoich kolegów po fachu. Powiedzieli by ci od razu, że Emily Moulton, to samotnie mieszkająca stara panna i nie musiałbyś się kompromitować tymi podchodami. – Wzruszyłam ramionami, teatralnie przewracając oczami.
William parsknął stłumionym śmiechem i ponownie oparł się o ścianę zwracając się ku mnie.
- Stara panna... - powtórzył wyraźnie rozbawiony, nadal cicho chichocząc pod nosem. – Mily... skoro nie chłopak, nie narzeczony i nie mąż, to co jest powodem twojego zmęczenia? Impreza?
- Po prostu zły sen – odparłam, chociaż poczułam się z tym wyznaniem nieswojo. – Tylko zły sen, który obudził mnie nad ranem. Czy chciałeś może dopisać nam coś do tej nie kończącej się historii? – Wskazałam na plan zabiegów. - Bo jeśli nie to chciałabym zdjąć listę i wraz z nią pójść szykować się do zabiegów.
- Ściągawka? – Zaśmiał się zerkając na plan, po czym oparł się dłońmi o tablice w jednej z nich nadal trzymając czarny pisak. – Nie, nie będę już dopisywał, ale dostąpiłem dziś zaszczytu, bym sam przypisał się do zabiegów. Jesteś dziś na...? – Zerknął na mnie pytająco.
- Na sali sześć. Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości – odparł, po czym ponownie parsknął cichym śmiechem. – Ja też pójdę na szóstkę, bo dziś rano jedna taka... stara panna... bardzo się pozłościła na widok ilości zabiegów. Pomyślałem, że jak zrobię je szybko, to poprawię jej humor. Na dodatek, ma za sobą ciężką noc – dodał, po czym zaczął wpisywać swoje nazwisko pod większością zabiegów.
- Bardzo śmieszne. – Zaczynałam żałować, że w taki głupi sposób nazwałam swoją sytuację. Mogłam ugryźć się w język i nie próbować być złośliwą. – Uważaj, żeby ci ta stara panna wstydu dziś nie narobiła.
- Kto ją tam wie? – Zaśmiał się i podał mi plan. – A te sny? Często masz te koszmary? To jakieś... pozostałości po przeszłości? Oczywiście nie musisz odpowiadać. Nic na siłę.
- To był zwyczajny zły sen Williamie. Wybiłam się ze snu i po prostu nie mogłam już zasnąć. Każdy tak czasami ma. Pozwolisz, że pójdę się przygotować?
- Oczywiście. Więc... do zobaczenia
Przygotowanie sali zajęło nam około czterdzieści minut, po upływie, których ruszyłyśmy zgodnie z planem. Brichardowie operowali tak szybko i sprawnie, że po południu ku naszemu zdziwieniu zostało nam już tylko trzech pacjentów. Z całej tej sytuacji najbardziej pocieszający dla mnie był fakt, że moje relacje z Williamem, zdawały się ulec poprawie. Nie patrzyliśmy na siebie podejrzliwie, nie atakowaliśmy się słownie, często żartowaliśmy i śmialiśmy się. Powoli zaczynałam zapominać o tym jak bardzo mnie niedawno zirytował i jak wielką miałam ochotę się na nim odegrać.
Przedostatni zabieg przeprowadzany był laparoskopowo. Gdy na Sali zgasły światła, zabieg od początku zaczął się komplikować. Na wstępie podczas zakładania troakarów jeden z nich odskakując wbił się prosto w rękę Williama powodując dość głęboką ranę. Zabieg stanął, ponieważ William jako operator musiał zatamować krwawienie, umyć się do zabiegu jeszcze raz, przebrać się i przejść na stanowisko asysty. Gdy zaczęli kontynuować w jamie brzusznej warunki operacyjne były również ciężkie. Pęcherzyk żółciowy był duży, o grubych ścianach, przez co ciężko było uchwycić go narzędziem. Jednym słowem zaczęło się nieciekawie, a operacja zaczęła się przeciągać. Stałam znudzona wpatrując się w ekran monitora i obserwując zmagania, Harry'ego, który ostrożnie wypreparowywał ściany pęcherzyka. Gdy przeniosłam wzrok na Williama, który ze skupieniem obserwował poczynania ojca, zamarłam. Jego oczy zwrócone w stronę ekranu lśniły jak dwa małe szmaragdy... Jak oczy, które dwukrotnie widziałam w swoim śnie. Stałam odrętwiała nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Byłam tak bardzo oszołomiona tym, co widziałam, że kompletnie nie słyszałam, Harry'ego, który poprosił o klipsownicę. William odrywając wzrok od ekranu chcąc sprawdzić, co się ze mną dzieje rozproszył moją uwagę. Gdy się ocknęłam Harry patrzył na Williama lekko zaniepokojony i niemal od razu poprosił o zaświecenie jednej lampy. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym jak by nigdy nic zaczęli kontynuować operację. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie miałam omamów wzrokowych, czy mój zmęczony umysł nie zaczął płatać mi figli.
Pod koniec zabiegu, podczas zakładania szwów byłam już tak zmęczona, że ledwie trzymałam nożyczki.
- Nie masz jeszcze dość? - zapytał William nie odrywając wzroku od nitki z igłą.
- Jestem zmęczona, ale jak widzisz nadal daję radę. - Uśmiechnęłam się. - Poza tym mam przy stole znakomite towarzystwo, z którym wspaniale mi się współpracuje, a to już bardzo dużo.
Przez krótki moment William zesztywniał i przerwał szycie. Zerknął na mnie, po czym lekko zmieszany, wrócił do zakładania szwów.
- Nosisz soczewki? – Zapytałam spoglądając na niego.
- Nie - odpowiedział oschle.
- Twoje oczy lśniły... tak jak mojej kotce, gdy nocą...
- Emily! – Przerwał mi wypowiedź. - Czy podczas zabiegu nie powinnaś patrzeć w pole operacyjne? A przede wszystkim słyszeć, co się do ciebie mówi?! - odparł stanowczym, surowym tonem.
Byłam w takim szoku, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Powiedział to tak głośno, że oczy pozostałego zespołu zwróciły się w moją stronę. Zrobiło mi się przykro. Czułam się upokorzona.
- Przepraszam. – W tym momencie było mnie stać tylko na to jedno słowo.
- Powinnaś lepiej się wysypiać, gdy masz zamiar stawać do zabiegów – dodał szorstkim tonem.
Pomimo, że oczy prawie zalały mi łzy, poczułam jak ogarnia mnie złość. Po prawie dziewięciu godzinach wspólnej pracy, podczas której nie brakowało mu niczego, ten impertynent zaczął mi mówić, co powinnam robić! Gdyby tylko wiedział, że to właśnie on jest głównym powodem, mojego zmęczenia, może bardziej ważyłby słowa!
- To czy jestem wyspana czy nie, to tylko i wyłącznie moja sprawa i nie twój interes! - wycedziłam przez zęby, wbijając w niego rozjuszone spojrzenie.
Uniósł głowę i zmierzył mnie surowym spojrzeniem. Chyba nie spodziewał się po mnie takiej reakcji.
- Stając w takim stanie do zabiegów stwarzasz zagrożenie dla pacjenta.
- Już ty się o to nie martw! A jeśli chcesz mi coś powiedzieć to przyjdź po zabiegach! Nie mam zamiaru znosić twojej impertynencji!
- Impertynencji! Nie zapędziłaś się przypadkiem? – Spojrzał na mnie z nieukrywanym niezadowoleniem.
- Nie wydaje mi się - warknęłam.
- Stoję tu od rana tak samo jak ty i...
- A co mnie to obchodzi? - Przerwałam mu, nachylając się w jego stronę. - Stoisz tu na własne życzenie! Chciałeś mieć słodkie życie? Trzeba było iść na cukiernika... A teraz bądź tak miły i zamiast wyżywać się na mnie dokończ łaskawie to, co zacząłeś, bo pacjent zaczyna się budzić.
Stojący nad głową pacjenta anestezjolog usiadł dławiąc się ze śmiechu.
- Charakterek, to ty masz. - Spojrzał na mnie z wściekłością, niemal tak samo jak wtedy, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy.
- Zejdziesz ze mnie? Czy mam ci pomóc?! – syknęłam wbijając w niego rozjuszone spojrzenie.
Kiedy skończył po prostu zdjął fartuch, rękawice i wyszedł bez jednego słowa. Byłam tak wściekła, że epitety w stosunku do jego osoby same ciskały mi się na usta. Na szczęście pracowałam dzisiaj z Sophią, która nie zadawała niepotrzebnych pytań.
Do ostatniego zabiegu postanowiłam zaangażować Sophię. Po tym, co zaszło, wolałam usunąć się w cień. Gdy wszedł na salę posłałam mu pogardliwe spojrzenie i zajęłam się wypełnianiem protokołu operacyjnego. Zabieg trwał ponad godzinę. William stal na asyście od czasu do czasu spoglądając w moją stronę. Gdy ochłonęłam, miejsce gniewu zajął, żal, który sprawiał, że w okolicy serca czułam bolesne ukłucia. Nie mogłam pojąć czym tak bardzo go rozsierdziłam. Gdy myślami wracałam do jego szorstkiego tonu i wrogiego spojrzenia, zbierało mi się na płacz.
Po raz kolejny zamyśliłam się tak bardzo, że nie zauważyłam, kiedy skończyli operować. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy na protokole, w który byłam wpatrzona pojawił się cień Williama stojącego tuż przede mną.
- Możemy porozmawiać? – Zapytał, ale już łagodnym i spokojnym tonem.
Byłam już tak zmęczona, że ledwie patrzyłam na oczy. Milcząc spojrzałam na niego. Wyglądał na zakłopotanego i skruszonego. Patrzył teraz na mnie z takim spokojem, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Jeszcze godzinę temu z tych samych oczu ciskały się gromy.
- Możemy – odpowiedziałam ze smutkiem.
Kiedy wyszliśmy poprowadził mnie wzdłuż korytarza do jednej z pustych sal operacyjnych.
- Mily... - Zaczął mówić skruszonym tonem. - Chciałem cię przeprosić, poniosło mnie.
Milczałam. Czekałam, co jeszcze ma mi do powiedzenia. Spojrzał na mnie i westchnąwszy, nerwowo przetarł oczy palcami lewej ręki. Znów zamarłam, bo ku mojemu zaskoczeniu na grzbiecie dłoni, w którą parę godzin temu wbił mu się troakar nie było ani śladu draśnięcia. W myślach zaczęłam odtwarzać początek zabiegu, krok po kroku i byłam pewna, że zranił się w grzbiet lewej dłoni, tuż nad kciukiem. Zakręciło mi się w głowie.
- Dobrze się czujesz? – Zaniepokojony moim wyglądem podsunął mi krzesło.
- Jestem po prostu zmęczona – skłamałam. - William, minął tydzień odkąd się poznaliśmy, a ty już drugi raz mnie przepraszasz...
- Wiem - odpowiedział ze smutkiem. - Widzisz... - Na jego twarzy malowała się niepewność. - Zdenerwowałem się, bo jesteś pierwszą osobą, która... O rany, jak ja mam ci to powiedzieć? – Oparł się o ścianę i spuszczając głowę zacisnął palce tuż u nasady nosa, głośno wzdychając.
- Bo jestem pierwszą osobą, która zauważyła coś czego nie powinna była widzieć? – Postanowiłam zaryzykować i zapytałam nie spuszczając z niego oczu. – Twoje oczy to jakaś tajemnica? To że nosisz soczewki, to też tajemnica? Wstyd jakiś? Albo fakt, że być może masz jakąś wadę genetyczną? Przecież ślepa nie jestem. Nikt nie ma takich dużych tęczówek jak masz ty i twój ojciec. Co zrobiłam lub powiedziałam takiego, co aż tak cię rozsierdziło, że upokorzyłeś mnie przy całym zespole?!
Nastała niezręczna cisza. Wiliam nadal miał spuszczoną głowę, a jego oczy z uporem wpatrywały się w kafelki.
- Nie wiem, co widziałaś – odparł po chwili. – Czy dobrze widziałaś.
- Za to ja wiem, co widziałam i nie próbuj wmawiać mi, że przez zmęczenie miałam omamy wzrokowe. Tym razem też ich nie mam.
Spojrzał na mnie zaskoczony i nerwowo splótł ramiona na piersi.
- Co masz na myśli? – Na jego twarzy zaczęła malować się niepewność pomieszana z dziwnym lękiem.
- Mogę cię o coś prosić? - Tajemniczo zapytałam.
- Oczywiście - odparł po chwili namysłu.
- Pokaż mi swoją lewą dłoń.
Zamarł. Na jego twarzy malowało się napięcie. Zauważyłam, że mocno zacisnął szczęki.
- Pokaż. - Hardo nalegałam.
William, był tak zbity z pantałyku, że z wrażenia usiadł na krześle, które sam przed chwilą mi podsunął. Po raz kolejny zapadła cisza.
- Spostrzegawcza jesteś... Nie ma co - powiedział opierając plecy o oparcie krzesła.
- Co ty do cholery ukrywasz? Jesteś jakimś mutantem? I proszę cię nie wmawiaj mi, że to normalne. Jak to zrobiłeś? - Nastała niezręczna cisza, podczas której William uważnie mi się przyglądał. - Kim ty jesteś? – Zapytałam spoglądając na niego z politowaniem.
- Uwierz mi Mily, nie chciałabyś mnie bliżej poznać - odparł po chwili milczenia. W jego głosie było tyle smutku, że znów zrobiło mi się go żal.
- Wolałabym, abyś mówił za siebie - odpowiedziałam surowym tonem. – A co jeśli jestem skłonna zaryzykować?
- Emily, to nie jest takie proste – mruknął, jednak w końcu na mnie spojrzał.
- Nie rozumiem.
- No właśnie... I tak będzie najlepiej. – Odparł ponownie spuszczając głowę. – Gdybym ci powiedział tylko zesłałbym na ciebie same nieszczęścia i najpewniej wzięłabyś mnie za wariata.
- Jakie nieszczęścia? William, nic nie wiesz o moim życiu. I co ty w ogóle wygadujesz?
- Emily nie ciągnijmy tego – powiedział stanowczo. - Chciałem cię przeprosić... Ale teraz jest to bez znaczenia. – Wstał z krzesła i spojrzał na mnie z pod wachlarza gęstych rzęs. - Mogę mieć jedną prośbę? - Zapytał błagalnym tonem.
- Oczywiście, że tak.
- Moje życie opiera się na ciągłej zmianie miejsca zamieszkania... Czy mogłabyś... Proszę nie wspominaj o tym, co dziś widziałaś.
- Jesteś śmieszny! Za kogo ty mnie uważasz?! – syknęłam w niedowierzaniu kręcąc głową. – Naprawdę oceniasz mnie aż tak nisko? Sądzisz, że jestem tak... płytka, że pierwsze co zrobię to pobiegnę rozgłosić, że William Brichard ma dziwne oczy, które lśnią w świetle i rany goją się na nim jak na psie?! Może w końcu okazałbyś mi odrobinę życzliwości i zaufania! Wiem, że jestem podobna do kogoś kto cię drażni, ale to nie upoważnia cię do takiego zachowania! Uważasz mnie za idiotkę. – Zaśmiałam się nerwowo. – I tak też mnie traktujesz.
- Emily... To nie tak jak myślisz. Wyciągasz pochopne wnioski i nie chciałem sprawić ci przykrości. Nie uważam cię za idiotkę, wręcz przeciwnie. - Przez chwilę mi się przyglądał, chciał coś jeszcze powiedzieć, ale westchnąwszy wyszedł pogrążając się w myślach.
Stałam jeszcze dłuższą chwilę, próbując ogarnąć to wszystko rozumem. W tym momencie wiedziałam tylko tyle, że William Brichard nie był mi obojętny. Uczucia, jakie do niego żywiłam były czymś więcej niż tylko zwykłą sympatią i złością. Nie wiedziałam czy to co czuję to nienawiść, czy może jednak gdzieś tam w środku go lubię. Czułam się zraniona i zagubiona jak nigdy dotąd. Zmęczenie mieszało się z emocjami, gubiłam się w pytaniach i jak na złość nie mogłam przestać o nim myśleć. Im bardziej ten człowiek odsuwał mnie od siebie, tym bardziej coś mnie do niego pchało. Miałam przeczucie, że dalszy rozwój sytuacji może przynieść coś, na co niestety nie jestem przygotowana. Ogarniał mnie wewnętrzny lęk, serce szalało jak stado dzikich bestii, a skronie zaczynały boleśnie pulsować.
Po powrocie do domu, jak zwykle wzięłam prysznic. Gdy stałam pod strumieniem wody, zastanawiałam się czy nie śnię. Marzyłam o tym, aby to, co dzisiaj przeżyłam okazało się złym snem. Niestety nie obudziłam się, a w głowie bez przerwy analizowałam i rozbierałam na czynniki pierwsze wszystko to, co się dzisiaj wydarzyło.
- Kim ty jesteś Williamie? – W kółko powtarzałam w myślach to pytanie.
Bez wątpienia jest człowiekiem, wyglądał jak człowiek. Ma dwie nogi, ręce, głowę, mówi jak człowiek, zachowuje się jak człowiek, patrzy jak człowiek, ale jego oczy... Jego oczy są inne niż wszystkie oczy, w jakie do tej pory spojrzałam i dlaczego w ciemnościach odbijają światło? Wygląda jak człowiek, ale czy wygląda jak przeciętny człowiek? Bez wątpienia nie. Owszem jest bardzo wysoki, niemal idealnie zbudowany, wszystko jest w nim ładne, twarz, ciało, włosy, aksamitny głos, ale dlaczego rany na jego ciele goją się w tak zastraszającym tempie? Zachowuje się jak człowiek, ale czy zachowuje się jak przeciętny człowiek? W ułamku sekundy zauważył, że jestem spięta, szybciej oddycham, drżą mi ręce, albo tak jak dzisiaj, że jestem niewyspana. Jak można zauważyć prawie niezauważalny szybszy oddech i napięcie mięśni bez dotykania ich? Ślady niewyspania skrzętnie ukryte pod starannie wykonanym makijażem? Zapach delikatnie pachnącego żelu dla niemowląt. Czy przeciętny człowiek zwraca na takie rzeczy uwagę? Jest młodym chirurgiem, przynajmniej na takiego wygląda, a operuje tak jak gdyby niczym innym nie zajmował się przez całe życie. Perfekcyjny, zdolny manualnie, szybki, ma ogromną wiedzę nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną... Będąc w takim wieku, jest aż tak zdolny? Skąd w nim tyle ostrożności? Czego się boi? I dlaczego próbuje ukrywać się przed całym światem ciągle uciekając? Dlaczego uważa, że sprowadziłby na mnie same nieszczęścia? Jaki wiązek ma z nim Telis? I dlaczego Telis powiedział, że William jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Czy wtedy, gdy rozmawiał z Jane chciał jej przez to powiedzieć, że nie jestem Williamowi obojętna, i że to tylko kwestia czasu? Co się do cholery wokół mnie dzieje i jak mam, czy w ogóle powinnam mówić o tym Jane?
Pytania, pytania i jeszcze raz pytania wciskały się w mój umysł sprawiając, że prawie wpadałam w obłęd. Byłam zagubiona i samotna. Stałam przed lustrem bezmyślnie wpatrując się w swoje odbicie. Nagle poczułam jak łzy, które napłynęły mi do oczu powoli, cienkimi strużkami spływają po moich policzkach. Uświadomiłam sobie, że sześć lat temu pochowałam nie tylko rodziców, ale i część siebie. Byłam samotna, czułam się samotnie, nie miałam nikogo i nie pamiętałam już kiedy ostatni raz spotkałam się z kimś na kawie. Nawet Jane nie zadzwoniła by opowiedzieć mi jak minął jej wieczór z Telisem. Musiała być szczęśliwa, a ja nie chciałam do niej dzwonić w takim stanie jak obecnie byłam.
Przede mną znów dwa dni wolne od pracy i kolejna nieprzespana noc. Czułam się jak wyrzutek społeczeństwa.
CZYTASZ
KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.
Hombres LoboNa świecie nie ma bajek, w których nie byłoby ukryte ziarno prawdy. Nie ma tajemnic, których nie dałoby się odkryć. Nie ma czynów, słów i decyzji bez konsekwencji. Bohaterowie powieści mają wiele tajemnic. Ukrywają przed światem swoje prawdziwe o...