Ciężko nam było zostawić za sobą więzienie. Przez ten czas sporo się tam naiczyliśmy. Zdobyliśmy nowych kumpli.
Zostawiliśmy chłopakom maszynke do tatuowania prawie całą paczke fajek pół butelki wódki własnej roboty i troche piniędzy.
- Też ciągle myślisz o chłopakach? - spytał Lary
-Tak, A przecierz znamy ich niecały miesiąc.
- Tak to jest kiedy wlaczysz z kimś ramie w ramie. Budzi się prawdziwa przyjaźń. To gdzie lecimy?
- Do Tokio. - odpowiedziałem
- Opłaca nam sie ?
- Co masz na myśli ? Ci ludzie nam nie zapłacili i wpakowali do więzieni ...
- Gdzie poznaliśmy fajnych ludzi. - wtrącił się Lary
- Tu chodzi o naszą reputacje, a po wszystkim pojedziemy do Polski na wakacje zgoda ?
- Ale na takie wakacje bez zabijania ?
Do dzisiaj nie jestem pewien czy słyszałem w jego głosie rozczarowanie czy ulge więc zostawiłem pytanie bez odpowiedzi.
GODZINE PÓŹNIEJ
-Dzień dobry. Są wolne pokoje ?
Mały japończyk z mocnym akcentem odpowiedział - Jeden ale dla dwóch.
- Mam nadzieje że nie ze złączonym łóżkiem. - rzucił Lary
Pokuj okazał się nie durzy ale czysty z ( na szczęście ) odzielnymi łóżkami. Zapłaciliśmy za dwa dni z góry.
- To co teraz. - spytał Lary
- Teraz idziemy spać.
- A potem ?
- Potem dam ci pistolet weźmiemy nasze miecze które przetransportował dla nas mój ojciec i pójdziemy do dzielnicy Yakuzy.
TEGO SAMEGO DNIA
GODZINA 23:31
- Masz jakiś plan ? - spytał Lary
- Tak jakby.
- A jaki.
Wyjąłem rewolwer a potem sprawdziłem czy jest naładowany. Kopnięciem wywarzyłem drzwi do restauracji i na dzieńdobry zastrzeliłem pierwszego członka gangu. Cała reszta zerwała się z miejsca ale wycelowałem w nich.
Wszyscy zamarli.
- Gdzie smok ? . spytałem po angielsku
Zauwarzyłem że wszyscy wiedzieli o kogo chodzi ale nikt nie odpowiedział.
- Ty.- wskazałem na jednego gościa - Gdzie jest smok ? - powtórzyłem pytanie
Nie odpowiedział więc sztrzeliłem mu w jego lewy bark następnie obydwa uda i kolejny bark. Padł na ziemie ale powoli tracił krew bo kule powbijały się głównie w mięśnie.
- Gdzie on jest? -spytałem przystawiając mu pistolet do jaj
- Tam- krzyknął
Zza tradycyjnej japońskiej ściany z paieru wyskoczył dziadek z mieczem. Postrzeliłem go w brzuch. Upadł. Chwyciłem go za kark i wywlokłem z baru. Nikt nie protestował. Zawlekliśmy go do zaułka i na początek dobrej rozmowu strzeliłem go dwa razy w twarz.
- Kto to ? - spytał Lary
- Jeden z 9 smoków.
- Nie gadaj. Jeden z dziewięciu przywódców ?
-No.
Kopnąłem go w brzych w rane. Nie była śmiertelna i mógł z nią długo pociągnąć.
-Gdzie jest wasz klasztor? - spytałem
Dziadek milczał więc kopnąłem go w brzuch i wysłałem sms-a do ojca. Przesłuchiwałem go dalej ale bez skutku. Teraz go nie biłem. Po 8 minutach przyjechał samochód dostawczy z którego wyskoczył azjata i powiedział -Wsiadajcie.
Zawlekliśmy dziadka do samochodu.
15 MINUT PÓŹNIEJ
Zawieźliśmy go do piwnicy w jakimś starym bloku.
Najpierw przesłuchiwał go ten mały Azjata. Okazało się że jest pół japońcem pół chinolem. Nazywa sie Li i jest synem kolegi mojego ojca. Potem do piwniczki weszliśmy wszyscy trzej. Schodząc odłorzyłem leworwer na stół chwyciłem stalow prent i z zamachu derzyłem go w rami. Kość ewidentnie mu pękła mimo to przesłuchiwany nie spękał. Laliśmy go jeszcze przez jakiś czas aż w końcu Lary powiedział - Nie no to jest bez sensu. Podniósł leworwer.
- Masz naboje ?
Podałem mu je. Naładował rewolwer i wysyrzelił mu w noge.
- A teraz posłuchaj. - zaczął - Jesteś wojownikiem. Szanuje to. Ale co z ciebie będzie za wojownik jeśli przestrzele ci kolano albo łokieć a najlepiej jedno i drógie. Twój klan ciągle cie będzie chciał jeśli nawet herbaty nie będziesz mógł
nosić ?
- Jeśli wam powiem zabiją mnie.
- Nie, nie zabiją. Z tego prostego względu że już nie będzie miał kto. Tutaj masz 8 tysięcy jenów. Pidpieprzyłem w tym barze kiedy Billy do nich strzelał.
Ze środkami i twoimi umiejętnościami z głodu nie umrzesz i już nie bedziesz musiał żyć jak mnich.
Po chwili wachania dziadek odpowiedział - Zgoda. Powiem wam ale dacie mi jeszcze bandarze.
- Jasne. - odpowiedział Lary
- Masza świątynia leży na górze Fujin od wschodniej strony.
- Słabo wiem gdzie to jest ale to dwa dni wspinaczki. Wjechać się nie da a helikopterem nie podlecimy bo mocny wiatr. - powiedział Li
Lary odciął staruszka dał mu bandarze i puścił wolno. Jak na jego wiek dwie rany postrzałowe zmasakrowaną twarz i połamaną ręke byl całkiem rzwawy.
- To co wybieramy sie tam jutro nie ?
- A nie może być po jutrze ? - spytałem - Chyba najlepiej sie wyspać i wstać rano a jest 3:18 nie wyśpimy się i łatwo o tragedie.
- Zgoda. W takim razie po jutrze ruszamy na góre Fujin.Mam nadzieje że się podobało. Przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne i do następnego razu.