Epilog

2.1K 186 22
                                    

In this time I've lost all sense of pride
I've called a hundred times
If I hear your voice I'll be fine
And I, I can't come alive
I want the room to take me under
'Cause I can't help but wonder
What if I had one more night for goodbye?
But you're not here to turn the lights off I can't sleep
These four walls and me...

Czasami masz wrażenie, że taki jest schemat. Ktoś jest obecny w twoim życiu przez jakiś czas, później odchodzi, i to ma sens.
To ma znaczenie w przyszłości.
Czasem jednak zastanawiasz się dlaczego właśnie tak musiało być. Dlaczego ktoś, kto tak bardzo pomógł ci odnaleźć twoją zagubioną duszę, musiał tak po prostu zniknąć z twojego życia raz na zawsze.

Twierdzę, że w moim przypadku los tak po prostu chciał. Uważam, że Minnie tak właśnie chciała.
Kiedy spojrzałem na łóżko z moją martwą narzeczoną...było już za późno. Płakałem. Płakałem tak bardzo, bo to nie tak miało wyglądać.
Nie chciałem przyjąć dziecka. Nie byłem w stanie, trzęsłem się na szpitalnej podłodze przez dobre kilka godzin.
W jednej ręce ściskałem mocno ten cholerny papier, który mówi, że ja i Louis jesteśmy rodzicami Lily. Nie mam pojęcia czemu tak zrobiła. Jak po tym wszystkim, co widziała, przeżyła ze mną i była świadkiem, mogła przypisać nasze dziecko, Tomlinsonowi, który traktował ją jak szmatę.
Może po prostu była taka jak ja. W głębi duszy wiedziała jaki on jest naprawdę.
Może chciała mojego szczęścia.
Może lepiej wiedziała niż ja, co mnie uszczęśliwi.

Pamiętam jak przyjechali do mnie, jak zebrali się wokół mnie. Pytali mnie o szczegóły, wyrywali kartkę i płakali.
To dziwne, ale w tłumie wszystkich, patrzyłem tylko na Louisa, który stał z tyłu, jako jedyny trzymający się na dystans.
Nie spuszczał ze mnie tych swoich błękitnych tęczówek przez które kiedyś poległem.
Papier, który wręczył mi lekarz obszedł już każdego i ostatecznie wylądował w dłoniach mojego ex chłopaka i najlepszego przyjaciela. Widziałem jak w skupieniu czyta końcówkę kilka razy.
"Lily" szepnął wracając wzrokiem do góry. Przetarł dłonią twarz i w zmęczeniu zamknął oczy.
Nic więcej nie powiedział.
Odszedł. A ja wcale nie byłem zdziwiony.
<>
Nie chciałem wychodzić ze szpitala. Coś mnie tu trzymało. Może Minnie. Może znowu los.
Siedziałem na korytarzu przed szklaną ścianą za którą spały niemowlaki. Nawet z takiej odległości widziałem kołyskę na której była przymocowana samoprzylepna naklejka z imieniem mojej córki.
W końcu zadecydowałem tam wejść i potrzymać ją chociaż przez chwilę. Cicho, na palcach, podszedłem do podpisanego łóżeczka. Oparłem ręce o krawędź, spojrzałem i...ujrzałem coś pięknego. Nie ma innego słowa, istotka tam leżąca była przepiękna; jak Minnie, tylko, że w mniejszej wersji.
Miała moje oczy.
I dołeczki, które dawały o sobie znać nawet gdy bujała w obłokach.
Byłem pewny, że choć Minnie nigdy nie czuła się pewnie co do Lily, byłaby teraz zachwycona. Prawdopodobnie płakałaby, jak ja.
Delikatnie ująłem ją po bokach i podniosłem, by po chwili ułożyć ją wygodnie w swoich ramionach. Mój boże. To było moje dziecko.
Pochrapywała spokojnie i odchylała lekko główkę. Wyglądała jak aniołek.

Usłyszałem jak za moimi plecami coś się przemieszcza, odwróciłem się mając już zamiar przeprosić pielęgniarkę za wejście tu bez pozwolenia, gdy zobaczyłem go.
Powoli się do mnie zbliżył i położył na ziemi torby.
"Kupiłem ubranka." wyszeptał patrząc wszędzie tylko nie na mnie "I akcesoria różne, no wiesz, pierdoły."
Nie odpowiedziałem zbyt zmieszany. Przez chwilę miałem wrażenie, że to halucynacje po dłużej przerwie w śnie.
Nie piłem żadnej kawy od poprzedniego dnia.
Ani nic nie jadłem.
"Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha" wypalił oblizując szybko wargi. Stanął obok mnie zerkając na dziecko. Gdy zrobił to raz, nie umiał powstrzymać też drugiego i trzeciego, aż w końcu poddał się i po prostu wbił w nią wzrok.
"Wiesz, że to najśliczniejsze dziecko jakie widziałem?" spytał "Jest bardzo podobna do ciebie....taka mała Hazza." zachichotał "Mała Hazza."
Z nie wiadomych przyczyn wszystko co teraz robił mnie bolało. Łzy zaczęły mi spływać ciurkiem po policzkach, niektóre topiły się w puszystym kocyku Lily.
"Przepraszam cię"
"Za co? Że to wszystko tak się potoczyło? Że do tego wszystkiego doszło, bo mnie zostawiłeś?" potrząsnąłem głową "Nie wiem nawet po co tutaj teraz jesteś. Niczego od ciebie nie oczekuję. Bardzo dobrze wiesz, że sobie poradzę."
"Nie zostawię cię" wyznał piskliwym głosem "Nie zostawię..."
"Ile razy mi to mówiłeś, Louis?"
"Ale teraz naprawdę, ja-"
"Louis, masz żonę do kurwy nędzy" syknąłem "Masz żonę, masz zespół, masz wszystko, co ja straciłem w jednej sekundzie."
"Co to miało znaczyć?"
Nie miałem siły na tę rozmowę. Byłem w rozsypce, która była oczywista: teraz, kiedy zostałem sam z Lily, musiałem porzucić wszystko nad czym pracowałem latami. Bo nie ma nic ważniejszego od rodziny. To małe dziecko niczemu nie zawiniło, a zasługiwało na wszystko co najlepsze.

Poczułem jak Louis przykłada swoją małą dłoń do mojego policzka i jednym ruchem ściera z niego wszystkie strużki łez. Później ją tam zostawia i głaszcze moją żuchwę.
Spojrzałem na niego i to był chyba moment w którym uwierzyłem. Uwierzyłem, że może tym razem dotrzyma swojej obietnicy.
Będąc pewniejszym niż kiedykolwiek wyciągnąłem w jego stronę małe ciałko Lily.
"Pozwalasz mi?"
Przytaknąłem na co on wziął ją ode mnie, ostrożniej niż uprzednio ja. Później już tylko patrzyłem z bólem jak uśmiecha się przez łzy i całuje jej czółko.
Nawet nie wiecie ile razy to sobie wyobrażałem za czasów naszego związku. A teraz moje wyobrażenie stało się rzeczywistą sceną i...
"Nie zostawię cię" powtórzył wcześniejsze zapewnienie "Nie zostawię was."
<>
*rok później*
Każdego dnia budzi mnie w nocy płacz. I wiem co sobie myślicie, ale nie, nie mojej małej córeczki.
Każdego dnia, od chwili kiedy Louis złożył papiery rozwodowe, ujawnił się i zamieszkał ze mną, krzyczy przez koszmar i ryczy.
Woła przez sen imię Minnie.
Czasami się zastanawiam czy to faktycznie zaczęło się dopiero po jej śmierci czy może już wcześniej. Wyglądał mi na osobę, która cierpiała na to od dłuższego czasu.
Rzecz w tym, że Louis się obwiniał. Za śmierć Minnie. Za to co ze mną zrobił. Za to, że pozbawił Lily mamy. Za to, że był zbyt wielkim tchórzem i mnie zostawił.
Jego psychika bardzo na tym ucierpiała. Za dnia próbował być sobą, zachowywał się normalnie, był szczęśliwy, ale to właśnie w nocy pokazywał co tak naprawdę w sobie dusi.
Bolał mnie ten widok, jak nic. Byłem bezsilny, nie potrafiłem mu pomóc. A to wszystko nie kończyło się tylko trwało.

Myślę teraz o tym, krocząc wyłożoną kamieniami dróżką. Trzymam malutką dłoń Lily i próbuję ją stabilnie kontrolować by nie zaliczyła gleby. Z drugiej strony idzie mój mąż i także trzyma jej rączkę. Chroni ją przed upadkiem razem ze mną.
Zatrzymujemy się przed j e j grobem i w ciszy patrzymy na kwiaty, znicze, grawerunek.
Dziś jest rocznica jej śmierci. Rocznica śmierci mojej Minnie, która się poświęciła.
Już od jakiegoś czasu miałem pojęcie o co chodziło w jej całym zachowaniu, jej planie i reakcjach, które wcześniej były dla mnie niestworzone.
Mam teorię, że z niektórymi los współpracuje.

Louis zaczyna cicho szlochać, więc biorę Lily na ręce i próbuję ją uśpić śpiewając do uszka kołysankę. W tle i tak przeszkadza jej jego płacz.
"Przepraszam...Minnie, przepraszam cię..." naciągnął czapkę nerwowo na oczy i zakrył twarz obiema dłońmi "Źle ciebie oceniłem, ja...przepraszam"
Przytulam go bez słowa złączając nasze czoła. Patrzymy przez jakiś czas w swoje oczy i niedługo później się uspokaja.
"Kocham cię" powiedział zanosząc się znowu szlochem "Harry..."
Nie odpowiedziałem. Było to jeszcze za trudne.
Ale możliwe, że po ciężkim upadku moje serce nie zdążyło jeszcze zsynchronizować się z ustami.
Choć działały sprawnie. Niektóre słowa musiały pozostać niewypowiedziane.

I wtedy się poddałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz