ROZDZIAŁ 16 TAJEMNICA MEDALIONU

1K 91 2
                                    


           Wąską ścieżką szłam, przez gęsty las. Na końcu tej ścieżki przebijały się promienie słoneczne, które swymi złotymi barwami, kolorowały drzewa i roślinność. Gdy weszłam w blask słońca stanęłam tuż nad przepaścią. Spoglądałam w dół i patrzyłam w otchłań. Jakaś niewidzialna siła starała się zepchnąć mnie w dół. Nagle tuż za mną usłyszałam łagodny ton Williama:
           - Mily nie... To nie jest wyjście. Musimy wypełnić przeznaczenie.
           Bardzo wolno podszedł do mnie i złapał mnie za dłonie, a jego oczy były niemal czarne od zdenerwowania. Nie wiedziałam, co dalej. Z jednej strony był William, który trzymał mnie, mocno za dłonie, z drugiej otchłań, która obiecywała wolność i koniec problemów.
           - Nie pozwolę ci odejść kochanie – szepnął i mocno przyciągnął mnie do siebie.
           Obudziłam się i nerwowo zaczęłam rozglądać wokół siebie. Był środek nocy, którą rozświetlał blask małej nocnej lampki, zapalonej tuż obok łóżka. Williama przy mnie nie było. Dopiero po chwili mych uszu dobiegły głosy dochodzące z salonu. Wymknęłam się z łóżka najciszej jak umiałam i na palcach podeszłam do uchylonych drzwi, spod których już wyraźnie mogłam zacząć przysłuchiwać się toczącej się na dole rozmowie.
           - Mój Boże jak ona sobie z tym radzi Williamie. – Usłyszałam rozżalony głos Mariach.
           - Kiepsko – odparł William. – Stara się nie pokazywać po sobie, ale jest przygnębiona i rozgoryczona całą tą sytuacją.
           - Ciężko jest jej się pogodzić z nowymi okolicznościami, tym bardziej będzie jej ciężko, że zdołałem zamienić z nią parę słów i jest dokładnie tak jak mówił William. – Teraz mówił David.
           - To znaczy? – Zapytał Harry.
           - To znaczy, że jest faktycznie osobą bardzo roztropną, mądrą, spostrzegawczą i do tej pory doskonale radziła sobie z problemami sama, a teraz znalazła się w zupełnie nowych okolicznościach, zmuszona do zamieszkania z obcymi ludźmi i poniekąd zdana na nich.
           Słowa Davida mile mnie zaskoczyły i było w nich niestety sporo prawdy.
           - I chyba z tym radzi sobie najgorzej – wtrącił się William. – Nie do końca godzi się z tym, że ma nas, że jesteśmy rodziną. Ubzdurała sobie, że sprowadzi na nas same nieszczęścia, że jest dla nas niepotrzebnym balastem. Wymyka się, kiedy tylko nadarzy się okazja i płacze w ukryciu, a ja nie wiem jak jej pomóc.
           Bezradność w głosie Williama sprawiła, że po plecach przeszły mnie ciarki, a ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz.
           - Wystarczy, że jesteś Williamie – odparła Mariach.
           - Niestety musimy dać jej czas na to, aby pogodziła się z sytuacją – wtrącił się Harry. - Tym bardziej, że okoliczności są naprawdę poważne i nie możemy pozwolić na to, aby gdziekolwiek poruszała się sama, a już mowy nie ma o tym abyście sami zamieszkali... Przynajmniej na razie.
           - Czego się dowiedziałeś? – zapytał Michael.
           - Porozmawiamy o tym rano przy Emily, a teraz chciałbym zobaczyć to pobojowisko u niej w domu. Dziewczyny i David zostaniecie w domu, a Michael i ty Williamie, pojedziemy do domu Emily.
           - Nie chciałbym jej zostawiać – odparł William. – Tym bardziej, że cały czas ma koszmary, majaczy przez sen i w każdej chwili może się obudzić.
           - Dobrze. W takim razie pojadę z Davidem i Michaelem. – Harry wydawał polecenia. – A próbowałeś dać jej coś na uspokojenie?
           - A co to zmieni, że będę ją szprycował prochami?
           - Racja. To bez sensu.
           - Idę do niej zajrzeć – odparł William.
           Szybko z powrotem wślizgnęłam się do łóżka, jednak nie miałam zamiaru udawać, że śpię. Ułożyłam się wygodnie i z niecierpliwością czekałam na Williama. Po chwili bezszelestnie uchyliły się drzwi do naszego pokoju.
           - Nie śpisz? – zapytał stając w drzwiach.
           - Miałam zły sen – odparłam. – Harry i Mariach wrócili?
           - Tak... Jak tylko dowiedzieli się, co się stało przylecieli pierwszym samolotem.
           - Przeze mnie Mariach miała popsuty wyjazd.
           - Dlaczego zawsze o wszystko musisz się obwiniać? – odparł urażonym tonem. – Po prostu martwią się o ciebie. – Położył się obok mnie i podparł głowę ręką. – Co ci się śniło?
           - Nie pamiętam – skłamałam.
           Zaczęłam lustrować go wzrokiem. Palce mimowolnie zatopiły się w jego gęstych włosach. Przysunęłam się bliżej i wtuliłam w niego twarz. Po chwili jego dłoń delikatnie zaczęła gładzić moje ramiona i plecy.
           - Tak bardzo chciałbym ci pomóc, sprawić abyś przestała się obwiniać i umartwiać...
           - Skoro ja mam się przestać martwić o was, to wy przestańcie o mnie. – Przerwałam mu.
           - Ty jesteś w nieco gorszej sytuacji od nas – odparł.
           - Tak? A ja myślałam, że siedzimy w tym szambie razem... W takim razie, dlaczego mieszkam z wami?
           - Przestań łapać mnie za słowa... Dobrze wiesz, co miałem na myśli.
           - Pamiętasz jak mówiłeś, że chciałeś chronić mnie przed sobą, że sprowadzisz na mnie nieszczęścia?
           - Pamiętam.
           - A tymczasem ja... - Przerwał mi, przytykając palec do ust.
           - Kiedyś zadałaś mi pytanie czy wierzę w przeznaczenie? Wtedy nie umiałem odpowiedzieć ci na to pytanie, a dziś mogę odpowiedzieć ci, że tak. Gdyby nie było mnie, nigdy nie dowiedziałabyś się, kim jesteś, gdyby nie ty nigdy nie dowiedziałbym się, co to znaczy naprawdę kogoś kochać. Przywołałaś we mnie tyle dawno zapomnianych uczuć, że sam nie mogę w to uwierzyć i na pewno los nie złączył naszych dróg na darmo.
           - Dlaczego nie mogę tak po prostu cieszyć się szczęściem? Dlaczego zwykle musi dziać się coś, co sprawia, że zawsze muszę się bać? Nigdy wcześniej nie bałam się tak jak teraz.
           - Emily, musisz uświadomić sobie, że teraz nie jesteś z problemami sama. Jesteś teraz częścią naszej rodziny.
           - I właśnie, dlatego tak bardzo się boję. Sama myśl, że przeze mnie jesteście narażeni na niebezpieczeństwo, spędza mi sen z powiek. – Odwróciłam się na plecy i wbiłam wzrok w sufit głośno wzdychając.
           - Gdybym dał ci spokój nie miałabyś teraz takich dylematów. – Uśmiechnął się smutno. – Jednak nie żałuję. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
           - W moim życiu zawsze wszystko jest bardziej skomplikowane niż zwykle.
           - Dramatyzujesz – odparł z ironią.
           - Jasne! – żachnęłam się. – Jak zwykle...
           - Nie pozwolę ci na siebie krzyczeć! Koniec! – Zaczął mówić do mnie uniesionym tonem. – Wyczerpałaś limit na ten tydzień. Oszczędzaj głos, bo za parę dni na pewno ci się przyda. – Roześmiał się.
           - Dlaczego? – Zapytałam zaskoczona.
