4

703 81 8
                                    


Trujące powietrze złotych oczu osiadło mi na płucach, nie pozwalając zabrać nawet oddechu. Pies przyglądał mi się w szyderczym uśmiechem na pysku. Nie, to niemożliwe.

- No proszę, pine-tree, jakie miłe spotkanie – zarechotał.

- Bill – zabrakło mi tchu. Mimo iż w ciele Lucky'ego był niemalże bezbronny jego szyderczy śmiech oblewał moje ciało falą potu. Panicznie się go bałem, nawet w tej formie.

- W samej osobie – wyszedł z ciała psa, który skomlał przy tym niesamowicie. Otoczenie spowiło się szarą barwą, a czas stanął mi przed oczami. Ciało zwierzęcia pokryło się nalotem spazmatycznych drgawek. Kundel kulił się i piszczał z trudem łapiąc w pysk powietrze. Wykwilił swoją egzystencje i znieruchomiał. – Ech, same problemy z opętywaniem zwierząt – powiedział zadowolony Bill kładąc swoje małe rączki na lasce. – Raz w nie wejdziesz i już umiera.

- Ale.... Jak to.... – chwyciłem się za głowę. Realizm tych słów uderzył mnie jak wiadro lodowatej wody. – Ty.... – zacząłem, lecz po chwili skończyłem słysząc sardoniczny śmiech Ciphera.

- No dalej, pine-tree, wysłów się – wyśmiał mnie. – Dajesz. Gdzie ta twoja odwaga, z którą tyle razy mnie pokonałeś? – mówiąc to narysował w powietrzu cudzysłów. – Pokaż mi co potrafisz – podleciał do mnie i dźgnął mnie palcem pomiędzy żebra.

- Nie dotykaj mnie – warknąłem odsuwając się na „bezpieczną" odległość.

- Nic się nie zmieniłeś. Nadal krzyczysz jak dziewczyna – zadrwił ze mnie.

Zacisnąłem pięści.

- Wydawało nam się, że cię pokonaliśmy – wycedziłem przez zęby. – A tak naprawdę nic ci nie zrobiliśmy.

- Dokładnie, głupiutka sosenko.

- Niemożliwe – mruknąłem sam do siebie. Zacząłem przetwarzać informacje od Billa, które wcześniej były jedynie finezyjną abstrakcją. – Jeżeli jesteś niepokonany i możesz wejść do każdego umysłu podczas snu to dlaczego do cholery jasnej się na mnie uwziąłeś?

- Jakiś ty naiwny, pine-tree – przerzucił laskę z prawej do lewej dłoni. – Po pierwsze gdy posmakowałem jak fantastyczne jest życie w 3 wymiarze stwierdziłem, że zrobię WSZYSTKO by tu powrócić. Jak na razi nudzi mi się będąc w tej żałosnej, niematerialnej formie, dlatego pomyślałem, że się zabawię. Po drugie nawet nie wiesz jak działa na moje zimne serce widok ciebie zwijającego się ze strachu w swoim łóżku – skwitował to zdanie śmiechem.

- Ty cholerny trójkącie.

- Uspokój się, pine-tree. Nie podoba ci się jak torturuję cię w twoich koszmarach?

- Jesteś sadystą.

- Sadystą, masochistą, pedantem, skurwielem, trójkątną męską dziwką – wymienił. – Różnie już byłem nazywany.

- Należało ci się, ty pieprzony zwyrodnialcu.

- Pine-tree jakiś ty wulgarny – droczył się.

- Nienawidzę cię – wydusiłem.

- Wiesz sosenko – powiedział uroczym głosem. – Będziesz musiał na razie odłożyć swoją nienawiść do mnie na bok, teraz jedyne co ci się przyda to dobra wymówka – zaśmiał się i spojrzał na martwego labradora. – Nara frajerze – otoczenie wyparło szarą barwę, a czas znów zaczął płynąć. Bill zniknął pozostawiając mnie przy zwłokach psa. 

Roztrzęsiony pochyliłem się nad ciałem zwierzęcia, próbując go jeszcze uratować.

- Lucky – usłyszałem cichy głos za moim plecami.

Przełknąłem ślinę.

- Lucky – głos był bliżej niż wcześniej, a jego doniosłość pobrzmiewała mi w uszach.

Obróciłem twarz w kierunku dźwięku. David biegł w moją stronę.

- Lucky! – uderzył mnie w twarz odpychając od swojego psa.

Przycisnąłem rękę do nosa, który zaczął obficie krwawić i obserwowałem dalszy plan wydarzeń. Chłopak pochylał się nad zwierzęciem, szukając jakiejkolwiek oznaki życia. Gdy dotarło do niego, że labrador nie żyje przytulił kundla do piersi i zaczął cicho łkać.

- David! - Mabel podbiegła do bruneta i troskliwie objęła chłopaka. Czułem na sobie morze spojrzeń.

- To wszystko wina twojego głupiego brata – wycedził.

Sister podniosła wzrok i wbiła we mnie przenikliwy wzrok.

- Co tu się stało? – spytała ostro.

Rozejrzałem się dookoła, szukając jakiejś pomocy w oczach Wendy. Ona jednak zmarszczyła brwi, podobnie jak Męski Dan, i oczekiwała wyjaśnień.

- Ja...ummm... to..... był Bill – z trudem wydusiłem.

Usłyszałem westchnięcia dezaprobaty, a Mabel spojrzała na mnie najpierw z wyrzutem, a potem ze strachem.

Ciche „Biiip" obiło mi się o uszy, a moje całe ciało pokryło się falą drgawek.

Bez względu na wszystkoWhere stories live. Discover now