EPILOG WSPOMNIENIA

1K 88 17
                                    


           Postanowiłam włączyć swój telefon, bijąc się jednocześnie z własnymi myślami czy powinnam zadzwonić do Jane. Siedziałam dłuższą chwilę i bezmyślnie gapiłam się w mały czarny aparat. Gdy go włączyłam na małym ekranie wyświetliła się informacja.

                                                           1136 nie odebranych połączeń.

                                                          40 nieodebranych wiadomości.

           Patrzyłam w telefon z wyrazem zdumienia na twarzy. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Zaczęłam przeglądać spis nieodebranych połączeń, z których zdecydowaną większość stanowiły połączenia od Williama, resztę od Jane i Telisa. Weszłam w wiadomości:

            Mily, błagam cię oddzwoń jak tylko włączysz telefon. Kocham cię nad życie. Nie rób mi tego.

           Dlaczego się do mnie nie odzywasz? Proszę daj znak życia.

           Kocham cię umieram z niepokoju

           Na litość Boską! Włącz ten telefon, gdzie ty się podziewasz. Porozmawiajmy błagam cię.

          Emily daj mi, chociaż znać czy żyjesz. Błagam cię oddzwoń, albo chociaż odpisz. Tęsknię i cholernie się o ciebie martwię.

           Emily, gdzie ty jesteś? William umiera z niepokoju, co ty wyprawiasz? Odezwij się do nas.

           Po przeczytaniu wiadomości od Jane nie czytałam pozostałych, znów wybuchłam płaczem i zamknęłam się w swojej sypialni. Każde wspomnienie Williama wywoływało nieprawdopodobny ból, który niczym ostry miecz przeszywał moje ciało na wskroś. Nie widziałam go już ponad miesiąc, a tęsknota odbierała mi sens życia. Co noc miałam obraz jego twarzy przed oczami, wspominałam dotyk jego dłoni i delikatność ust, z jaką mnie całował. Na samo wspomnienie chwil razem spędzonych moje ciało zaczynało nerwowo drżeć a z oczu mimowolnie płynęły łzy.
           Stałam w oknie i z szóstego piętra, obserwowałam ruchliwą ulicę, na której nie przerwanie jechał sznur aut. Chodnikami w słońcu, które pomału chowało się już za horyzont, spacerowali ludzie. Pogoda niemal cały czas była piękna, a ja siedziałam w domu bojąc się opuszczenia lokalu. Bałam się do tego stopnia, że nie miałam odwagi spojrzeć w okno przez odsuniętą zasłonę. Miałam w głowie pustkę. Nie wiedziałam co mam z sobą począć, i na jak długo jeszcze Cassandra, pozwoli mi u siebie zostać. Minął już miesiąc, a ona nie żądała ode mnie żadnych wyjaśnień. Cierpliwie czekała, kiedy zechcę powiedzieć jej, co tak właściwie się stało.
           - Emily? Może miałabyś ochotę wyjść na lody?
           - Nie dziękuję – odparłam drżącym tonem, dłonią ukradkiem ocierając łzy.
           Cassandra z zatroskanym wyrazem twarzy obserwowała mnie przez chwilę, po czym stanęła obok mnie.
           - Emily, od przeszło miesiąca prawie nie jesz, nie śpisz, a jak już śpisz to płaczesz przez sen, prawie się nie odzywasz, jesteś kompletnie nieobecna i sprawiasz wrażenie przerażonej. Bardzo zmizerniałaś... Martwię się o ciebie i chyba nadszedł czas, abyś w końcu opowiedziała mi, co tak naprawdę się stało.
           Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że nadszedł czas wyznań, tylko nie za bardzo wiedziałam, co właściwie mam powiedzieć tej młodej na pierwszy rzut oka kobiecie, której praktycznie nie znałam.
           - Nie wiem jak ci to powiedzieć. – Spojrzałam na nią niepewnie.
           - Nie wiem, co chcesz mi powiedzieć, ale chcę żeby to była prawda... Może ci pomogę... Skąd masz medalion?
           - A skąd przyszło ci do głowy, że jest czymś wyjątkowym?
           - Zdajesz sobie sprawę, że od chwili, kiedy weszłaś w jego posiadanie, jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie?
           - Zdaję sobie sprawę, że nie tylko ja jestem w ogromnym niebezpieczeństwie, ale również osoby, które znajdują się w moim bezpośrednim kontakcie.
           - Czy właśnie, dlatego zostawiłaś tego chłopaka?
           - Tak. – Znów wybuch płaczu uniemożliwiał mi mówienie.
           - Dom... Spłonął przez wiedźmy?
           Twierdząco pokiwałam głową, jednocześnie zastanawiając się skąd to wszystko wie, skoro niczego jej nie opowiadałam. W ułamku sekundy zdałam sobie sprawę, że najlepsza przyjaciółka mojej mamy, musi być kimś niezwykłym.
           - Gdyby nie William, Cassandro zginęłabym już wiele razy. Przeszło miesiąc temu wyszłam ze szpitala. Jedna z nich zepchnęła mnie i moją koleżankę ze schodów.
           - Przykro mi skarbie. – Złapała mnie za ramiona i odwróciła do siebie mocno przytulając.
           Czułam niewyobrażalną ulgę, że osoba, u której mieszkałam była doskonale zorientowana w sytuacji, w jakiej się znajdowałam, że nie musiałam kłamać.
           - Skąd wiesz o medalionie? – Spojrzałam na nią przez łzy, które w żaden sposób nie chciały przestać płynąć z moich oczu.
           - Usiądźmy – odparła wskazując dłonią łóżko. – Nie wiem ile wiesz na temat swój i swoich rodziców. Nie wiem jak dowiedziałaś się, kim są wiedźmy, nie wiem jak powinnam z tobą rozmawiać. Zastanawiam się nad tym od samego początku, kiedy tylko się pojawiłaś.
           - Cassandro, wiem więcej niż ci się wydaje – odpowiedziałam ze smutkiem.
           - Nie rozumiem. - Uśmiechnęła się.
           - Urodziłam się w maleńkiej osadzie na zachodnich stokach gór Olympic, z dala od cywilizacji. Mieszkałam tam przez cztery lata, a moje prawdziwe imię brzmi Luna.
           Cassandra patrzyła na mnie z otwartymi ustami i wyrazem zdumienia wymalowanym na twarzy.
           - Ojciec Michael, którego prawdziwe imię brzmi Alzac był wilkołakiem nazywanym w swoim środowisku Lupusem, Matka Barbara, której prawdziwe imię brzmi Elyria była strażniczką medalionu, a po moich narodzinach przekazała mi zaklęcie ochronne. Nikt nie wie, dlaczego opuścili osadę, ale ojciec wraz z mamą przekazali medalion w tajemnicy swojemu przyjacielowi o imieniu Batszeba, który jest ojcem Jacka, z którym z kolei przez trzy ostatnie lata pracowałam w szpitalu...
           - I to od niego dowiedziałaś się tego wszystkiego? – Cassandra z wypiekami na twarzy weszła mi w zdanie.
          - Nie.
          - Nie? To jak... Skąd...?
          - Mogę?
          Moja wspomożycielka skinęła głową.
          - Abyś zrozumiała wszystko zacznę od samego początku... Gdy zdarzył się ten straszny wypadek... Czułam się okropnie samotna. Nagle zostałam sama, zdana tylko na siebie, bez pracy z małą sumką na koncie, którą udało się odłożyć moim rodzicom. W bardzo krótkim czasie przybłąkała się do mnie ruda kotka, która przez sześć lat zastępowała mi przyjaciół. Znalazłam pracę w domu pomocy społecznej. Pracowałam tam trzy lata, a atmosfera tam, była nie do wytrzymania. Głównie z tego powodu zaczęłam myśleć o zmianie miejsca pracy, gdyż nie mogłam wytrzymać tam psychicznie. Wtedy dostałam nową posadę na szpitalnym bloku operacyjnym...
          - Jesteś instrumentariuszką?
          - Tak. Pracuję tam do dziś, czyli już prawie cztery lata. W marcu do naszej załogi dołączyło dwóch nowych chirurgów, wśród nich znalazł się William... – Głos ugrzązł mi w gardle.
          - Twój chłopak – odparła Cassandra.
          - Były chłopak... Uwiódł mnie spojrzeniem i idealnym wyglądem. Był i jest nadal idealny pod każdym względem. Czuły, troskliwy, delikatny, nadopiekuńczy po prostu cudowny... Ideał mężczyzny. Młody, tak sądziłam. Wygląda na mężczyznę po trzydziestce, tylko wtedy nie miałam pojęcia, że jest to osoba młoda ciałem, lecz bardzo stara duchem.
          - Co masz na myśli? – Cassandra po raz kolejny weszła mi w słowo.
           - Gdy nasze oczy pierwszy raz się spotkały, nie mogliśmy mówić o miłości od pierwszego wejrzenia. – Roześmiałam się. - On pałał do mnie wręcz nienawiścią, ja pogardą, jednak w niedługim czasie okazało się, że nie potrafimy trzymać się od siebie z daleka. Mnie przyciągało jego szmaragdowe spojrzenie i otoczka wielkiej tajemnicy, która bez przerwy mnie intrygowała, jego podobno mój zapach, który na początku doprowadzał go niemal do obłędu... Potem sprawy potoczyły się tak szybko, że przez parę dobrych tygodni dochodziłam do siebie.
           - Co masz na myśli?
           - William uratował mi życie wielokrotnie... Pierwszy raz, gdy weszłam pod samochód...
           - Co zrobiłaś? Na litość Boską...
           - Tak. Ale wszystko dobrze się skończyło, natychmiast udzielił mi pomocy. Drugi raz był wtedy, gdy śledząc mnie na imprezie, zapobiegł wypiciu przeze mnie drinka, do którego jeden z nowo poznanych znajomych dosypał mi narkotyków... Trzeci raz zdarzył się po całonocnym ciężkim dyżurze, na który oboje zostaliśmy wezwani. Odwiózł mnie do domu. Musiałam przesiąknąć jego zapachem, gdyż kotka, z którą mieszkałam pod jednym dachem znienawidziła mnie w przeciągu jednej minuty...
           - O czym ty mówisz dziewczyno?
           Cassandra ze zmarszczonym czołem, słuchała mnie z wypiekami na twarzy.
           - Wysiadłam z auta Williama zapominając torebki. Weszłam do domu, i wtedy Daisy, tak nazwałam swoją kotkę, zaczęła dziwnie się zachowywać. Zaczęła na mnie posykiwać, nastroszyła sierść i sprawiała wrażenie przestraszonej. Gdy do mieszkania wszedł William z moją torebką, Daisy rzuciła się z wściekłością na mnie gryząc mnie w rękę...
           - Dlaczego?
           - Bo mój William... Jest wilkołakiem, a Daisy wiedźmą, która o mało mnie wtedy nie zabiła. Uratował mnie, odwożąc właśnie do owej osady, w której się urodziłam. Tam zajęła się mną nijaka Ellena.
          Twarz Cassandry przybierała kolory tęczy, od bladej po oliwkową, aż po purpurę i blady róż.
           - Tam też dowiedziałam się wszystkiego. Czwarty raz uratował mnie, gdy przyjechałam z nim do domu po swoje rzeczy, i po raz kolejny napadła mnie ta wiedźma... Wtedy zobaczyłam też swój doszczętnie zniszczony dom.
          - Wiecie, kim ona jest?
          - Niestety nie... Piąty raz był prawie, albo nawet ponad trzy miesiące temu. Podczas jednej z pełni. Przemienieniec zaatakował jedną z dziewczyn, która też należy do grona Lupusów tak jak mój William, wtedy ujawniła się moc medalionu...
           Cassandra, przysunęła dłoń do ust, wpatrując się we mnie z przerażeniem.
           - Co się stało? – zapytałam zdziwiona.
           - On leczy, ale wtedy osoba, którą uzdrawiasz, odbiera energię od ciebie...
           - Tak wiem już o tym, ale jak widzisz dobrze się skończyło... Szósty raz, gdy cioty podesłały... Tak myślę jedną ze swoich wychowanek, która próbowała odebrać mi medalion, na szczęście William przejrzał tę dziewczynę i przechował medalion w swojej kieszeni. Zrzuciła mnie ze schodów, ponad miesiąc leżałam nieprzytomna w szpitalu. Pomiędzy tymi wydarzeniami zamieszkałam z jego rodziną gdyż mój dom został doszczętnie zniszczony od wewnątrz. Wspierał mnie w każdej chwili, ani na krok nie opuszczał dbał, aby mi niczego nie brakowało, był gotów spełnić niemal każdą moją zachciankę...
          - Więc dlaczego dziewczyno zostawiłaś tego chłopaka?!
          - Wielokrotnie narażał swoje życie, po to tylko, aby chronić moje. Jego rodzina również się narażała... Cała wataha pilnowała mnie w szpitalu i pod szpitalem przez cały miesiąc... - Znów zaczęłam płakać. – Nie mogę narażać ich na takie niebezpieczeństwo, tym bardziej, że nie wiem, co mam dalej robić, jak postępować z tym cholerstwem! – Spojrzałam na złoty dysk uwieszony na mojej szyi.
           - Mily, medalion sam pokaże ci drogę, gdy przyjdzie właściwy moment. Twoi rodzice niechętnie o nim opowiadali, powiedzieli mi tylko tyle, że gdy się urodziłaś on wybrał właśnie ciebie...
          - Jak mógł mnie wybrać?
          - Podobno w twojej obecności emanował niebieskim światłem i unosił się w powietrzu, lgnąc do ciebie. Gdy byłaś małym dzieckiem wzięłaś go i poszłaś z nim do lasu... Tak przynajmniej opowiadał twój ojciec. Poszłaś nad jeziorko i wpadłaś do wody, gdyby nie blask medalionu, który z ciemnych odmętów lśnił na czerwono, twój ojciec nigdy by cię nie wyłowił. Medalion poparzył ci plecy, masz niewielką bliznę na lewej łopatce.
           Wtedy przypomniałam sobie rozmowę moją i Williama, który pytał o nią. Wspomnienie tamtej chwili sprawiło, że poczułam bolesne ukłucie w sercu, tak mocne, że aż skuliłam się w sobie.
           - Co się stało moje dziecko? Źle się poczułaś?
           - Nie, nie... Mów dalej Cassandro.
           - Nie wiem, co mogłabym ci jeszcze powiedzieć... W zasadzie wiesz już wszystko.
           - Dlaczego wyjechali?
           - Nie chcieli dla ciebie takiego życia. Matka chciała cię chronić, ojciec również.
           - Przed czym?
           - Każdy rodzaj magii jest zły skarbie, nikt nigdy nie powinien się tym, bawić. Jaka by nie była, czarna, biała, szara każda jest zła... Zaczynasz od białej, a w miarę jedzenia apetyt rośnie... Rozumiesz? Nigdy nikt nie powinien wróżyć z kart, tam zawsze w domku z nich ustawionych siedzi demon, który kieruje twoją podświadomością. To samo tyczy się również horoskopów, a nawet niewinnych gier typu pasjans. Nigdy nie wierz w to, co chcą ci przekazać wróżki. Ich usta nigdy nie mówią prawdy, a pod maską pięknej dobrej kobiety, kryje się zepsuta do szpiku kości osoba, która gnije wręcz za życia. Gdybyś, widziała jak odrażające potrafią być nie spałabyś po nocach, a smród od nich bijący jest odrażający. Ten smród czują wilki. Przed tym wszystkim chcieli cię chronić tylko, że niestety nie da się uchronić kogoś, przed jego przeznaczeniem i dobrze o tym wiedzieli. W odpowiednim momencie miałam ci o wszystkim powiedzieć, ale... Widzę, że miałam godnego następcę.
           - Tak... Dowiedziałam się bardzo wiele, w bardzo delikatny sposób. William dawkował mi informacje stopniowo, w taki sposób, aby moja podświadomość, psychika i nerwy stopniowo oswajały się z nową sytuacją.
           - Emily... Nie powinnaś była odchodzić od niego. Ten chłopak musi cię bardzo kochać. To był ogromny błąd.
           - Ja też bardzo go kocham. Jest jedyną istotą na tym padole, która sprawiła, że miałam ochotę żyć, która sprawiła, że odnalazłam sens życia, jest jak anioł, który swą dobrocią potrafi zmienić mroczny świat w świetlisty raj... - Ponownie łzy w oczach sprawiły, że głos ugrzązł mi w gardle. – Dlatego nie mogę go narażać, ani jego cudownej rodziny, która przygarnęła mnie jak własną córkę. Gdyby coś im się stało nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Spróbuję sama się z tym uporać.
           - Sama... - Spojrzała na mnie ze smutkiem. – Twój wilk bardzo dobrze chronił cię, przed nieznanym... Ty nie masz pojęcia, z czym chcesz się zmierzyć dziewczyno, kim są osoby, które chcą zdobyć medalion. Widziałaś, choć jedną z nich w ich prawdziwej postaci? Nie musisz odpowiadać... Ja znam odpowiedź, nie widziałaś, bo gdybyś widziała to nie odważyłabyś się wygadywać takich bzdur.
          - Tak... Sama – powtórzyłam. - Nie chcę nikogo narażać – spojrzałam na Cassandrę i przypomniałam sobie jak mówiła o jeziorku. – Wspominałaś, że wpadłam do jeziorka... Wiesz gdzie to było? – Zmieniłam temat.
          - No... W tej osadzie, gdzieś blisko waszego domu.
          - Byłaś kiedyś w tej osadzie?
          - Byłam – odparła. – Dlaczego pytasz?
          - Widziałaś to jeziorko?
          - Nie... Twoi rodzice nie pokazali mi go, ale było to ulubione miejsce twojej mamy.
          - Szukam tego miejsca... Słyszę je, ale nie wiem gdzie to jest. Pamiętasz gdzie był ten dom?
          - Dziecko to było jeszcze przed twoimi narodzinami, dwadzieścia dziewięć, a może nawet trzydzieści lat temu.
          - Dwadzieścia dziewięć... Dwadzieścia dziewięć. – Zaczęłam nerwowo powtarzać.
          - Co się stało skarbie?
          - Kiedy odeszłam od Williama był dzień przed pełnią i mieliśmy pojechać do osady. Wszyscy w tym dniu dziwnie się zachowywali, a on nie chciał mi powiedzieć, co się stało. – Wybuchłam płaczem, nerwowo przyciskając dłonie do twarzy. – Powiedział, że wszystko wyjaśni mi na miejscu... Wtedy dzień, przed pełnią były moje urodziny, zapomniałam o nich na śmierć...
           - A oni pamiętali... - dodała Cassandra tuląc mnie do siebie. – Źle zrobiłaś, że odeszłaś, nic tym nie zyskałaś, a przeznaczenie i tak do ciebie wróci. Nawet, jeśli pójdziesz inną drogą.
           - I tak już jest za późno – wyszlochałam. – Powinnam była zginąć już tyle razy, że właściwie to cud, że jeszcze żyję.
           - No właśnie, żyjesz a to o czymś świadczy... A tak z ciekawości? To jak nazywa się syn Batszeby?
           - Jack Telis. Czemu pytasz?
           - Pamiętam go, przystojny młodzieniec. Jego ojciec to sympatyczny człowiek.
           - W tym miesiącu ma się żenić. – Spojrzałam ze smutkiem za okno, gdzie zapadał już zmrok. – Powiedz mi jeszcze, o co chodzi z tym zaklęciem ochronnym? Czy ja w ogóle się starzeję?
           - Nie Emily nie starzejesz się. Jesteś córką Lupusa i praktycznie rzecz biorąc powinnaś być wilczycą, a twoja przemiana już dawno powinna nastąpić, ale ze względu na fakt, że chroni cię medalion i zaklęcie ochronne, które również jak klątwa wilka przechodzi z pokolenia na pokolenie, jesteś bardziej czarownicą niż wilczycą, chociaż... Jak już oddasz medalion, to kto wie? Może staniesz się wilczycą. – Roześmiała się.
           Siedziałyśmy jeszcze długo. Opowiadałam jej o Williamie, razem śmiałyśmy się i płakałyśmy. Ona również opowiadała mi o rodzicach, o czasach mojego dzieciństwa. W zasadzie nic nowego się nie dowiedziałam, ale miło było o nich posłuchać. Dużo pytała o Williama, ja dużo opowiadałam, jeszcze wielokrotnie powtarzała mi, jaki popełniłam błąd wbijając nieświadomie w moje serce tysiące małych igiełek. Gdy było już bardzo późno zmęczona płaczem i wrażeniami, które dostarczyły mojemu wycieńczonemu mózgowi tyle emocji, że nie miałam sił podnieść się z łóżka, w końcu usnęłam. Poczułam jak Cassandra otula mnie delikatnie kocem, ale ja nie miałam sił nawet na to, aby powiedzieć dziękuję. Miałam zatkany nos i spuchnięte powieki, których nie miałam sił unieść do góry.
           Spałam i tak jak bym nie spała. Nie potrafiłam określić czy mam tylko zamknięte powieki czy śnię. Dochodziły do mnie różne dźwięki, ale nie byłam pewna czy to, co przed chwilą słyszałam nie było snem. Myśli majaczyły w mojej głowie wywołując w niej totalny chaos. Słyszałam dźwięk zamykanych na klucz drzwi wyjściowych, ale byłam świadoma, że jest bardzo późno. Później słyszałam jak do mojego pokoju uchylają się drzwi, jak ktoś podchodzi do mojego łóżka i delikatnie głaszcze mój policzek. Znałam ten dotyk, poczułam jak przechodzi przeze mnie fala dreszczy, ale to, co poczułam nie mogło być prawdą. Byłam wręcz pewna, że śnię i chciałam, aby ten sen trwał, aby się nie kończył. Doznania w nim były takie realistyczne, zapach, znajome ciepło bijące od tej delikatnej dłoni, wszystko było tak prawdziwe, że bałam się nawet poruszyć, aby nie zbudzić się ze snu.
-----------------------------------------------------------------------------

Koniec tomu pierwszego.
Dziękuję wszystkim za oddane głosy, a w szczególności Agathanahi, Constancji, ScareMeBeautiful, gadzinina_1999, Ironmaidenmoimzyciem, CuraSzatana, Evil2926, Somnium_flavor i Zoszka120. Dziękuję również za komentarze i oczywiście poświęcony czas na czytanie.

Kolejny tom: KLĄTWA WILKA tomII W blasku błękitnej pełni. Zapraszam.



SPIS POSTACI:


Główni bohaterowie:

Emily Moulton
William Brichard


Wataha:

Harry Brichard - ojciec Williama.
Mariach Brichard - matka Williama.
Stella Brichard - najmłodsza siostra Williama.
Michael Brichard – młodszy brat Williama.
David Brichard – najstarszy brat Williama
William Brichard
Scot – Lupus.
Thomas - Likantrop.
Lucas – Lupus.
Matijas – Lupus.
Nicolas - Likantrop.
Sebastian – Lupus, narzeczony Stelli.
Carla – Lupus, siostra Scota
Felix –Lupus.


Załoga szpitalna:

Daniel Jefferson – szef BO.
Carter – lekarz chirurg.
Jack Telis – lekarz, narzeczony Jane.
Sophia – instrumentariuszka.
Kate – instrumentariuszka.
Emma – instrumentariuszka.
Alisa –instrumentariuszka.
Margaret – instrumentariuszka.
Kathrin – instrumentariuszka.
Jessica – instrumentariuszka.
Marry Black – kierowniczka BO.
Bevan – ordynator oddziału intensywnej opieki medycznej.


Rodzice Mily

Michael – Alzac – ojciec
Barbara – Elyria – matka


Wiedźmy złe:

Daisy – kotka Emily.
Milena – wiedźma ze szpitala.


Wiedźmy dobre:

Elena –jedna z najstarszych wiedźm w osadzie.
Serafina –córka Azary.
Azara –przyjaciółka watahy.
Erin – dziewczyna Matijasa.
Jawiera – dziewczyna Nicolasa.
Batszeba – ojciec Jacka.
Cassandra - znajoma rodziców Mily.
Lilith - dziewczyna Davida.
Jack Telis - przyjaciel watahy.


Gościnnie:

Marc
Aiden
Cameron

Rosalie - była narzeczona Williama.



KLĄTWA WILKA Tom I Pod osłoną nocy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz