Kiedy zeszliśmy do salonu, wszyscy siedzieli wygodnie na miękkich sofach. David, którego widziałam dziś w jego drugim ciele, teraz siedział na fotelu z zatroskanym wyrazem twarzy. Na twarzach pozostałych członków rodziny również dało się zauważyć podobne nastroje. Nie wiem, dlaczego, ale zaczęłam się denerwować. Czułam, że coś wisi w powietrzu.
- Witajcie. – Przywitał się Harry.
W jego głosie nie było entuzjazmu i radości, którymi niemal zawsze tryskał. Teraz ton jego głosu był bezbarwny, a oczy emanowały smutkiem i niepewnością.
- Dzień dobry – odpowiedziałam blado się uśmiechając.
- Usiądźcie, musimy poważnie porozmawiać. – Harry gestem ręki wskazał sofę naprzeciwko siebie.
Spojrzałam na Williama, na jego twarzy również zaczęło malować się napięcie, a oczy pociemniały, co mogło oznaczać tylko jedno – dzieje się coś niedobrego.
- Emily, moje dziecko, właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że nie chcesz z nami zamieszkać... Dlaczego? – Harry patrzył na mnie z wyrzutem i zdziwionym wyrazem twarzy. – Zdajesz sobie sprawę, że na odległość będzie nam ciężko cię chronić?
- Proszę nie zrozum mnie źle... – Obrzuciłam wszystkich wymownym spojrzeniem. - Ale nie chciałabym sprawiać kłopotów i przysparzać dodatkowych problemów.
- O czym ty mówisz moje dziecko? Jakich problemów? Sądziłem, że traktujesz nas jak rodzinę, a tymczasem gorzko się rozczarowałem.
- To nie tak. – Spuściłam zawstydzone spojrzenie.
- Emily – wtrącił się David. – Ostatnio wiele się w twoim życiu wydarzyło... Wszyscy jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego jak sobie z tym poradziłaś, nie mniej jednak wybacz mi teraz moje słowa, ale nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego z czym miałaś i masz do czynienia. Biorąc pod uwagę twoją decyzję wychodzę z założenia, że William nie wytłumaczył ci jeszcze zasad, jakimi kierujemy się w stadzie i czym jest zasada podporządkowania.
- Niestety nie wiem, o czym mówisz – odparłam zaskoczona.
- Jeśli przyłączasz się do watahy, a w tym przypadku przede wszystkim do rodziny – zaczął William. - Musisz podporządkować się regułom, które w niej rządzą.
- Po pierwsze – zaczęła Stella. – Najważniejsi w stadzie są para Alfa, czyli Harry i Mariach, nie podważamy i nie kwestionujemy ich decyzji. Pod ich nieobecność słuchamy ich zastępcy, samca Beta, którym jest David.
- Nie zabijamy i nie krzywdzimy innych wilków z wyjątkiem tych, które są pod wpływem czarnej magii i na usługach czarnych wiedźm - dodał Michael. – Zdrajca również zostanie ukarany śmiercią.
- Chronimy dobra stada i tajemnicy związanej z dziedzictwem, w związku z tym nie wolno nam ujawniać kim jesteśmy, jacy jesteśmy, co potrafimy. Nie szczycimy się swoimi umiejętnościami. Oczywiście robimy wyjątek, gdy jesteśmy pewni, że w grę wchodzi na przykład miłość. – Mariach uśmiechnęła się serdecznie.
- Unikamy sytuacji, w których może dojść do ujawnienia kim jesteśmy, czyli silnych emocji, agresji, unikamy strachu i gniewu – dodał Michael.
- Szanujemy wszystkie wilki zarówno w stadzie, jak również te, które przynależą do innej watahy. – Znów mówił William.
- Wszelkie ważne decyzje w rodzinie podejmowane są bezpośrednio przez parę Alfa, a w wyjątkowych sytuacjach wszelkie wątpliwości poddawane są głosowaniu przez wszystkich członków watahy - włączył się Harry. – Większość głosów decyduje. To jest zasada podporządkowania.
- Nie okłamujemy się. – Znów dodała Stella
- Najważniejsze decyzje poddawane są opinii wszystkich Alf, ze wszystkich kontynentów – po raz kolejny odezwał się Harry. – Jest to forma naszego sądu, nazywamy go Lupus Consilium. Dzisiaj dostałem zawiadomienie o takim spotkaniu i obawiam się Emily, że będzie ono dotyczyć ciebie.
- Nie rozumiem – odparłam zaskoczona.
- Wczoraj, gdy wzięłaś to świecidełko w dłonie, nie tylko my mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy, że dzieje się coś niezwykłego. Podobno wśród innych watah, również dało się wyczuć tę podniosłą atmosferę. Większość czuła miłą woń, której nie mogli z niczym zidentyfikować, a szamani z okolicznych plemion mówią o gniewie złych duchów i nadejściu córki księżyca, która zniszczy wrota do podziemi i położy kres panoszeniu się cieni.
- Kogo? – Marszcząc brwi wpatrywałam się w Harry'ego z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Cieniami, okoliczni szamani nazywają złe duchy. – Wyjaśniła mi Stella.
- Czyli... - Niepewnie zerknęłam na Williama. – Macie na myśli... Demony?
- Szybko się uczysz piękna! – Roześmiał się Michael.
- Dlaczego sądzicie, że to całe lupusconi... Lupuscos... - Zaczęłam się irytować.
- Lupus Consilium. – William z uśmiechem na twarzy pomógł mi się wysłowić.
- Tak właśnie... Dziękuję. – Z wdzięcznością spojrzałam w jego stronę, wywołując tym samym uśmiech na twarzach wszystkich w salonie. – Dlaczego sądzicie, że będzie dotyczyć mnie?
- To tylko hipoteza – odparł Harry. – Niemniej jednak dopóki nie dowiem się, o co chodzi Emily, chciałbym, abyście zostali tutaj. Po moim powrocie zadecydujemy, gdzie zamieszkacie. Poddamy tę decyzję głosowaniu.
- Rozumiem, że moje argumenty do was nie przemawiają? – odparłam zrezygnowanym tonem.
- Emily nie zmusimy cię, abyś u nas zamieszkała, ale zastanów się... Rozważ wszystkie za i przeciw. To wiele nam ułatwi.
- A jak się nie zgodzisz to my zamieszkamy z tobą. – Roześmiał się Michael. – Masz ubezpieczony dom? – Posłał w moją stronę psotne spojrzenie.
- Dosyć! Przestańcie ją straszyć! – Zirytował się David. – Podziwiam cię dziewczyno, że po takiej dawce niesamowitych jak dla ciebie informacji, jeszcze nie dałaś nogi.
- Mała, ale byk – dodał rozbawiony Michael, który wywołał u wszystkich mimowolny uśmiech. Nawet mnie udało mu się rozśmieszyć.
- Wszystko się ułoży – dodał po chwili Harry, wpatrując się we mnie i Williama z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Jeśli wierzyć przekazom Indian – wtrąciła się Stella, posyłając Harremu blady uśmiech.
- Nie wierzyliście, gdy szary niedźwiedź zapowiadał, że biały wilk pozna kruchą różę, nie ze swojego świata, która odda mu swe serce, chociaż on będzie próbował je odrzucić... Nie doceniacie poczciwych Makah – Harry spojrzał tajemniczo na Williama. – Ty sam mówiłeś Williamie, że to niemożliwe, a tymczasem...
William delikatnie przyciągnął mnie do siebie i westchnąwszy przywarł ustami do mojej skroni.
- A tymczasem moje życie stanęło na głowie – wyszeptał jednocześnie tuląc mnie do siebie.
Przez chwilę w salonie nastała cisza. Oczy wszystkich zwrócone był ku nam, a na twarzach rodziny Williama malowały się różne emocje. Na twarzy Mariach i Harry'ego gościł delikatny uśmiech, David patrzył na nas, ale jego spojrzenie zdawało się być nieobecne. Michael objął Stellę i jak zwykle błaznował posyłając Williamowi burleskowe spojrzenia, wywołując uśmiech na twarzy mojego wilka. Tylko ja pod maską uśmiechu, zdawałam się zastanawiać nad tym ile kolców pozostawi po sobie, ta jak mnie określono „krucha róża".
- Dosyć sentymentów. – Harry wstając z sofy przerwał ciszę. – Za godzinę mam samolot.
- Gdzie tym razem się spotykacie? – zapytał William.
- W Meksyku – odparł uradowany. – Pojutrze powinienem być z powrotem. Chcę jeszcze odwiedzić starych znajomych.
Kiedy Harry wyszedł przez chwilę przyglądałam się rodzinie Williama. Wszyscy zachowywali się tak zwyczajnie, jak gdybym była w ich rodzinie od zawsze, a ja czułam się nieswojo. Regulaminy, nowe terminy, których nawet nie potrafiłam wymówić, zasada podporządkowania i fakt, że ja niezależna dotąd kobieta, nagle muszę podporządkować się do zasad gry, w której niechcący się znalazłam. Nie mniej jednak czułam, że jest to mój świat, pomimo, iż jeszcze wielu spraw nie ogarniałam swoim ludzkim rozumem i coraz bardziej docierało do mnie, że świat, w którym żyłam do tej pory, nie był moim.
- Dobrze się czujesz? – Nagle przysiadł obok mnie David.
Westchnęłam i spojrzałam w jego oczy, które w tym momencie badawczo przyglądały się mojej twarzy.
- Nie wiem David... Zadałeś mi trudne pytanie.
- Nie dam rady cię pocieszyć, bo dla nas jesteś również nowością. Do tej pory nikt poza magiczny nie był tak blisko naszej rodziny jak ty. Mogę tylko sobie wyobrazić, co czujesz. Pomimo, iż otaczają cię przyjaciele, a nawet mogę już powiedzieć rodzina, jesteś tu sama z głową pełną pytań.
Uśmiechnęłam się. Byłam lekko oszołomiona jego słowami, gdyż nie spodziewałam się, że ktoś stara się zrozumieć, co czuję.
- Hmm... Jakoś muszę się z tym uporać... Sama.
- Nie sama Emily. Masz nas. – Delikatnie potargał dłonią moje włosy. – Masz ochotę na spacer?
- Z przyjemnością – odparłam z uśmiechem.
David poprowadził mnie w kierunku drzwi prowadzących na taras. Wychodząc z pokoju zerknęłam w kierunku Williama, który stał do nas tyłem i był pogrążony rozmową z Harrym i Mariach. Michael i Stella również zdawali się być pochłonięci rozmową. Nikt nawet nie zauważył, że wychodzimy. Gdy wyszliśmy na taras, David poprowadził mnie w kierunku krętych schodów prowadzących na ogród. Chłodne powietrze sprawiło, że poczułam gęsią skórkę na plecach.
- No właśnie... - chrząknął David. – Widzisz my nie odczuwamy chłodu tak jak ty. – Roześmiał się i delikatnie otulił mnie swoją koszulą.
- Dziękuję – odparłam zakłopotana.
Idąc wąską wybrukowaną ścieżką w głąb ogrodu rozglądałam się wokół. Przez chwilę miałam wrażenie, że znalazłam się na innej planecie. Rozmaite krzewy, klomby i drzewa robiły niesamowite wrażenie. Dopiero teraz mogłam zobaczyć jak duży jest ogród. Ścieżka, którą szliśmy prowadziła do altanki, w której znajdowały się wiklinowe wygodne sofy i również wiklinowy stół, ze szklanym blatem. Obok wymurowany był grill. Widok z altany rozpościerał się na staranie przycięty trawnik i małą fontannę, z której cicho spływała woda. Wokół niej rósł niski żywopłot i stały niskie ławki. Dalej za ogrodzeniem widok rozpościerał się na mój tajemniczy las, który jak zawsze przesycony był cudownymi zielonymi barwami.
- Boże, jak tu jest pięknie – westchnęłam.
- Przede wszystkim cicho. Można tu odpocząć od zgiełku i pozbierać myśli.
- To prawda. – Uśmiechnęłam się. – Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego Michael pytał czy mam ubezpieczony dom. – Spojrzałam na Davida. - Potrzebujecie przestrzeni i wolności.
- Tak. Zwłaszcza, gdy nadchodzi pełnia. Mam nadzieję, że William już ci wyjaśniał...
- Tak – odparłam. – Wiele już mi wyjaśniał, chociaż czuję, że to jeszcze nie wszystko.
- Wiliam po prostu się boi, że tak szybko jak się zjawiłaś postanowisz zniknąć. Boi się, że cię skrzywdzi. – David usiadł wygodnie na sofie i przeniósł spojrzenie w głąb ogrodu. – Czasami sam się zastanawiam, jak to się stało, że jeszcze nie uciekłaś, zwłaszcza wtedy kiedy zauważyłaś, że z moim braciszkiem jest coś nie tak. Dlaczego nie postanowiłaś trzymać się od niego z daleka?
- O czym mówisz? – zapytałam dosiadając się obok niego.
- Chociażby o tym jak podczas zabiegu zauważyłaś jego oczy i fakt, że jego dłoń tak szybko się zagoiła – spojrzał na mnie badawczo. – Po tym incydencie William niemal chciał wyjeżdżać, w zasadzie już byliśmy spakowani, gdy... - Uśmiechnął się. – Nie wiem czy powinienem o tym mówić.
- No... Jak już zacząłeś... - Spojrzałam na niego mrużąc oczy. – Gdy?
- Gdy niechcący podsłuchał, jak twoja najlepsza koleżanka opowiadała przy wszystkich o twoich uczuciach do niego... Potem weszłaś pod jego samochód i William zaczął mieć wyrzuty sumienia. – Nagle David zaczął się śmiać.
- Czemu się śmiejesz?
- Bo decydujący był moment kiedy zaczęłaś poszukiwać męża i o mały włos nie padłaś ofiarą narkomana i mojego brata. Jak to się stało, że wtedy nie uciekłaś? Że po tym jak opowiedział ci o aurach nie zaczęłaś myśleć, że to świr?
Roześmiałam się i spojrzałam Davidowi w oczy.
- Sama nie wiem. Wszystko zaczęło się tak... Nietypowo. Kiedy pierwszy raz spojrzałam w jego oczy zaniemówiłam z wrażenia. William w jednym momencie potrafi przenieść mnie z wściekłości w dolinę spokoju. Wystarczy jego jedno spojrzenie i wszystko wokół traci znaczenie.
- Szkoda, że na Williama tak nie działałaś. – David znów zaczął się pod nosem podśmiechiwać.
- Był aż tak niedobry? – patrzyłam na Davida nie kryjąc rozbawienia.
- Niedobry? Nie... Raczej nazwałbym to zagubieniem i bezradnością, pomieszaną z lękiem i niedowierzaniem, że to dzieje się naprawdę. A przy tym wszystkim dokuczali mu jeszcze Stella i Michael.
- Słyszałam, że... Zdemolowali salon.
- Taaak. – Przez chwilę zapanowała cisza. David zdawał się być zamyślony. – Nikt nie spodziewał się, że nasz William w końcu się zakocha, że dopuści do siebie jakąkolwiek kobietę. Gdy nagle pojawiłaś się ty, z Williamem zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
- Co masz na myśli mówiąc dziwne?
- Mam namyśli emocje, które dotąd u niego nie występowały. Zaczął chodzić zamyślony, zrobił się nerwowy, doszukiwał się we wszystkim podtekstów, znikał na całe noce... Potem nagle popadał w stany euforii, które nagle przeradzały się z powrotem w melancholię... Spędziliśmy wiele godzin na rozmowach, podczas których opowiadał, jaka jesteś spostrzegawcza, zaborcza i dociekliwa. Niektóre jego opowieści wywoływały u nas śmiech, inne z kolei zmuszały do zastanowienia. Sami chwilami myśleliśmy, że ze względu na fakt, iż jest tobą zauroczony, niektóre zdarzenia mógł kolorować. Okazało się jednak, że nie, a potem to już szła rewelacja za rewelacją. – Roześmiał się z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Masz na myśli moje pochodzenie?
- No nie tylko. Sam fakt, że jeszcze żyjesz po tym, co ci ta ciota zafundowała był niesamowity. Nie wspomnę o zaklęciu ochronnym i tym świecidełku, które nosisz na szyi.
- Rozumiem, że to właśnie dzięki tym rozmowom w końcu zdecydował się na przyjaźń ze mną.
- Nie do końca. William nie lubi słuchać rad, chociaż wtedy ku naszemu zaskoczeniu, bardzo potrzebował tych rozmów. Ale to nie rozmowy pomogły mu w podjęciu decyzji, tylko późniejsze wydarzenia, w których otarłaś się o śmierć. Chyba wtedy właśnie zrozumiał ile może stracić.
- W zasadzie powinnam pytać o to Williama, ale skoro jesteśmy tu razem to chyba bez różnicy. – Spojrzałam niepewnie na Davida.
- Tak?
- Powinnam poznać jeszcze jakiś... Rodzinny regulamin?
Spojrzał na mnie marszcząc brwi, po czym wybuchł śmiechem i objął mnie ramieniem.
- Nie odbieraj tego, jako coś, co chcemy ci narzucić i do czego bezpardonowo musisz się stosować. Nikt nie chce cię do niczego zmuszać – spojrzał na mnie subtelnie się uśmiechając. - Nie mniej jednak do paru dziwactw będziesz musiała przywyknąć.
Nagle odwrócił głowę w kierunku domu i jeszcze mocniej przyciągnął mnie do siebie, łobuzersko się uśmiechając.
- O co chodzi? – zapytałam zdziwiona.
- Zaraz zobaczysz – szepnął nadal hultajsko się podśmiechując. – Siedź cicho.
Po chwili za swoimi plecami usłyszałam zbliżające się kroki. Gdy do altanki wszedł William spojrzał na nas marszcząc brwi.
- No, co jest doktorku? – Zachichotał David.
William patrzył na niego z lekko uniesioną brwią i kpiącym uśmiechem.
- Nie za dobrze ci? – odparł z ironią.
- Bardzo dobrze. – David wybuchł śmiechem. – Oczywiście za krótko, bo jesteś jak pies ogrodnika – spojrzał na niego z pod oka. - Nie denerwuj się braciszku, już ci ją oddaję.
David cmoknął mnie w dłoń, po czym wstał i klepiąc Williama po ramieniu ruszył w kierunku domu.
- Nie ładnie tak się po cichu wymykać. – Spojrzał na mnie z wyrzutem.
- David zaproponował spacer, więc się zgodziłam.
- Ach tak – odpowiedział dosiadając się obok mnie i ze zmarszczonym czołem zaczął lustrować wzrokiem koszulę Davida, którą miałam zarzuconą na ramiona.
- Było mi zimno – odparłam zakłopotana. – Chyba nie sądzisz, że... - W połowie, przerwał mi dotyk ust Williama.
- Nie tłumacz się – mówił z poważnym wyrazem twarzy. – Po prostu na chwilę nie można spuścić cię z oczu.
- Nie przesadzasz?
- Nie.
- Ale proszę cię! Nie ufasz własnemu bratu?!
- Ufam.
- Więc?
- Więc dlatego nie dostał po gębie. – Roześmiał się.
- Głupek!
- Słucham? – Spojrzał na mnie z szelmowski uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Głupek!
- Nie przeciągaj struny.
- Nie strasz mnie... Nie zamierzam się ciebie bać.
- To już wiem.
- To dobrze. I tej wersji się trzymaj.
- Nie przeciągaj struny, Emily Moulton.
- Próbujesz być groźny... Nie wychodzi ci. – Roześmiałam się.
- Kocham cię – wyszeptał tuląc twarz w moje włosy. – Zmarzłaś.
- Troszkę – odparłam wtulając się w niego.
- Idziemy na ciepłą herbatę?
- Idziemy. Później chciałabym podjechać po swoje rzeczy, źle się czuję ciągle nosząc czyjeś ubrania. – Spojrzałam na niego błagalnie.
- Dobrze. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odparł obejmując mnie ramieniem.
Kiedy weszliśmy do domu, w salonie siedział David i Michael.
- No... Znalazłeś piękną... Nie uciekła? – Michael zaczął dokuczać Williamowi.
- Zamknij się półgłówku i idź zrób herbatę – syknął William.
- Ja? – Michael popatrzył na Davida zdziwiony. – Stellaaa!
- Czego się drzesz durniu? – Stella wychyliła się z kuchni. - Głucha nie jestem.
- Sama zrobię sobie herbatę – odparłam z uśmiechem.
- Ty tu jesteś gościem – wtrącił się David – siadaj.
- Gościem? Niedawno mówiłeś, że rodziną. – Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No bo... - Roześmiał się i spojrzał na Williama. - Już rozumiem, co miałeś na myśli mówiąc, że łapie cię za słowa.
- Skarżypyta – obrzuciłam Williama gniewnym spojrzeniem i ruszyłam w kierunku kuchni, gdzie Stella właśnie zalewała mi herbatę.
- Jak ty z nimi wytrzymujesz? – Weszłam robiąc zrezygnowaną minę.
- Przyzwyczaisz się – odparła z uśmiechem.
Usiadłam za kuchennym blatem i podziwiałam kuchenne wyposażenie. Meble w kolorze mahoniu błyszczały w blasku lamp. Granitowe blaty i piękne kafelki w kolorze beżowym, idealnie pasowały do koloru mebli, a mahoniowe rolety w wielkich oknach stanowiły idealne wykończenie.
- Piękna kuchnia. – Nieśmiało odparłam.
- Dzieło mamy, jej azyl. – Roześmiała się, po czym podeszła do szafek i po kolei zaczęła je otwierać. – Tutaj są herbaty, kawy cukier i takie tam, w tej są filiżanki, kubki i szklanki, tam znajdziesz chleb i bułki. Nie krępuj się, gdybyś czegoś potrzebowała.
- Dziękuję. A gdzie Mariach?
- Poleciała z ojcem. Kocha Meksyk i nie przepuści żadnej okazji, aby tam pojechać. Zdecydowała się w ostatniej chwili.
- William i Harry są lekarzami, a czym zajmują się pozostali?
- David też jest lekarzem, pediatrą. Chwilowo zrobił sobie przerwę w karierze zawodowej, Mariach zajmuje się domem, a ja i Michael doglądamy rodzinnego interesu.
Spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
- Mamy sieć restauracji. William ci nie wspominał?
- Niestety nie – uśmiechnęłam się.
- A ty jesteś instrumentariuszką. Lubisz tą pracę?
- Bardzo. Można rzec, że przez ostatnie trzy lata, moje życie kręciło się tylko wokół pracy.
- Nie wierzę. – Spojrzała na mnie zdziwiona. – A życie prywatne?
- Powiedzmy, że zaczęłam się godzić ze staropanieństwem. - Roześmiałam się.
- Ze staropanieństwem? A co aj mam powiedzieć? – Stella z niedowierzaniem zaczęła kręcić głową.
- Co robicie? – Do kuchni wszedł Michael.
- A co? Znudziło ci się męskie towarzystwo? – Drwiąco zapytała Stella.
- Zaczęły się nieciekawe tematy, nie chce mi się tego słuchać – odparł znudzonym tonem.
- Nie zapominaj, że te tematy są również bliskie sercu Emily. – Roześmiała się.
- No i właśnie to mnie martwi! - odparł z grymasem na twarzy.
- O czym wy mówicie? – Starałam dowiedzieć się, jakich tematów tak bardzo unika Michael.
- Mając trzech lekarzy w domu...
- I pielęgniarkę, już teraz. – Przerwał jej Michael.
- Zamknij się – syknęła. – A więc jak już wspominałam mając trzech lekarzy w domu, temat może być tylko jeden...
- Szpital, zabiegi, najnowsze technologie, badania, aparatura, sprzęt, po prostu nuda... Nie da się tego słuchać. – Znów Michael wpadł w zdanie Stelli, która ze złości trzepnęła go w czuprynę. – No, co?!
- Jajco! Bez przerwy mi przerywasz Idioto! – warknęła.
- Cholera! Do pełni jeszcze ponad tydzień, a ty już szalejesz!
- Zamknij się! Dobrze?!
- Sama się zamknij!
Nagle gdzieś z przedpokoju zaczęli krzyczeć William i David.
- Michael! – Pierwszy usłyszałam głos Davida.
- Mily wychodź z kuchni! – Krzyczał William.
Kiedy z przerażeniem w oczach pojawili się w kuchennych drzwiach, sytuacja była już opanowana, a ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Spokojnie – zaczął Michael. – Jeszcze nie poszliśmy na całość.
- Gdybyście poszli, mogłoby być za późno! – warknął William jednocześnie przyciągając mnie do siebie.
- Przestańcie robić z nas wariatów! – syknęła Stella. – To, że się kłócimy nie znaczy, że zaraz skoczymy sobie do gardeł. – Z grymasem na twarzy odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
- Emily, zawsze... – William zwrócił się w moją stronę. – Zawsze, gdy tylko sytuacja zacznie robić się napięta, najlepiej wychodź do innego pomieszczenia, lub na zewnątrz. Nigdy nie pozostawaj w centrum kłótni.
- Spokojnie, przecież nic się nie stało – odparłam.
- William ma rację – wtrącił się Michael. – Lepiej abyś nie stała w pobliżu, gdy nie jesteśmy sobą.
- Popieram – dodał David.
- Dobrze – odparłam. – Postaram się o tym pamiętać.
- William. Mily powinna zobaczyć przemianę, wtedy łatwiej będzie jej zrozumieć nasze obawy. – David patrzył na nas z poważnym wyrazem twarzy.
- Wszystko w swoim czasie – odparł mierząc brata morderczym spojrzeniem. – Jedziemy do domu?
- Jedziecie do domu? – Michael nie krył zdziwienia.
- Mily chce zajechać po swoje rzeczy. – Wytłumaczył William.
- Jedziemy z wami – wtrącił się David.
- Ale nie róbcie sobie kłopotu. Zraz wrócimy – odparłam.
- Nie ma mowy. – David odpowiedział stanowczym tonem. – To zbyt ryzykowne.
- David ma rację. – William spojrzał na mnie przepraszająco. – Nie powinniśmy jechać sami.
Niechętnie, ale musiałam przystać na ich plan. W końcu zostałam przyjęta do rodziny, która chciała mnie wspierać. Poza tym, choć zasada podporządkowania nie bardzo przypadła mi do gustu, jednak była już też moją zasadą i nie chciałam stwarzać problemów.
CZYTASZ
KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.
WerwolfNa świecie nie ma bajek, w których nie byłoby ukryte ziarno prawdy. Nie ma tajemnic, których nie dałoby się odkryć. Nie ma czynów, słów i decyzji bez konsekwencji. Bohaterowie powieści mają wiele tajemnic. Ukrywają przed światem swoje prawdziwe o...