           - Bo będzie zbliżać się pełnia, a wtedy będę naprawdę okropny, i dam ci sporo powodów do krzyczenia.
           - Dramatyzujesz - odparłam podobnie jak on, ironicznym tonem.
           Przez chwilę William wpatrywał się we mnie delikatnie się uśmiechając, jednak nie udało mu się ukryć wyrazu niepewności wymalowanego na twarzy.
           - Mily, proszę cię – zaczął niepewnie. – Bądź wyrozumiała i nie mniej mi za złe jak zrobię lub powiem coś, co sprawi ci przykrość.
           - Nie martw się na zapas – odparłam z uśmiechem. – Ja też mam gorsze dni w miesiącu.
           William spojrzał na mnie marszcząc brwi, po czym wybuchł śmiechem.
           - Oby te dni nie zbiegły się razem z pełnią. – Rżał jak koń. – Bo wtedy może zrobić się naprawdę ciekawie.
           Niespodziewanie śmiech Williama przerwał odgłos uchylających się drzwi do naszego pokoju.
           - Nie śpisz. – Do pokoju weszła Mariach, która z pogodnym uśmiechem lustrowała nas wzrokiem. – Co was tak rozbawiło?
           - Nic takiego – odpowiedział William, nadal pogodnie się uśmiechając. – Dylematy czysto egzystencjalne – dodał.
          - Emily, tak bardzo mi przykro – odparła Mariach siadając na brzegu łóżka. – Przylecieliśmy pierwszym samolotem.
          - Dziękuję – odparłam spuszczając spojrzenie.
          W ułamku sekundy Mariach zaczęła mnie obejmować, a z moich oczu zaczęły płynąć strużki łez. Nie byłam przyzwyczajona do oznak czułości i współczucia, które właśnie okazała mi matka Williama.
           - Wszystko będzie dobrze skarbie. – Pocieszała mnie. – Ze wszystkim się uporamy, tylko zaakceptuj nas, tak jak my ciebie.
           - Dziękuję – wyszlochałam. – Tak bardzo wam dziękuję. Przez ostatnie sześć lat nikt nie okazał mi tyle wyrozumiałości i troski, co wy w ciągu niecałego miesiąca. Przepraszam. Nie potrafię okazać, jak bardzo jestem wam wdzięczna.
           - A ja nie potrafię wyrazić jak bardzo jestem wdzięczna tobie... - Głos Mariach zadrżał, a na swoim czole poczułam delikatny dotyk jej warg. – Wszystko będzie dobrze – odparła. - Musisz tylko w to uwierzyć.
           Kiedy Mariach wyszła długo nie mogłam zasnąć. William po raz pierwszy w mojej obecności zaspał szybciej niż ja. Tym razem to rytm mojego serca, kołysał go do snu. Na zewnątrz zaczynało świtać, a ja nadal nie mogłam zasnąć. Wpatrzona w twarz Williama nie mogłam oderwać od niego wzroku. Spał pogrążony w głębokim śnie. Był rozluźniony, oddychał równo i rytmicznie. Rysy twarzy były łagodniejsze niż zwykle, a jego cudowne oczy osłonięte były kurtyną z gęstych, długich rzęs. Wyglądał zjawiskowo, a ja ciągle zastanawiałam się czy to, co się dzieje, dzieje się naprawdę.
           Po chwili otworzyłam oczy i ku swojemu zaskoczeniu, znajdowałam się w swojej sypialni. Blask promieni słonecznych wdzierał się przez okna i rozświetlał całe pomieszczenie. W panice zaczęłam rozglądać się wokół. Nie było Williama, tylko ja i moja ruda kotka, która leżała w moich nogach, zwinięta w kłębek. Na powrót oparłam plecy o miękkie poduszki. Miałam cudowny, a zarazem przerażający sen. Przed oczyma nadal miałam twarz mojego ukochanego, a sama myśl o nim powodowała u mnie szybsze bicie serca. Nagle zdałam sobie sprawę jak bardzo puste i nudne wiodłam życie. Jak bardzo zaczęło brakować mi rodziny z mojego snu. Wszechogarniający żal zaczął ciskać do moich oczu łzy, płacz zamienił się w chorobliwy wręcz szloch, którego nie mogłam powstrzymać.
           - Mily – Usłyszałam łagodny półton mojego wilka. – Mily, skarbie obudź się.
           Kiedy się ocknęłam tuż nad moją twarzą znajdowała się zatroskana twarz Williama, który ze zmarszczonym czołem ocierał teraz łzy z mojej twarzy.
           - Jesteś – wyszlochałam.
           - Jestem kochanie – odparł, gładząc mnie po policzku.
           Nie mogłam opanować płaczu. Kurczowo objęłam jego szyję i wtuliłam w niego twarz.
           - Śniło mi się, że to wszystko, co do tej pory się wydarzyło, to był tylko sen. Obudziłam się w swojej sypialni bez ciebie, a obok była tylko Daisy. Pustka, która mnie ogarnęła była przerażająca.
           Czułam, że cała dygoczę i w żaden sposób nie mogę się opanować.
           - Już dobrze. To był tylko sen – szepnął mi do ucha. – To tylko sen.
           Kiedy w końcu wypuściłam Wiliama z uścisku, był już ranek, a pokój faktycznie tak jak w moim śnie, wypełniał blask promieni słonecznych. Zaczęłam rozglądać się wokół, tak jak gdybym była tu po raz pierwszy. Nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, które nasilało się za każdym razem, gdy spojrzałam w kierunku skąpanego w promieniach słonecznych okna przypominało mi, że nie śnię, a co najważniejsze jeszcze żyję.
           - Moja głowa – jęknęłam mimowolnie łapiąc się za skronie. – Już dawno tak mnie nie bolała – westchnąwszy opadłam na łóżko.
           - Zaspałem wczoraj przed tobą – odparł z wyrzutem. – Spałaś w ogóle?
           - Długo nie mogłam zasnąć, ale w końcu zaspałam.
           - No... Tylko, że ten sen nie trwał długo – odparł, wnikliwie wpatrując się w moją twarz.
           - Najważniejsze, że obudziłam się w tej rzeczywistości. – Blado się uśmiechnęłam.
           - Wiem, że teraz cię zdenerwuję, ale powinnaś rozważyć ewentualność zażycia czegoś na uspokojenie.
           - Przestań! – syknęłam. – Poradzę sobie.
           - Jeśli nie zaczniesz normalnie sypiać, twój układ nerwowy w końcu się podda. A co za tym idzie? Chyba nie muszę ci tłumaczyć.
           - Wiem – westchnęłam po chwili namysłu. – Ale przecież sypiam.
           - Sypiasz, ale nie zdajesz sobie sprawy z tego, że niemal, co noc mówisz przez sen, rzucasz się po łóżku i płaczesz.
           - Co? – Byłam zaskoczona.
           - Nie chciałem cię niepokoić – odparł po chwili. – Sądziłem, że to chwilowo, sporadycznie, ale dłużej tak nie może być. Musisz zacząć się wysypiać.
           - Wiesz, że te leki uzależniają?
           - Ale nikt nie każe ci łykać ich regularnie. Chodzi tylko o to, abyś się porządnie wyspała, a wtedy będziemy widzieć, co dalej.
           - Zobaczymy, a póki, co to muszę zażyć coś przeciw bólowego, bo mam wrażenie, że za chwilę moja głowa eksploduje.
          - Zaraz coś ci przyniosę. – Delikatnie musnął ustami moje czoło, po czym zniknął za drzwiami.
           Mimo bólu głowy postanowiłam wyjść na balkon. Byłam ciekawa jak wygląda ogród Brichardów w blasku słońca. Gdy wyszłam na werandę wszystko wokół, spowite było gęstą mgłą, która znacznie ograniczała pole widzenia. Powietrze było ciężkie i wilgotne, za to cudownie pachniało lasem, z którego koron dochodziły wesołe pieśni ptactwa i łącząc się ze sobą, niemal tak idealnie jak chór, tworzyły niezwykłą melodię.
           - Przeziębisz się.
– Usłyszałam głos Davida.
           Zaczęłam wpatrywać się w mleczny opar, jednak nie wiedziałam, gdzie go szukać, gdyż głos, który słyszałam dochodził z mojej głowy. Po chwili z wnętrza mlecznego oparu wyłonił się wielki szarobrązowy wilk, który na moment przystanął zerkając w moją stronę. Pomachałam mu z uśmiechem na twarzy, po czym niemal natychmiast zorientowałam się, że stoję na balkonie w krótkich atłasowych spodenkach i skąpej bluzeczce, na cieniutkich ramiączkach. Moją twarz zaczął oblewać rumieniec sprawiając, że zawstydzona ukryłam się wewnątrz pokoju. Po raz kolejny we wnętrzu mojej głowy pojawił się dźwięk, tym razem był to wesoły chichot Davida.
           - Chciałbym cię teraz słyszeć.
– Po raz kolejny rozległ się śmiech.
           Czułam się okropnie, powinnam pamiętać o tym, że nie mieszkam tu sama. Byłam tak zawstydzona, że nie słyszałam jak William wszedł do pokoju i oparty o framugę z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, badawczo mi się przyglądał. Gdy w końcu go zauważyłam przyprawiłam go o jeszcze większe rozbawienie.
           - Przepraszam. – Zaczęłam się tłumaczyć. – Nie powinnam tak wychodzić na balkon.
           Moje zakłopotanie i próby tłumaczenia się wywoływały na ustach Williama coraz szerszy uśmiech.
           - Nie przejmuj się – odparł rozbawiony, podając mi fiolkę z aspiryną i szklankę wody.
           - Tak? – Obrzuciłam go burszowskim spojrzeniem. – Czyli jak następnym razem zejdę do salonu w jednej z tych koronkowych, ledwie zakrywającej tyłek szmatce, to nie będziesz miał mi za złe.
           - No nie przeciągaj struny! – odparł szelmowsko się uśmiechając.
           - Każesz mi się nie przejmować.
           - Bo nie jesteś jedyną kobietą w tym domu... Zresztą sama się przekonasz.
           Cokolwiek miał na myśli, brzmiało szczerze. Zażyłam aspirynę i poszłam pod prysznic. Zaczynałam się denerwować, gdyż zdawałam sobie sprawę z tego, że czeka nas jeszcze dzisiaj rozmowa z Harrym, który miał nam opowiedzieć o tym, czego dowiedział się w Meksyku.
           Kiedy wyszłam z naszego pokoju, już na piętrze dało się wyczuć aromat zaparzonej kawy. W salonie było zaskakująco cicho. Na sofie siedział Harry i William, a w tle cicho rozbrzmiewała muzyka.
           - Dzień dobry. – Przywitałam się.
           - Witaj Emily. – uśmiechnął się Harry. – Kawy? – Zapytał wskazując na dzbanek z czarnym płynem.
           - Może później – odparłam przysiadając się do Williama.
           - Jak głowa? – Zapytał obejmując mnie ramieniem.
           - Lepiej.
           - Cześć. – Rozległ się wesoły głos Stelli, która do salonu weszła, w krótkiej koronkowej i mocno prześwitującej koszuli nocnej.
           - Na litość Boską dziewczyno ubierz się – oburzył się Harry. - Wyglądasz jak panienka lekkich obyczajów.
           - U siebie w domu jestem – odarła urażonym tonem.
           Harry westchną z niesmakiem mierząc ją spojrzeniem, a uśmiech i znaczące spojrzenie Williama sprawiło, że właśnie pojęłam, co miał na myśli mówiąc, że nie jestem jedyną kobietą w tym domu.
           Po chwili w salonie pojawili się również David, Michael i Mariach, która wesoło wychylając się zza drzwi prowadzących na taras, zaprosiła nas na śniadanie. Czułam się skrępowana.
           Po śniadaniu, Harry wyszedł, po czym wrócił po chwili z grubą książką w dłoniach.
           - Jeśli chodzi o wyjazd do Meksyku, to nie myliłem się. – Zaczął po chwili Harry, przyjmując poważny wyraz twarzy. – Rozmowy dotyczyły przede wszystkim ciebie Emily i medalionu, w którego weszłaś posiadanie. My nie wiemy o nim za wiele, natomiast watahy ze starego świata wniosły w rozmowę sporo ciekawych informacji.
           - Jakich informacji? – wtrącił się William.
           - Otóż o medalionie krążą już tylko legendy. W wielkim skrócie Selene była kochanką Zeusa, z którym miała dwie córki. O jej względy starał się także bóg Pan, którego uczuć nie odwzajemniła, gdyż zakochała się w pięknym i młodym pasterzu Endymionie. W Endymionie zakochała się również Hera, żona Zeusa, przez co młody pasterz został ukarany przez niego wiecznym snem. Na prośbę Selene został on obdarzony również wieczną młodością. Co noc Selene odwiedzała młodzieńca i szepcząc nad nim magiczne zaklęcia próbowała go obudzić. Podobno miała z nim pięćdziesięcioro córek. Taka jest skrócona i oficjalna wersja mitu o Selenie, natomiast nigdzie nie pisze się o tym, że na znak swojej miłości podarowała młodzieńcowi medalion ze swoją podobizną, który miał chronić go od złych zaklęć, gdyż bóg Pan chciał zemścić się na Selene za nieodwzajemnione uczucia i zabić Endymiona. Medalion był formą tarczy ochronnej, mającej chronić go przed złą magią. Zazdrosny Pan chciał zniszczyć medalion, jednak ten emanował dziwną mocą i nie pozwalał zbliżyć się Panowi do Endymiona. Wtedy rozgniewany Pan udał się do Hadesa i opowiedział mu o medalionie, ten przekonawszy się o jego mocy, również bezskutecznie chciał go zdobyć, jak również posiąść jego moc. Rozgniewany wysłał ze swojego królestwa hordy demonów nazywanych Eryniami, które miały go zdobyć i dostarczyć do podziemi, jednak te również nie mogły zbliżyć się do niego, więc zaczęły szukać pomocy wśród zwykłych ludzi, wabiąc ich podstępem. Wtedy córki Selene, ukryły medalion i Endymiona. Wraz z kolejnymi pokoleniami swych córek, mają obowiązek chronić go do dnia, w którym medalion wybierze jedną ze swoich strażniczek, a ta doprowadzi go na miejsce, w którym powstał, po to, aby mógł obudzić śpiącego Endymioina, który z kolei wraz z Selene położy kres Eryniom odsyłając je do podziemi i pozbawiając tym samym mocy.
           Kiedy Harry skończył mówić, nastała okropna cisza. Wszyscy byli zamyśleni.
           - Co ja mam przez to rozmieć? – W końcu przerwałam milczenie.
           - Emily... Jesteś ostatnią strażniczką medalionu, mającą za zadanie położyć kres czarnej magii na ziemi – odparła Mariach. – Musisz doprowadzić go na miejsce jego przeznaczenia.
           - Wierzycie w to?! – zaczęłam niemal krzyczeć. – To tylko mit.
           - W takim razie jak wytłumaczysz to wszystko, co się dzieje? – wtrącił się David.
           - W książce, którą mam przed sobą opisane są strażniczki i jaka podobno ma być ostatnia z nich. Książka ta jest bardzo stara i pisana jest greką, nie wiadomo, kto jest jej autorem. Mówiąc ogólnie wszystkie strażniczki posługują się białą magią, mają niebieskie oczy i jasne włosy...
           - Ja Ne mam jasnych włosów! – Przerwałam Harremu.
           - Tak... Wiemy o tym, ale tutaj pisze, że ostatnia strażniczka będzie pochodziła z połączenia obu magii i będzie różnić się wyglądem od pozostałych.
           - Nie rozumiem – odparłam.
           - Pomału dochodzimy do sedna sprawy – odparł Harry zamykając pożółknięte stronice opasłej księgi. – Otóż twój ojciec był dobrze znany watahom z Azji. Ponad sto lat temu ślad po nim zaginął. Okazuje się, że przez ostatnie stulecie on i twoja matka razem strzegli wielkiej tajemnicy. Zostałaś poczęta, ze związku wilkołaka, który został stworzony przez czarną magię, i strażniczki medalionu, która posługiwała się tylko białą magią.
           - Kim był mój ojciec? – zapytałam drżącym głosem.
           - Wilkołakiem, który pochodził z tej samej rasy, co my. Był Lupusem.
           Wszystko, o czym opowiadał Harry zdawało się być tak niewiarygodne, że zaniemówiłam z wrażenia, zresztą podobnie jak pozostali.
           Nagle ciszę przerwał głośny śmiech Michaela.
           - Ciągnie swój do swego! – Niemal zachodził się ze śmiechu.
           - To wiele tłumaczy – wtrąciła się Stella. – Gdzieś w twojej podświadomości i duszy żyje część obu magii. Może właśnie, dlatego tak zwyczajnie przechodziłaś nad tym wszystkim do porządku dziennego.
           - Jednym słowem Piękna i Bestia można tłumaczyć w dwojaki sposób – nadal chichotał Michael. – Piękna... I Bestia – wskazał palcem na mnie po czym przeniósł go na Williama. – Oraz Piękna i Bestia w jednym ciele. – Wskazał palcem na mnie. – Ale jaja... Z tego może wyjść ciekawa historia.
           - Zamknij się durniu – syknęła Stella.
           - Przepraszam, ale to wszystko jest po prostu... Niewiarygodne.
           - A co najważniejsze pomału układa się w całość – dodał Harry.
           - Dobrze, a skąd mam wiedzieć gdzie mam zanieść ten medalion? Piszą coś o tym, ktoś coś wie? – Zapytałam nie kryjąc niezadowolenia z sytuacji, w której się znalazłam.
           - O tym też rozmawialiśmy. Legenda mówi, że medalion sam cię zaprowadzi. Ale to nie wszystko. – Jego głos zabrzmiał niepewnie. – Mówi też o tym, że gdy dostanie się w ręce Erynii, nasz czas dobiegnie końca. Dlatego musimy przyłożyć wszelkich starań, aby nic nie stało się ani tobie ani temu świecidełku, które nosisz na szyi.
           - To wszystko? – Niepewnie zapytałam.
           - Jest jeszcze coś.
           - Cudownie... - wymruczałam pod nosem.
           - Ufam ci jak własnej córce, ale musisz przyrzec nam, że nie wpadnie ci do głowy gdziekolwiek poruszać się samej.
           - Nawet do waszego ogrodu?
           - Nawet do ogrodu – odparł.
           Czułam jak stopniowo narasta we mnie gniew, a do oczu zaczynają napływać łzy.
           - Bez przesady! – syknęła Stella. – Nie możemy zacząć jej więzić.
           - Ja też tak uważam – wtrąciła się Mariach. – To bezduszne.
           - Dobrze w takim razie jak będziesz miała ochotę wyjść do ogrodu, to powiedz, że wychodzisz, ktoś musi...
           - Wychodzę!
           Nie mogłam tego słuchać. Zerwałam się z miejsca i krętymi schodami zeszłam do ogrodu. Skierowałam się wąską alejką prosto do stojącej w głębi ogrodu altany. Potrzebowałam ciszy i spokoju. Musiałam jakoś poukładać sobie to wszystko, przemyśleć i przyjąć do wiadomości. Wszystko, o czym opowiedział nam Harry faktycznie rzucało więcej światła na całą tą sytuację i łączyło fragmenty układanki w jedną całość. Jedno zdanie przychodziło mi na myśl: „To wszystko to jedno wielkie szaleństwo."Jedyny plus w całej tej sytuacji był taki, że ku swojemu zdziwieniu, wiadomości te, przyjęłam z dużym spokojem. Pomału zaczynałam traktować to wszystko jak coś normalnego.


KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz