- Musisz przestrzegać kilku prostych reguł. Po pierwsze: Twój podopieczny nie może Cię poznać, po drugie: nie może wiedzieć czym jesteś, po trzecie: pod żadnym pozorem nie spędzaj czasu z ludzkimi istotami. To niebezpieczne. Jasne?- Mój przełożony się martwił. Starał się być surowy ale się przyjaźniliśmy, więc znałem go na wylot.
- Jasne, Gabe. Dam radę. Kogo mam strzec?
- Dean Winchester. Jest łowcą, dlatego musisz być szczególnie ostrożny. Okay?
- Okay.
- Chodź tu stary młotku- mruknął Archanioł, więc posłusznie zrobiłem dwa kroki w przód nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Misiek!- dodał po chwili, a ja się rozejrzałem z niepokojem.
- Co? Gdzie?- rozejrzałem się zdezorientowany.
- Przytul się ze mną idioto...- westchnął.
- Po co?- zapytałem unosząc wysoko brwi. Gabriel spędził dużo czasu na ziemi. Od tego czasu zdażało mi się za nim nie nadążać. Tamten po prostu mnie mocno uściskał, więc odwzajemniłem uścisk.
- Bo się przyjaźnimy, ty pierzasty ośle- znowu nic nie zrozumiałem ale pokiwałem głową i się uśmiechnąłem, udając, że załapałem.
- Nic z tego nie rozumiesz, prawda?- zapytał rozbawiony archanioł.
- Ee.. no- mruknąłem, drapiąc się po karku. Tamten parsknął śmiechem i poczochrał moje włosy.
- Może wizyta na ziemi Ci dobrze zrobi. No, leć już- ponaglił mnie i gwałtownie się obrócił do mnie plecami. Czy on miał łzy w oczach? Wzruszyłem ramionami i rozłożyłem skrzydła. Wylądowałem na czymś co ludzie nazywają "zadupiem". Słowniczek od Gabe'a może na coś jednak się przyda. Nie miałem pojęcia, w którą stronę się udać. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w dźwięk łaski. Po chwili otworzyłem oczy i ruszyłem w kierunku Lasu. To tam pewnie był mój pierwszy podopieczny. Usłyszałem odgłosy walki, więc przyspieszyłem. Nie chciałem być widziany przez ludzi, dlatego ukryłem się , bylem dla nich niewidzialny. Moim oczom ukazała się dwójka mężczyzn walczących z stadem wilkołaków. Jeden wysoki, z długimi włosami, był cały we krwi, wbijał srebrne ostrze w serca potworów i ciężko łapał oddech. Zerknąłem na drugiego z nich i coś we mnie drgnęło. To ON. Szatyn o oczach bardziej zielonych niż roślinność otaczająca go. Z jego wargi leciała krew i miał podbite oko. Mimo ran walczył równie sprawnie, co jego towarzysz. Nie mogłem oderwać wzroku od jego silnych ramion, płynnych ruchów i zaciętej miny. I te oczy... jego uroda była surowa. Miał ostre krawędzie szczęki, którą przyozdabiał lekki zarost. Było w nim coś.. niesamowitego. Dlaczego patrząc na ten ludzki pomiot czuję jakiś ścisk w żołądku? Może dlatego, że jest moim podopiecznym. Pewnie to normalne. Szatyn dostał w nos i przewrócił się. Cholera. Niedobrze. Wataha rzuciła się na leżącego. Drugi z mężczyzn próbował mu pomóc ale było ich za wiele. Musiałem wkroczyć. Nadal niewidzialny zacząłem swoim ostrzem zabijać te wilko-podobne twory. Po chwili całe stado leżało martwe, a obydwaj mężczyźni oniemieli.
- Co do kurwy?- zapytał mój podopieczny, a jego kompan wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia jak to się stało. Może mamy anioła stróża?- zachichotał ten wyższy, a ja cały się spiąłem.
- Ta...- Dean zawiesił się na moment po czym spojrzał dokładnie na mnie, marszcząc brwi. Serce podskoczyło mi do samego gardła. Czy to możliwe, ze mnie zobaczył? Patrzył mi w oczy, ale po chwili oderwał wzrok i dokończył zdanie.
- Takie pierdoły nie istnieją, braciszku- i klepnął go w plecy z taką siłą, że tamten się zadławił powietrzem. Parsknęli śmiechem i podnieśli się z runa leśnego, ruszając w stronę jakiegoś, czarnego samochodu. Przeniosłem się na tylne siedzenie pojazdu i pojechałem z nimi pod motel. Już mi się podoba ta misja.
******
Przyznam szczerze, że żadna robota w niebie nie była tak męcząca jak ta. Strzegłem Deana już dwa miesiące, a czułem się bardziej wykończony niż po tysiącach lat niańczenia kupidynów. Ten facet był magnesem na nieszczęścia. Jednocześnie był najlepszym człowiekiem jakiego do tej pory spotkałem. No dobra... nie spotkałem ich wielu ale Winchester udawał silnego, mimo że był wrażliwy. Starał się chronić swoich bliskich za wszelką cenę. Był skłonny do poświęceń. Teraz jego brat, Sam uzależnił się od krwi demonów. Borykali się z żółtookim. Przegrywali. Młodszy Winchester zaginął w starym miasteczku, razem z innymi "wybranymi" przez demona dziećmi. Mojemu podopiecznemu spędzało to sen z powiek. Cierpiał, a ja cierpiałem razem z nim. Nie wiedziałem jak mu pomoc, co mnie dobijało. Dean siedział w kuchni i popijał jakiś trunek, kiedy dostał telefon od Bobbiego, który namierzył Sama. Chłopak od razu zerwał się na równe nogi i wskoczył do Impali. Niewiele myśląc przetransportowałem się na tylne siedzenie. Zielonooki zerknął na mnie. Często to robił, mimo, że byłem niewidzialny. Miał szósty zmysł czy co? Wiedziałem jedynie, że był wyjątkowy. Jak już mówiłem, nie znalem nikogo takiego jak on...
- Wpadasz w obsesje, stary- mruknął do siebie, po czym odpalił swoją dziecinkę. Po drodze zgarnął swojego przyjaciela, którego traktował jak ojca. Po niecałej godzinie byliśmy już na miejscu. Stare, opuszczone miasteczko. Nawet na mapach nie było zamieszczone. Młody łowca wyciągnął telefon, ciężko westchnął i pokazał go towarzyszowi.
- Zajebiście- mruknął Bobby.- czyli radzimy sobie bez zasięgu.- Rozpoczęli poszukiwania. Postanowiłem im trochę pomóc. Wziąłem się za przeszukiwanie całego terenu tego dziwnego miasta. Zobaczyłem wystraszonych ludzi ale nigdzie Sama. Tłum biegł do jakiegoś domku, którego drzwi były zablokowane. Przeniosłem się do środka i zobaczyłem jak Sam próbuje powstrzymać jakąś wariatkę. Kobieta zabiła jakiegoś bogu ducha winnego faceta. Zamurowało mnie. Tyle furii, gniewu i obłudy w jednej osobie dawno nie widziałem. Zobaczyłem, że zniszczyła zabezpieczenie z soli przed demonami i zaczęła je przywoływać. Sam miał ogromne kłopoty. Chciałem mu pomóc ale nie moglem się mieszać. Takie były zasady. Pospiesznie teleportowałem się do Deana i popchnąłem go w kierunku domku. Był wyraźnie zdezorientowany ale jego uwagę po chwili przykuło zamieszanie przy wejściu do chatki. Podbiegł do drzwi i z ogromną siłą je wyważył. Moja szczęka opadła gdy na to patrzyłem. To było.. niesamowite. Bez zawahania zabił dziewczynę i podbiegł do brata.
- Jesteś cały?- zapytał, a gdy tamten kiwnął mocno go przytulił. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze, że zielonooki w porę powstrzymał tamtą zagubioną duszę. Łowca zwrócił się do zgromadzonych i obiecał, że pomoże im się wydostać z tego miejsca. Jednak kiedy już mieli przekroczyć granicę, jakieś pole siłowe ich cofnęło i zjawił się żółtooki. Cały się najeżyłem, bo zagrażał mojemu podopiecznemu. Ludzie Którym pomagał mój łowca jakby wpadli w szał. Zaczęli się atakować, jak zwierzęta. Dean odciągnął swojego brata ale Demon go odepchnął. Rozłożyłem skrzydła i pofrunąłem za nim. Leciał z ogromnym impetem i wylądowałby na drugim końcu miasta, zapewne łamiąc sobie kark. Tuż przed zetknięciem z ziemią go złapałem i rzuciłem z niewielkiej wysokości. Uświadomiłem sobie, że pierwszy raz go dotknąłem. Poczułem przyjemny dreszcz i ciepło rozlewające po ciele. Chciałbym go dotykać cały czas. Było to bardzo przyjemne uczucie. Łowca złapał się za miejsce, w którym nasze ciała się zetknęły i marszcząc brwi mruknął.
- Chyba mam schizofrenię- oczywiście nie zrozumiałem o co mu chodzi. Podniósł się z ziemi i znowu na mnie zerknął, przekręcając w ciekawości głowę. Po chwili jakby sobie przypomniał co przed chwilą zaszło i rozejrzał się z niepokojem.
- Sam? SAMMY?!!- Wrzasnął i rozpaczliwie zaczął poszukiwania brata. Postanowiłem sprawdzić, gdzie on jest ale nie mogłem go namierzyć. Jedynie natknąłem się na Bobbiego, który dalej przeszukiwał domy. Wróciłem do swojego łowcy, starając się już nie naginać reguł. Gabriel by mnie zabił gdybym, którąś złamał. Poszukiwania trwały. Z każdą minutą zielonooki stawał się coraz bardziej nerwowy. Zaczęło zmierzchać. Pomyślałem, że gorzej być nie może i wtedy spadł deszcz. Mi on nie przeszkadzało ale mojemu łowcy owszem. Po chwili sucha nitka na nim nie została, a on sam zaczął szczękać zębami. Chciałem go osłonić przed ulewą, nawet zmienić pogodę ale reguły to reguły. Mam nadzieję, że jego organizm jest na tyle silny, żeby nie złapać po tym zapalenia płuc. Z zamyślenia wyrwał mnie widok młodszego Winchestera. Miał rozcięty łuk brwiowy i szedł niepewnym krokiem ale żył. Najprawdopodobniej wygrał walkę o przetrwanie. Dean już chciał do niego biec, kiedy Sam upadł na kolana, krztusząc się własną krwią. Czarnoskóry mężczyzna ugodził go w plecy.
- Sammy!- wrzasnął łowca i natychmiast zastrzelił napastnika. Sam się ledwo powstrzymałem przed rozerwaniem tego murzyna na strzępy. Dean podbiegł do brata i go złapał, chroniąc w ten sposób przed upadkiem.
- Sammy, spokojnie, wszytko będzie dobrze- zaczął drżącym głosem. Z jego zielonych oczu kapały łzy. Zacisnąłem zęby, nie mogąc patrzeć na tą scenę. Pieprzyć to... Już chciałem się pojawić i uleczyć poszkodowanego, kiedy zjawił się Gabriel.
- Co ty odpierdalasz?!- kurwa... nie wyłączyłem anielskiego radia i podsłuchał moje zamiary.
- Chcę uleczyć Sama- odpowiedziałem z kamienną twarzą.
- To wbrew regułom- powiedział surowo.
- Proszę, Gabe- niemalże zaskomlałem,a Archanioł spuścił wzrok.
- Przykro mi przyjacielu, sam bym go z chęcią ocalił, bo polubiłem chłopaka ale nie mamy takiego prawa- zerknął na brata mojego podopiecznego i zaciskając zęby odleciał, skazując mnie tym samym na bezczynność i obserwowanie. Czułem się podle.
- Nie będzie dobrze, Dean.. czuję to- ranny miał urywany oddech i mocno krwawił. Długo nie pociągnie, napastnik przebił płuco.
- Nie, błagam nie mów tak. Jakoś z tego wyjdziesz, z gorszych sytuacji wychodziliśmy przecież...- Winchester zaniósł się szlochem. Poczułem coś mokrego na moich policzkach. Z zaskoczeniem zrozumiałem, że to łzy. Płakałem pierwszy raz w życiu. Okropne uczucie. Sam się zachłysnął krwią, a Dean już wiedział, że to koniec. Przytrzymał go mocniej, jakby chciał od niego zabrać cały ból i drżącym głosem uspokajał brata.
- Ciii, już dobrze. Jestem z tobą. Zawsze będę- kołysał go spokojnymi ruchami, póki dusza nie uleciała z jego młodszego braciszka. Kiedy wyczuł, że już go nie ma, wpadł w histerię.
- Zapłacisz za to, ty żółtooki skurwysynu! Zabrałeś mi wszystko co miałem, słyszysz? Ciesz się każdą sekundą twojego, marnego, gówno wartego życia bo niewiele Ci go zostało. Przyjdę po Ciebie, szybciej niż Ci się wydaje, a gdy z tobą skończę, będziesz błagał o śmierć!- wtedy przytulając martwego brata stracił jakąkolwiek kontrolę. Szlochał przez godzinę, a ja patrzyłem na jego cierpienie i płakałem razem z nim. Chciałbym mu jakoś pomóc ale nic nie mogłem zrobić. W pewnym momencie Dean zawlókł brata do jakiegoś domu i położył go na łóżku. Obmył go z błota, usiadł na krześle i zerknął w pustkę.
- Wiem, że może to zabrzmieć dziwnie...- zaczął jakby sam do siebie ale po chwili zerknął na mnie.- wiem, ze tu jesteś i od jakiegoś czasu nam pomagasz. Nie wiem po co i czym dokładnie jesteś. Nie dbam o to. Błagam Cię teraz o pomoc, przywróć mojego brata- serce podskoczyło mi do gardła i nie byłem w stanie nawet złapać oddechu. On do mnie mówił. Pierwszy raz zwrócił się do mnie i cholera... patrzył mi w oczy, choć nie miał prawa ich widzieć. Jak? Bardzo chciałem spełnić jego prośbę. Zrobiłbym dla niego wszystko ale Gabriel mnie w tej chwili pilnował. Nie dałby mi szans nawet kiwnąć palcem. Zamknąłem oczy nie mogąc znieść bezradności. Czułem się jak drań. Winchester przełknął ze złością ślinę i prychnął.
- Typowe- po czym zarzucił na plecy kurtkę i wyszedł. Poszedłem za nim, czując się jak śmieć. Dean udał się na rozdroże. To nie wróżyło nic dobrego. Wezwał demona. Co on kombinuje?
- W czym mogę pomóc?- zapytał wezwany z rozbawieniem. Mężczyzna był średniego wzrostu, z lekkim zarostem i cwanym uśmieszkiem na twarzy.
- Jak Cię zwą?- rzucił chłodno mój łowca.
- Crowley, słońce.
- Chę mojego brata z powrotem - powiedział na jednym wdechu. Gdy zrozumiałem powagę sytuacji było już za późno. Chciałem skoczyć i teleportować Deana w inne miejsce. Jakoś go powstrzymać ale nie mogłem złamać reguł i dodatkowo mnie zamurowało.
- Masz rok, potem idziesz do piekła. Albo idziesz na ten układ, albo z umowy nici- rzucił lekko demon, a mojemu łowcy nie zależało na własnym życiu, dlatego się zgodził. Po chwili przypieczętowali umowę pocałunkiem. Patrzyłem na tą scenę i poczułem nieprzyjemny ucisk w klatce. Miałem ochotę zamienić demona w popiół. Zacisnąłem pięści i zamknąłem oczy, próbując się uspokoić. Czy to zazdrość? Brrr... miałem ochotę się tam rozkleić ale nie mogłem. Miałem rok, żeby wyciągnąć Deana z tego bagna. *******
Niemalże rok na brataniu się z najróżniejszymi demonami, wiedźmami, czarnoksiężnikami i nikt nie potrafił odkręcić paktu z tamtym skurwielem. Sammy, gdy się dowiedział co zrobił jego brat wpadł w furię. On też spędził rok na próbach zerwania umowy. Oboje pomagaliśmy Deanowi, mimo że o to nie prosił. Był świadomy , że jego koniec jest bliski ale pogodził się z tym. Ja nie potrafiłem. Wyciągnąłem anielskie ostrze i czujnie wyczekiwałem piekielnych ogarów. Żadnego nie przepuszczę, choćbym miał spędzić wieczność na wybijaniu tego ścierwa. Dean siedział z bratem i popijał whisky. Sam zabezpieczył wszystko solą i wyciągnął ich cały asortyment. Chciał walczyć, w przeciwieństwie do mojego łowcy. Młodszy Winchester ze łzami w oczach zagadał.
- Dean, proszę Cię. Jeszcze nie jest za późno. Możemy walczyć.
- Kogo oszukujesz, Sammy- zapytał zielonooki.- nie obwiniaj się. Jest dobrze. Obiecałem tacie, że będę Cię chronił i spełniłem obietnicę. - Sam przełknął ciężko ślinę i łamiącym się głosem zaczął.
- Nie prosiłem Cię o to. 1000 razy bardziej bym wolał być martwym niż oglądać jak idziesz do piekła. Jak mam dalej żyć? Pomyślałeś choć przez chwilę o tym? Polujemy razem odkąd pamiętam, a teraz tak z dnia na dzień znikniesz, najgorsza będzie świadomość że twoja dusza nie zazna spokoju- łzy spłynęły po policzkach młodszego Winchestera. Dean jedynie położył mu dłoń na ramieniu.
- Oczywiście, że o tobie myślałem. Jesteś silniejszy niż Ci się wydaje, poradzisz sobie. Spróbuj założyć rodzinę, mieć normalne życie..
- Ale ty jesteś moją rodziną.. nie potrzebuje innej- już totalnie się rozkleił. Spuścił głowę, a jego długie włosy zakryły smutną twarz. Wtedy coś zaczęło się dobijać do drzwi. To ogary piekielne. Zielonooki dopił swój trunek, a Sam zerwał się i przeładował broń. Ścisnąłem mocniej swoje ostrze. Ogary coraz mocniej atakowały drzwi, które ciężko skrzypiały pod ich naporem. W pewnym momencie nie wytrzymały i wylądowały z i impetem na podłodze. Zobaczyłem ogromne stado wściekłych psów. Sam zaczął strzelać na oślep. Niektóre trafiał. Ja z kolei zacząłem wirować wokół stada. Podcinałem gardła, po 20 ofiarach straciłem rachubę. Było ich za dużo. W pewnym momencie kula młodszego Winchestera drasnęła mnie w ramię. Rozproszyło mnie to. Bestie wykorzystały ten moment nieuwagi i skoczyły mi do gardła. Upadłem na ziemię, a część z nich przedostała się do mojego łowcy. Straciłem kontrolę. Byłem ciężko ranny. Odepchnąłem od siebie wygłodniałych napastników i chciałem skoczyć na pomoc Deanowi ale było już za późno. W całym tym zamieszaniu zapomniałem, że nie jestem już niewidzialny. Zielone tęczówki zatopiły się w moich. Staliśmy tak może 2 sekundy ale dla mnie to była wieczność. Wtedy jedna z bestii wgryzła się w jego gardło. Wrzasnąłem sam nie wiedząc co. Winchester zniknął. Poczułem nagłą pustkę. Straciłem go. Na zawsze. Rozpacz wdarła się w całe moje ciało. Niemal nie udusiłem się przez ścisk w gardle. Zerknąłem na Sama. Był w szoku.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Nie ważne- odpowiedziałem, wstałem i podszedłem kilka kroków i dotknąłem dwoma palcami jego czoła. Po chwili zasnął. Rozłożyłem skrzydła i przeniosłem się najdalej gdzie mogłem. Skuliłem się, płacząc. Nie znałem tego wcześniej. Okropne uczucie. Trząsłem się i powoli traciłem kontrolę nad oddechem. Ciarki przelatywały przez całe moje ciało, powodując że cały dygotałem. Nie ma go. Nie żyje. Jest w piekle. Nigdy go już nie zobaczę. To moja wina. Bylem jego aniołem, a nie potrafiłem go uchronić. Tak bardzo chciałbym zobaczyć jeszcze raz te duże, zielone oczy. Zamknąłem własne, a pod powiekami ukazał mi się obraz mojego łowcy, rozrywanego na strzępy. Jestem najgorszym aniołem stróżem wszech czasów.
******
Gabriel wysłał za mną ekipę poszukiwawczą. Nie wróciłem do nieba przez ponad rok. Nie chciałem wracać. Nie potrafiłem się pozbierać po śmierci Deana. Nawet nie wiem czy nadal chcę być aniołem. Wydaje się to bez sensu bez niego. Nie wiem jak wcześniej żyłem, nie wiedząc o jego istnieniu. Wypróbowałem metody mojego łowcy i zatapiałem smutki w najróżniejszych trunkach. Właściwie to w hektolitrach trunków. Opróżniałem kolejną butelkę, kiedy przede mną pojawił się archanioł.
- Czołem, bracie!- wydarł się bezczelnie. Podskoczyłem na krześle i złapałem anielskie ostrze.
- Nie wracam do nieba- warknąłem.
- Okay, okay- podniósł ręce w obronnym geście.- przyszedłem tylko pogadać.
- Zamieniam się w słuch - odpowiedziałem ponuro i schowałem broń.
- Musisz się wziąć w garść, bracie. Daje Ci tydzień. Po tym czasie będę musiał Cię siłą sprowadzić do nieba. Powiedzmy, że teraz nie mogę Cię namierzyć i taką wersję będę w najbliższym czasie utrzymywał. Nie obchodzi mnie jak się poskładasz do kupy- i tu spojrzał na mnie wymownie. Zmarszczyłem brwi nie do końca rozumiejąc o co chodzi.- skoro Cię nie mogę namierzyć to również nie wiem co wyprawiasz - poruszył sugestywnie brwiami i zniknął. Co on wygadywał? Po chwili dostałem oświecenia. Będzie udawał, że nie widzi jak łamię reguły. Zastanawiałem się czy je złamać już od dłuższego czasu ale bałem się zostać upadłym aniołem. Gabe rozwiązał moje dylematy. Zrobię to. Wyciągnę Deana Winchestera z piekła.
******
Stałem nad przepaścią. Zamknąłem oczy, wziąłem głębszy wdech i zrobiłem krok na przód. Zacząłem spadać z zawrotną prędkością. Wiatr smagał mnie po policzkach, a powietrze z każdym kilometrem stawało się coraz cieplejsze. Zostało 500m. Rozłożyłem skrzydła, gwałtownie zmniejszając swoją prędkość. Wylądowałem bardzo cicho. Rozejrzałem się. Ciemne ściany pokryte krwią, lub resztkami tego co na nich zabito. Z pewnością dobrze trafiłem. Ruszyłem w stronę klatki. Nie miałem powiedziane gdzie znajduje się mój łowca ale wyczuwałem go. Moja klatka piersiowa niemal nie eksplodowała gdy pomyślałem jak jestem blisko zobaczenia go. Spokojny zakątek piekła się skończył i za rogiem czyhało ogromne kłębowisko demonów. Właściwie było to jedno, wielkie zamieszanie i czarne kłęby dymu fruwały wszędzie. Wyciągnąłem ostrze, rozłożyłem skrzydła i ruszyłem ostro przed siebie. Prędkość była zawrotna. Ciąłem napastników, mijałem, wirowałem, byle przed siebie. Oni napierali na mnie z każdej strony, raniąc skrzydła, siniacząc i uszkadzając na każdy, możliwy sposób. Nie miałem już siły. Nie wiedziałem czy jeszcze daleko do celu. W końcu dopadłem do klatki. Piekło już wiedziało że mają intruza, bo zawyła syrena i migało czerwone światło informujące o zagrożeniu. Krew ciekła po moich skrzydłach, i po wardze. Z trudem łapałem oddech ale nie było czasu na rozczulanie się nad sobą. Pomyślałem, ze zaraz go zobaczę. Złapałem za uchwyty drzwi i je wyrwałem z zawiasów. Wkroczyłem, rozglądając się uważnie. Wystrój był nieciekawy. Wszędzie były porozrzucane narzędzia tortur. Ujrzałem go. Siedział skulony w kącie. Cały brudny, pocięty, zabiedzony. Nie przypominał siebie, jednak kiedy podniósł głowę ujrzałem piękne, zielone, cholernie przerażone oczy. Nic nie mówiliśmy. Podszedłem do niego i nie spuszczając ze wzroku mocno chwyciłem w ramiona. Nie protestował. Był zbyt słaby. Rozłożyłem obolałe skrzydła i wystartowałem. Ścigali mnie. Cale piekło chciało mnie dopaść. Przyśpieszyłem mimo sprzeciwu własnego ciała. Omijałem najróżniejsze przeszkody, niemal czując oddech demonów na plecach. Myślałem ze to niemożliwe ale moje serce jeszcze przyspieszyło. A jeżeli mi się nie uda? Nie uratuję go? Wtedy jego dłoń zacisnęła się na moim płaszczu. Spojrzałem na jego wychudłą twarz. Patrzył mi w oczy, ufał ale jednocześnie był przerażony. Mocniej go objąłem. Wszystko przestało się dla mnie liczyć. Ocalę go, choćby nie wiem co. Już niemal wylatywałem z tego syfu, kiedy jeden z demonów mnie dogonił i popchnął na ścianę. Przez chwilę straciłem kontrolę i Dean wysunął się z moich objęć. W ostatniej chwili chwyciłem go za ramię i wrzuciłem najwyższy bieg. Moja skora się zaiskrzyła, a ja dałem chyba wszystko co mogłem, żeby uciec. Wystrzeliłem z przepaści z ogromnym impetem. Tuż przed twardym lądowaniem udało mi się ponownie złapać Deana. Otuliłem go ramionami, chroniąc przed upadkiem. Zderzenie z ziemią nie było przyjemne. Uderzyłem plecami. Jechaliśmy kilkadziesiąt metrów po ziemi, póki nie wytraciliśmy prędkości. Zacisnąłem zęby, żeby nie krzyknąć. Gdy się zatrzymaliśmy zerknąłem na przebytą trasę. Zostawiłem po sobie głęboki rów. Nie wiedziałem czy mogę się ruszyć. Wszytko mnie bolało. Powoli poluzowałem uścisk i zerknąłem na mojego łowcę. Żył. Udało mi się. Poczułem ogromną radość i ulgę, co strąciło ból na dalszy plan. Zanotowałem, że wypaliłem odcisk swojej dłoni na ramieniu łowcy. Już chciałem go uleczyć, kiedy odzyskał przytomność i spojrzał na mnie z przestrachem. Zatonąłem w jego szmaragdowych tęczówkach. Patrzyliśmy na siebie chwilę. Mnóstwo pytań cisnęło się nam na usta ale nie wiedzieliśmy, które zadać pierwsze.
- To ty- szepnął Winchester, a w jego oczach pojawiły się łzy. Nic więcej nie musiał mówić. Widziałem wdzięczność, szok, ulgę, zachwyt, i... sam nie wiem.. miał po prostu niesamowite spojrzenie.
- Tak, to ja- odpowiedziałem półgłosem. Nawet nie wiem kiedy, dystans dzielący nasze usta się zmniejszył. Byłem jak odurzony.
- Dziękuję- szepnął niemal w moje wargi, a ja nie wytrzymałem i zamknąłem centymetry nieznośnej odległości między nami. Jego usta były takie.. cudowne. Łowca po chwili zawahania oddał pocałunek. Wpiłem się mocniej w jego wargi, a od przyciągnął mnie do siebie. Miałem wrażenie, że czytamy sobie w myślach. Nasze języki idealnie się zgrały. Chciałbym go więcej, chciałbym go zawsze, chciałbym, chciałbym... przejechał dłonią po moich poranionych plecach. Jego dotyk koił rozognione rany. Nie obchodziło mnie już nic. Nie ważne czy niebo ukarze mnie za tą akcję. Żałuję, że tak późno się na nią zdecydowałem. Pragnę zostać przy Winchesterze i kochać go swoim anielskim sercem. Chcę być jego, i tylko jego aniołem stróżem i będę jeżeli mi pozwoli.
- Nie, Dean- przerwałem pocałunek na chwilę.- to ja Ci dziękuję.
******
No i kolejny Destiel! Na jego rzecz dodam rozdział mojego drugiego opowiadania trochę później. Mam nadzieję, że nie będziecie źli. Nie wiem czy pisanie z perspektywy Casa dobrze mi wychodzi ale starałam się jak mogłam ;) Mam nadzieję, że wam się spodoba. ;*
CZYTASZ
Destiel (i nie tylko) ~ One Shots
FanfictionDestiel, Crowbriel, Sabriel i inne paringi... Na podstawie nowych i starych odcinków lub zupełnie w alternatywnej rzeczywistości. Są to odłamki zakamarków mojej dziwnej wyobraźni, którą potrafi pobudzić nawet piosenka w radiu, dlatego opowiadania d...