Trujące powietrze złotych oczu osiadło mi na płucach, nie pozwalając zabrać nawet oddechu. Pies przyglądał mi się w szyderczym uśmiechem na pysku. Nie, to niemożliwe.
- No proszę, pine-tree, jakie miłe spotkanie – zarechotał.
- Bill – zabrakło mi tchu. Mimo iż w ciele Lucky'ego był niemalże bezbronny jego szyderczy śmiech oblewał moje ciało falą potu. Panicznie się go bałem, nawet w tej formie.
- W samej osobie – wyszedł z ciała psa, który skomlał przy tym niesamowicie. Otoczenie spowiło się szarą barwą, a czas stanął mi przed oczami. Ciało zwierzęcia pokryło się nalotem spazmatycznych drgawek. Kundel kulił się i piszczał z trudem łapiąc w pysk powietrze. Wykwilił swoją egzystencje i znieruchomiał. – Ech, same problemy z opętywaniem zwierząt – powiedział zadowolony Bill kładąc swoje małe rączki na lasce. – Raz w nie wejdziesz i już umiera.
- Ale.... Jak to.... – chwyciłem się za głowę. Realizm tych słów uderzył mnie jak wiadro lodowatej wody. – Ty.... – zacząłem, lecz po chwili skończyłem słysząc sardoniczny śmiech Ciphera.
- No dalej, pine-tree, wysłów się – wyśmiał mnie. – Dajesz. Gdzie ta twoja odwaga, z którą tyle razy mnie pokonałeś? – mówiąc to narysował w powietrzu cudzysłów. – Pokaż mi co potrafisz – podleciał do mnie i dźgnął mnie palcem pomiędzy żebra.
- Nie dotykaj mnie – warknąłem odsuwając się na „bezpieczną" odległość.
- Nic się nie zmieniłeś. Nadal krzyczysz jak dziewczyna – zadrwił ze mnie.
Zacisnąłem pięści.
- Wydawało nam się, że cię pokonaliśmy – wycedziłem przez zęby. – A tak naprawdę nic ci nie zrobiliśmy.
- Dokładnie, głupiutka sosenko.
- Niemożliwe – mruknąłem sam do siebie. Zacząłem przetwarzać informacje od Billa, które wcześniej były jedynie finezyjną abstrakcją. – Jeżeli jesteś niepokonany i możesz wejść do każdego umysłu podczas snu to dlaczego do cholery jasnej się na mnie uwziąłeś?
- Jakiś ty naiwny, pine-tree – przerzucił laskę z prawej do lewej dłoni. – Po pierwsze gdy posmakowałem jak fantastyczne jest życie w 3 wymiarze stwierdziłem, że zrobię WSZYSTKO by tu powrócić. Jak na razi nudzi mi się będąc w tej żałosnej, niematerialnej formie, dlatego pomyślałem, że się zabawię. Po drugie nawet nie wiesz jak działa na moje zimne serce widok ciebie zwijającego się ze strachu w swoim łóżku – skwitował to zdanie śmiechem.
- Ty cholerny trójkącie.
- Uspokój się, pine-tree. Nie podoba ci się jak torturuję cię w twoich koszmarach?
- Jesteś sadystą.
- Sadystą, masochistą, pedantem, skurwielem, trójkątną męską dziwką – wymienił. – Różnie już byłem nazywany.
- Należało ci się, ty pieprzony zwyrodnialcu.
- Pine-tree jakiś ty wulgarny – droczył się.
- Nienawidzę cię – wydusiłem.
- Wiesz sosenko – powiedział uroczym głosem. – Będziesz musiał na razie odłożyć swoją nienawiść do mnie na bok, teraz jedyne co ci się przyda to dobra wymówka – zaśmiał się i spojrzał na martwego labradora. – Nara frajerze – otoczenie wyparło szarą barwę, a czas znów zaczął płynąć. Bill zniknął pozostawiając mnie przy zwłokach psa.
Roztrzęsiony pochyliłem się nad ciałem zwierzęcia, próbując go jeszcze uratować.
- Lucky – usłyszałem cichy głos za moim plecami.
Przełknąłem ślinę.
- Lucky – głos był bliżej niż wcześniej, a jego doniosłość pobrzmiewała mi w uszach.
Obróciłem twarz w kierunku dźwięku. David biegł w moją stronę.
- Lucky! – uderzył mnie w twarz odpychając od swojego psa.
Przycisnąłem rękę do nosa, który zaczął obficie krwawić i obserwowałem dalszy plan wydarzeń. Chłopak pochylał się nad zwierzęciem, szukając jakiejkolwiek oznaki życia. Gdy dotarło do niego, że labrador nie żyje przytulił kundla do piersi i zaczął cicho łkać.
- David! - Mabel podbiegła do bruneta i troskliwie objęła chłopaka. Czułem na sobie morze spojrzeń.
- To wszystko wina twojego głupiego brata – wycedził.
Sister podniosła wzrok i wbiła we mnie przenikliwy wzrok.
- Co tu się stało? – spytała ostro.
Rozejrzałem się dookoła, szukając jakiejś pomocy w oczach Wendy. Ona jednak zmarszczyła brwi, podobnie jak Męski Dan, i oczekiwała wyjaśnień.
- Ja...ummm... to..... był Bill – z trudem wydusiłem.
Usłyszałem westchnięcia dezaprobaty, a Mabel spojrzała na mnie najpierw z wyrzutem, a potem ze strachem.
Ciche „Biiip" obiło mi się o uszy, a moje całe ciało pokryło się falą drgawek.
YOU ARE READING
Bez względu na wszystko
AléatoireCztery długie lata wlokły się za mną niemiłosiernie. Starałem się zacząć żyć jak normalny nastolatek, ale ciężko było mi się podnieść po apokalipsie, która odbyła się jakiś czas temu w Wodogrzmotach Małych. Nawet mając wsparcie w siostrze i wujkach...