12

664 77 8
                                    


Nigdy nie lubiłem pożegnań. Tymbardziej gdy musiałem się żegnać z małym miasteczkiem leżącym w stanie Oregon. Wyjazd z Wodogrzmotów był dla mnie jak rozdzielenie części mojej duszy. Zawsze przeklinałem czas, który grał mi na nosie i przyspieszał nieunikniony koniec wakacji. Ukrywając wzruszenie najpierw odbierałem życzenia urodzinowe, a pare godzin później musiałem, patrząc w te same twarze, powiedzieć "Do kolejnych wakacji". Te słowa przechodziły mi  przez gardło ciężej niż "Kocham cię" zwrócone do Wendy. Myślałem, że nic nie może brzmieć gorzej niż pożegnanie się z tak bliskimi dla mnie osobami. 

Tak myślałem zanim zwarłem umowę z Billem. Zgodzenie się na pakt z nim było najobrzydliwszą rzeczą jaka przeszła przez moje wargi. Od tych paru zdań moje życie stało się jeszcze bardziej koszmarne niż wcześniej. Może nie męczyły mnie już koszmary z trójkątnym demonem, ale przez 24 godziny musiałem znosić trajkotanie w głowie o tym jak bardzo mieszkańcowi mojego umysłu się nudzi i jaką to ja jestem żałosną istotą. Czasami nie wytrzymywałem. Zaczynałem się drzeć na cały głos żeby mój lokator się zamknął. Niestety poskutkowało to tylko jeszcze głośniejszym szczebiotaniem w mojej głowie, a także nie raz ktoś z bliskich przyłapał mnie jak gadam sam do siebie. 

Nie mogłem dłużej znosić pogardliwych szeptów mieszkańców Oregońskiego miasteczka oraz krytycznych spojrzeń wujków. Musiałem się wynieść stąd jak najszybciej. Byłem głupi myśląc, że wiążąc się z Cipherem paktem skończą się wszystkie moje problemy. 

~ Oj, sosenko, to normalne, że wasz gatunek jest głupi ~ uszłyszałem fałszywy głos w głowie. 

- Zamknij się - warknąłem i ze zdenerwowania rozejrzałem się czy nie ma koło mnie nikogo. 

~ Jesteś naprawdę głupi ~ zachichotał.

Chciałem mu odpyskować, ale on ciągnął swoim melodyjnie fałszywym tonem. 

~ Nigdy nie wpadłeś na to, że skoro słyszę twoje rozumowanie to po prostu możesz do mnie mówić myślach, pine-tree ~ zarechotał.

~ Ja pierdole. Dopiero teraz mi to mówisz?

~ Myślałem, że sam na to wpadniesz.

~ Nienawidzę cię. 

------------------

           Drzewa leniwie przesmykały się przez pole widzenia rozmazując się w niewyraźne plamy. Wiatr smagający ich korony coraz bardziej się rozleniwiał jedynie muskając liście. Miarowy turkot silnika autobusu zgrywał się z piosenką, której właśnie przesłuchiwałem. Z zapałem przygryzałem wargę, a serce waliło mi w piersi. Biegłem, a raczej Dale Harris biegł. Jego wytrzymałe ciało z łatwością pozwalało mu poruszać się szybkim i miarowymi biegiem. Zostawił roznegliżowaną pannę Flynn w swoim łóżku. Gdy nawzajem odejmowali sobie kolejne części garderoby nagle w głowie detektywa zaświtało rozwiązanie sprawy nad którą męczył się ze swoimi współpracownikami. Z dwuzdaniowym wytłumaczeniem wybiegł z mieszkania pospiesznie się ubierając. Gnał teraz przez opustoszałe ulice Londynu. O jego bok co chwilę obijał się rewolwer, który schował w kieszeni płaszcza, a dłoni trzymał notes raz po raz rzucając wzrokiem na swoje notatki. Gdy tak opieszale sunął po chodniku o mało co nie wpadł na bezdomnego żebrzącego o kawałek chleba. Zaklął pod nosem i schował notatnik skupiając całą swoją uwagę na drodze. Rozdział zakończył się na tym, że Dale dotarł do mieszkania kolegi i jest o krok od ujawnienia kto jest mordercą.

Następne piętnaście stron jest przeznaczone na pannę Flynn, której się włączył tryb „wściekłego drapieżnika" bo jej ukochany jej nie przeleciał. Poirytowany czytam kobiece wypociny przeskakując co drugie słowo by w końcu dowiedzieć się kto jest zabójcą. Obstawiam na Terry'ego, aczkolwiek równocześnie może nim być tajemniczy pan Case.

~ Pine – tree – słyszę głos w głowie.

~ O co chodzi, Bill? – warczę w myślach poirytowany, że demon przerwał mi czytanie książki.

~ Żadna z twoich hipotez nie jest poprawna – powiedział zadowolony z siebie. – To Drucker jest mordercą – oskarżył najlepszego przyjaciela Harrisa. – Zanim Dale powie kto był mordercą zostanie przez niego zabity. Następnie wszyscy umrą z ręki psiapsiela twojego detektywa – zachichotał a ja nagle poczułem wielką ochotę by rzucić w Ciphera książką.

- Ty cholerny... - wycedziłem nie zdając sobie sprawy, że wypowiedziałem te słowa na głos.

Mabel, wylegująca się na Nabokim poruszyła się niespokojnie. Miałem wrażenie, że zaraz otworzy oczy, ale ona jedynie zanurzyła się w ocean swoich włosów i odeszła w krainę snów.

~ Zapłacisz mi za to – prychnąłem do Billa.

~ Zapewne – wybuchnął szyderczym śmiechem.

Ale tym razem to nie mu było do śmiechu. Wygrzebałem z różowego plecaka mały przedmiocik. Wziąłem MP3 sister i włożyłem słuchawki do uszu.

~ Po co ci to? – mruknął niczego nie podejrzewający demon.

~ Zobaczysz – odparłem melodyjnie. 

Wyszukałem najbardziej przesłodzoną i dziewczyńską piosenkę na urządzeniu. 

~ Słyszałem, że uwielbiasz słuchać piosenek z syntezatora - zarechotałem. 

~ Nie - jęknął, a jego głos przestał być taki rozweselony.

Gdy piosenka zaczęła powoli lecieć Cipher cicho skomlał żebym to w końcu wyłączył. Przyrzekł, że da mi na razie spokój. Usatysfakcjonowany wyłączyłem MP3 i włożyłem je do plecaka siostry. Przez resztę podrózy niezbyt chętnie kończyłem książkę, którą zaspoilerował mi Cipher. 

Bez względu na wszystkoWhere stories live. Discover now