6

650 73 3
                                    


 Jedno oko przyglądało mi się z rozbawieniem co chwile rażąc mnie prądem. Dygotałem z bólu, a oczy co chwilę zachodziły mi mgłą. Szczękanie moich zębów i łzy w kącikach oczu rozbawiały do rozpuku demona.

- Twoje ciało jest naprawdę wytrzymałe – zachichotał. – Zresztą twoja psychika też. Myślałem, że po roku moich tortur albo ci odbije albo popełnisz samobójstwo.

Otworzyłem usta by coś powiedzieć, ale ból szczelnie zamknął moje wargi.

- Chociaż patrząc na ciebie czuję pewną satysfakcję – kontynuował. – Została z ciebie jedynie ruina człowieka. Straciłeś przyjaciół, jesteś ciężarem dla rodziny, boisz się nawet własnego cienia – wyliczał radośnie.

- To nie prawda – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ale nie dało się nie słyszeć niezdecydowania w moim głosie.

- Nie okłamuj się, pine-tree – fala prądu znów poraziła moje ciało.

Straciłem czucie w kończynach. Czułem się jakby Cipher amputował mi nogi i ręce. Było to przerażające uczucie. Wcześniej mogłem jeszcze próbować uciekać, ale teraz jedynie leżałem musząc pogodzić się ze swoim losem. Demon cały czas z rozbawieniem szczuł moje ciało prądem.


Kolejne parę dni spędziłem w pokoju, nie wytykając za jego granice nosa. Wuj Ford, ze Stankiem na zmianę przynosili mi posiłki. Czasami na chwilę zostawali przy mnie żeby pogadać. Ale przez resztę czasu byłem sam. Pogłębiając swoją paranoję.

Każdy przedmiot, cień, ruch przypominał mi o tym, że jestem obserwowany przez mojego oprawcę. Nie mogłem się skupić na niczym relaksującym, więc najczęściej leżałem w łóżku otoczony kołdrą i pobudzony strachem układałem w głowie fortecę z pudełek wypełnionych wspomnieniami. Było to żmudne zajęcie bo każdej nocy twierdza runęła i trójkątny tyran wprowadzał swoje rządy do mojego, małego królestwa zbudowanego z myśli. Ale nie miałem innego zajęcia niż wmawianie sobie tymczasowego bezpieczeństwa.

Samotność pogłębiała moje rany. Dowiedziałem się tego piątego dnia spędzonego w łóżku, a może siódmego? Zgubiłem zdolność odnajdowania się w czasie. Przecież nie była mi ona potrzebna gdy dygotałem ze strachu. Ale wracając do tematu. Skapnąłem się jakiś czas siedząc odizolowany od świata, że brakuje mi ludzkiej obecności przy moim boku. Krótkie rozmowy z wujkiem Stankiem i Fordem nie wystarczały mojemu istnieniu. Pragnąłem wrócić do przeszłości. Gdzie często zasiadałem ze Stanfordem do góry jego notatek, spędzałem czas z moją sister, a wieczorami oglądaliśmy wspólnie jakieś odmóżdżające seriale na wzór „Kaczego Detektywa".

Byłem wtedy szczęśliwy. I czułem się bezpiecznie. Mimo iż nie byłem bezpieczny. Ale dziś to nie wczoraj. To co minęło już nigdy nie powróci. Nigdy nie będzie tak samo.

Otuliłem się w kołdrę pachnącą własnym strachem. Wychyliłem nos zza miękkiej jaskini i zaciągnąłem się powietrzem wolnym od mojej paranoi. W tym samym momencie drzwi delikatnie się uchyliły.

Spojrzałem na osobę, która weszła do pokoju z widocznym niepokojem na twarzy.

- Jak się czujesz? – spytał Stanford kładąc na stoliku obok łóżka talerz z jedzeniem.

- Dobrze – zawsze, gdy przychodził, udzielałem tą samą odpowiedź.

Wuj obdarzył mnie pełnym melancholii spojrzeniem. Pod wpływem jego wzroku schowałem się głębiej w kołdrę. To nie był ten sam wujek Ford którego znałem . Stał przed mną zmęczony staruszek dobijający do 80, który przyglądał mi się z ukrytym strachem o dalsze losy dorastającego Dippera.

Stanford usiadł obok mnie i strącił okrycie z mojej głowy. Serce podskoczył mi do gardła a rytm serca zaczął wybijać dźwięk nadpobudliwej muzyki techno. Chciałem się znów okryć przykryciem, uciec od tego przerażającego mężczyzny, który był kiedyś przyjacielem Billa.

- Spokojnie – szepnął, gdy zobaczył mą pobladłą twarz. – Nic ci tu nie grozi.

Zacisnąłem szczęki dając upust emocjom drżącym w mojej duszy. Oparłem głowę o ramię wujka i pozwoliłem sobie na cichy płacz.

A Stanford przy mnie został. Siedział obok mnie wspomagając mnie swoją obecnością. Czasami coś do mnie mówił. Opowiadał mi o tym co się działo w przeciągu ostatnich dni w Wodogrzmotach, a także wspomniał mi jak bardzo wszyscy się o mnie martwią. Ja, natomiast zwierzyłem się wujkowi z mojej paranoi. Opisałem mu ostatnie sny oraz zobrazowałem mu spotkanie z Billem przed kinem. Wuj cały czas słuchał. Nie przerywał mi, czasami potakiwał głową, niekiedy wspomagał gdy wybuchałem płaczem.

- Dziękuje – szepnąłem ścierając łzy perlące się w kącikach oczu. – Że mnie wysłuchałeś.

Stanford poklepał mnie po plecach. Skierował wzrok na ścianę.

- Słuchaj.... Dipper – odchrząknął znacząco. Skupiłem na jego słowach całą swoją uwagę. – Według mnie przydałoby ci się opuszczenie tych czterech ścian i....

- Wzięcie prysznica? – uśmiechnąłem się nieśmiało.

- To też – odpowiedział cichym śmiechem.

- Jak sądzisz – jego poważne oczy nie odlepiały od mnie swego spojrzenia. – Byłbyś w stanie...

- Tak – przerwałem niepewnie.

- Dobry chłopiec – pogłaskał mnie po czuprynie. – Śniadanie, które ci przyniosłem jest już zimne i bez smaku. Przyjdź do kuchni, a nakarmimy cię czymś porządnym – odparł wstając z łóżka i zabierając ze sobą talerz z „niezdatnym" do jedzenia pokarmem.

- Dobrze – odrzuciłem z pleców kołdrę. – Ale najpierw naprawdę muszę skoczyć pod prysznic. Śmierdzę jak Naboki po wytarzaniu się w błocie.

Wujek kiwnął głową i energicznym krokiem wyszedł z pokoju.

Niezdarnie wstałem z łóżka o mało nie przewracając się o ścierpniętą nogę. Zabierając ze sobą nie-przepocone rzeczy wślizgnąłem się łazienki. Odetchnąłem mając idealną chwilę do relaksu i nie myślenia o głupim trójkącie. 

Bez względu na wszystkoWhere stories live. Discover now